322 LOSY PASIERBÓW
— A nic tam nie winna. Ja sam więcej winien, że nie posyłałem ci listów poleconymi, a zwykłe kradli u ciebie.
— Ja tylko jeden list od ciebie otrzymałam.
— I to narobiło nam biedy. No, a jakżeż dzieci?
— Zdrowi chwała Panu Bogu. Pola niedawno jeszcze spała.
— Serce moje! — uścisnął ją jeszcze raz całując i uwolnił.
— Chodźmy do dzieci, chodźmy — nagliła.
— Nie, wpierw muszę konia zabrać z lasu. Jaż tu z furmanką. Chodźmy — rzekł, ujmując ją za rękę. — Teraz ani krok od siebie nie puszczę. Ani, ani.
Szli trzymając się za ręce i wymieniali między sobą z grubsza ważniejsze wiadomości.
— I czymżeż oni ciebie tak cholery? — badała.
— Pałką w potylicę. Ale to już wszystko minęło.
— Musić to inaczej trochę było, jeśli pozwoliłeś zedrzeć ze siebie marynarkę — mówiła, patrząc nań badawczo.
— Później ci opowiem. Najważniejsza oto rzecz, że ciebie odnalazłem.
— A jakżeż ty trafił? Pewnie Szmujła ci powiedział.
— On, ale nie po dobroci. Musiałem wziąć go po chłopsku. Powiedział mi, że ty z krewnym do Bujnesu wyjechałaś.
— Tak powiedział?! A to czemu?
— Dla Makrycy ciebie chował. Makryca jest najgłówniejszym sprawcą naszych nieszczęść. Jemu najwięcej zależało na mej zgubie, chociaż, zdaje się, jednym z napastników, był człowiek z ichnej jaczejki.
— Dalibóg, wierzyć się nie chce.
— A nie podjeżdżał któryś tu do ciebie czasami, nie swatał się? — spytał trochę żartem.
Domka sięgnęła ręką za pas spódnicy i dobyła stamtąd zawiniętą w szmatę szwajkę.
— To każdego czekało — powiedziała zaciskając pięść — przygotowana byłam.
Brawura małżonki budziła w nim łzy i wesołość.
— Jakaż ty szlachetna! Jaka drużebna! — powiedział, przygarniając ją do boku.
— Ja ci nie mówiłam nigdy, że ta poczwara oblizana jak my tylko do Berisso przyjechali podłaził do mnie różnymi sposobami, myślałam więc, że teraz jeszcze więcej będzie mnie szukał i przygotowana byłam na to. A on szelma ot, takiego sposobu się chwycił! Toż bandyta najgorszy! I Szmujła też taka Świnia. A jaż mu wierzyłam.
— A patron tutejszy nie znęcał się czasami nad tobą?
— Nie, nie miał powodu. Robiłam rzetelnie to co mi kazał, więc zadowolony był ze mnie. Raz tylko posprzeczałam się z gospodynią za Felka. Chciała, aby mełł kukurydzę dla kurcząt, a ja się nie zgodziłam, żeby dziecko jeszcze dychawicę nagnało? Własna córka jak łania — boki bez zajęcia obija.
— Bestia jakaś!...
— Szorstki człowiek, parobczaków sztorcuje codziennie, jak coś nie tego to kijem wali, ale ze mną się liczył.
— Jak on się nazywa?
— Józef Petrucci.
— Znaczy się Szmujło mi zełgał. Mówił ml, że nazywa się Pietruś Pepe.
— Prawie to samo. Józef to po ichnemu Pepe. Pepe Petrucci.
— Ale ty zmizerniałaś, miła — zauważył.