znacznie skromniejszych założeń, do twórczości autora „Śmierci powstańca"., . . . : ,
Do omawianej grupy utworów zaliczyć można również oparty całkowicie na fikcji „Trismus” Stanisława Grochowiaka. powieść znacznje mniej udaną od wymienionych poprzednio, o charakterystycznym jednak polu zainteresowań, a zwłaszcza kreacji.‘głównego bohatera i narratora zarazem — komendanta małego obozu koncentracyjnego w Niemczechi!
I wreszcie utwory takie; jak ,;EkipaAntygona” Henryka Grynberga i ;,Dancing-w kwaterze Hitlera” Andrzeja Brychta (zwłaszcza • opowiadanie . „Wycieczka Auschwitz—Birkenau’'’). W sensie1 ścisłym nie należą one do literatury obozowej — w każdym przypadku (są to zbiory opowiadań) akcja dzieje się po wojnie i tylko pamiątki ponurej przeszłości każą do -niej wracać bohaterom. Lecz ten powrót w myśli i działaniu niesie z sobą interpretację historii, co więcej •— problemem się staje relacja między wizją przeszłości a wizją dnia dzisiejszego, w pewnym przynajmniej wycinku. Można wręcz powiedzieć, że jest to jak gdyby poszukiwanie odwróconej w czasie genezy; analogie stają się uderzające, zwłaszcza w sensie stosunku dor wartości,.tych samych wartości, których w swym świecie: poszukiwał Borowski. A więc kontynuacja postaw, które tak skrajną znalazły wtedy realizację przy różnym tylko polu działania, a więc Oświęcim żywy —- w najbardziej groźnym sensie tego słowa. Nie jest to, rzecz jasna, znak równości i pełna wymienność sytuacji — owe- różnice mogą grać rolę konstytutywną dla wyboru. działania, i tak zazwyczaj bywa — lecz pewne uogólnienie, które się wszakże w ahstrakcji nie kończy, - jak i nie w niej znalazło początek. Dwa różne etapy tej samej drogi, której całość pokazał Borowski4.
Jeśli pojawienie się wspomnianych utworów uznamy za fakt, który przy pewnych zastrzeżeniach (o nich za
chwilę) upoważnia do stwierdzeń o ewolucji w ramach literatury obozowej, to nasuwają się pytania o przyczynę takiej zmiany. Można by powiedzieć, że niejako sama rzeczywistość zaczęła coraz intensywniej podsuwać konieczność zmiany tradycyjnych wyobrażeń, zwłaszcza wizerunku zbrodniarza, który znamy z literatury martyrologicznej. Duże znaczenie mogło tu mieć trzykrotne wydanie książkowe (w Polsce) wspomnień Rudolfa Hossa, dalej — procesy Adolfa Eich-manna i frankfurcki. Ten ostatni dał możliwość spojrzenia na dwudziestoletnie życie oskarżonych po wojnie. Było to dla wielu szokujące. Późniejsi oskarżeni nie wyróżniali się już niczym, nie przejawiali żadnych patologicznych skłonności. Zwykli ludzie. Niezmiernie charakterystycznym przykładem ciśnienia tradycyjnych schematów i rodzenia się wbrew nim nowej świadomości, całej walki, jaka się tutaj toczy, jest fragment reportażu Horsta Krugera z sali sądu we Frankfurcie nad Menem: „I oto po raz pierwszy pojmuję, że ci wszyscy mili ludzie z sali, których brałem za dziennikarzy, adwokatów albo widzów, to przecież oskarżeni, i że nie można ich oczywiście odróżnić od nas wszystkich. (...) Chciałbym ich zobaczyć, obserwować, rozpoznać. Muszą się czymś wyróżniać. Chyba coś musi ich przygnębiać, oddzielać od nas, skazywać na osamotnienie. Nie można przecież z ciężarem Oświęcimia na barkach spacerować tutaj jak w czasie przerwy teatralnej. Zbliżam się ostrożnie do dużej grupy, która siedzi na skórzanych fotelach pod ścianą. Siedzi tam pięciu otyłych, dobrotliwych panów, nieco masywnych i odętych, pije coca-colę i sinalco, pali papierosy i rozmawia ze sobą. Panowie w czasie posiedzenia rady nadzorczej. Dwóm z nich, zdaje się, chodzenie sprawia trudności, mają czarne laski z gumowymi skuwkami. Zapewne coś niecoś przeżyli. Najstarszy, w nienagannym granatowym mundurze, ma trochę zaczerwienioną twarz,