270 LOSY PASIERBÓW
— Mam przy sobie.
— Zostaw ją u nas lepiej. W drodze ci niepotrzebna będzie i może na wypadek jakiejś rewizji zaszkodzić, a nam tu teraz bardzo się przyda.
— Dobrze. Ja sam już chciałem o tym mówić.
Dokończył matę, wręczył kolegom broń i poszedł do Aguilara. Przedsiębiorca ucieszył się Dubowikiem.
— Bardzo dobrze, Zygmuncie. Przychodzisz w samą porę. Już pracujemy.
— Cieszę się temu, ale chcę wpierw odwiedzić żonę.
— To ty jeszcze nie jeździłeś do niej?
— Dopiero ze żniwa powróciłem. Przychodzę zawiadomić pana o tern i zapytać, czy są jakieś listy dla mnie. Prosiłem małego, aby się zaopiekował niemi, ale on zwiał. Może on panu pozostawił jakąś wiadomość dla mnie?
— Nie, nic nie mam. Jedź sobie do domu i wracaj rychło. Mamy na długi czas pracy. A jak spotkasz małego, to mu powiedz, aby się nie pokazywał tu więcej, bo go zabiją.
Podziękował pracodawcy za życzliwość, powrócił do namiotu, wsunął do worka parę gallet sobie na drogę, pożegnał przyjaciół, i gdy ci odjechali do pracy, ruszył na stację.
Gniewał się na Kozyra, że tak niedbale odniósł się do jego obu zleceń, nie racząc nawet pozostawić mu wiadomości co uczynił z jego pieniędzmi, ale za uwolnienie dziewcząt był mu wdzięczny, gdyż to uwalniało go od nowych kłopotów w Bujnesie.
Wykupił bilet drugiej klasy do Bujnesu i o ósmej za kwadrans odjechał.
Pociąg sunął tą samą drogą, którą przed paru miesiącami wędrował z kijem, lub jechał na dachu towarowego wagonu. Poznawał te same płaszczyzny, czakry i kwadry że kolejowe, lecz wszystko to już mniej obco i nie tak głupio jak przedtem wyglądało. Zaszyty do marynarki pieniądz, zapewniona praca i jak najlepsze widoki na przyszłość przytłumiły w nim tęsknotę za ojczyzną, przytępiły żal do ludzi i podniosły ducha.
Jadąc nocą do Cataliny spał nie więcej jak dwie godziny, lecz nie odczuwał najmniejszej ochoty do snu. Patrzył w okno i pływał w błogich marzeniach. Słonko wspinało się w górę czyste i promienne, światłość płonęła na niebie, światłość rozlewała się po stepie i światło rozkoszne miał w myślach i sercu.
— Jednak mądrze Bóg ten świat urządził — myślał. — Wszystko człowiekowi potrzebne: i klęski i nędza i zazdrość i upokorzenie i wszelkie inne udręki. Gdybym nie zaznał w swym życiu biedy żadnej, tobym 1 radości nie mógł poczuć, jaką teraz czuję.
— Hej ty, babulka moja miła! — strzelał myślą do żony w Berisso. — Czy ty się spodziewasz cokolwiek, jaką ja ci pociechę wiozę?
Wszędzie już po żniwach było, a w wielu miejscach już i po wymiotach. Pszenica stała w parkach i w workach, na platformach wagonów i w szopach stacyjnych, miejscami jak góry wysokie.
Bezrobocie jednak trwało jak przedtem. W dalszym ciągu snuły się klucze nędzarzy wzdłuż toru i obozowały przy mostach. Fakt ten podnosił w świadomości Zygmunta wagę zdobytych pozycji i ostrzegał przed zbędnym wydatkiem. Co pewien czas przesuwał się przez wagon lokaj z zamkniętą skrzynką, proponując parówki i sandwicze z szynką, ale nie brał.