szans na rozwój, niestety realia są takie, że trzeba wyjechać za granicę, jeśli chce się zostać kierowcą wyścigowym.
Jak zatem narodził się pomysł wyjazdu za granicę?
- Jeździłem w Polsce przez trzy sezony i kiedy zaczynałem, to tak naprawdę nie myślałem, że będę jeździł za granicą. Ostatni sezon moich startów w kraju to rok 1997. Ścigałem się w trzech kategoriach, a ogółem w ciągu trzech lat zdobyłem sześć tytułów mistrza Polski. Ojciec stwierdził, że aby rozwijać się dalej jako kierowca, trzeba spróbować sil w Europie. Najsilniejsza liga kartingowa jest we Włoszech, więc pojechaliśmy właśnie tam. Najwyższy poziom, najlepsi zawodnicy z całego świata. Włoska liga kartingowa do tej pory uchodzi za najmocniejszą na święcie. Wyjechałem z kraju, bo tutaj nie mógłbym rozwijać dalej kariery.
Pamiętasz pierwszy start we włoskich mistrzostwach?
- Pojechaliśmy do Ugento w połowie stycznia na pierwszą eliminację międzynarodowych mistrzostw Włoch, nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać. Jeździłem już wcześniej we Włoszech, przez dwa poprzednie sezony przyjeżdżaliśmy na treningi, aby poznawać tory. Trochę wiedzieliśmy, na co mnie stać, ale dopiero zawody w Ugento były pierwszym poważnym sprawdzianem moich umiejętności. Marzyliśmy, żeby zakwalifikować się do finału. W pierwszej czasówce byłem piąty i to już było dla mnie wielkim sukcesem. Ojciec zauważył jednak słusznie, że robiłem pewne błędy. W drugiej sesji było cieplej i jako jeden z nielicznych poprawiłem swój czas. Wygrałem kwalifikacje, startowałem do obu wyścigów z pole position i dwa razy zająłem drugie miejsce.
Od strony logistycznej wyjazdy do Włoch były chyba sporym wyzwaniem. Jak wyglądał taki wyjazd na wyścig?
- Jeździliśmy z reguły busem lveco, mieszkaliśmy w hotelach. Wyjazd był tylko na sam weekend wyścigowy, choć czasami w zimie jeździliśmy też na testy. W przerwie świątecznej albo podczas ferii zwiedzaliśmy trzy tory - głównie te, na których miałem później startować w sezonie. Dwa dni jeżdżenia po torze, trzeci dzień w podróży na kolejny obiekt i tak przez dziesięć dni.
Przygotowanie się opłaciło, bo od razu zacząłeś osiągać dobre wyniki. jednak od strony finansowej i sprzętowej chyba nie było najlepiej?
- Zaczynałem jako w pełni prywatny kierowca. Na początku rodzice odgrywali bardzo ważną rolę, poświęcali dużo pieniędzy i czasu. Ojciec robił wszystko, abym miał odpowiedni sprzęt i mógł walczyć o dobre pozycje. Niestety, przy wyjazdach za granicę znacznie wzrosły koszty. Na początku jeździliśmy we trzech, z mechanikiem, panem Jurkiem Wroną, i zawsze wracaliśmy z powrotem cio Polski. Pan Wrona był moim mechanikiem praktycznie od początku zabawy w Polsce. Przygotowywał mi sprzęt i jego rola w osiąganych przeze mnie wynikach była bardzo duża. Oczywiście nie mieliśmy do dyspozycji tak konkurencyjnego sprzętu jak fabryczne zespoły.
Bez pomocy rodziców zapewne nie byłoby to wszystko możliwe...
- Rodzice pomogli nie tylko finansowo. Robili praktycznie wszystko, żebym mógł jeździć. Ojciec, jako mentor i trener, pomagał mi bardzo dużo. Sam nigdy nie jeździł, ale był wielkim fanem sportów samochodowych. Do sezonu 1998 to właśnie rodzice pokrywali w całości koszty wszystkiego, co było potrzebne - wyjazdów, mechaników, zakupu sprzętu. Bez nich nie byłoby mnie w Formule 1.
Jednak właśnie w sezonie 1998 nadeszły kłopoty finansowa?
- Po czterech rundach mistrzostw Włoch budżet zaczął się kończyć i myśleliśmy, że wystartujemy już tylko w mistrzostwach Europy. Na szczęście poznaliśmy Danilo Rossiego, pięciokrotnego mistrza świata w kartingu i kierowcę zespołu CRG, czyli firmy, która jest jednym z największych producentów sprzętu kartingowego - silników i nadwozi. To on jakby popchnął całą sprawę do przodu i po czterech wyścigach przejechanych jako kierowca prywatny podpisałem kontrakt z CRG. To była wielka szansa, zostałem w ten sposób członkiem fabrycznego zespołu. Sezon ułożył się bardzo dobrze, wygrałem mistrzostwo Włoch w kategorii junior jako pierwszy cudzoziemiec w historii tego cyklu. To był pierwszy historyczny moment w mojej karierze.
Czy dojeżdżanie z Polski do Włoch na zawody i treningi nie było zbyt męczące?
- W drodze spędzaliśmy bardzo dużo czasu! Pamiętam jedną szczególnie ekstremalną wyprawę. Z Polski pojechaliśmy do Val Yibrata,gdzie przez dwa dni przygotowywałem się do kolejnej rundy mistrzostw Wioch. Potem wsiedliśmy w auto i pojechaliśmy do Bragi w Portugalii na trzy dni testów opon przed mistrzostwami Europy, które odbywały się tam dwa miesiące później. Po jazdach ojciec jak gdyby nigdy nic wsiadł wr samochód i przywiózł mnie do Polski.
— 45