Niebezpieczne twierdzenie jakoby sztuka dramatyczna była rezultatem spotkania wszystkich sztuk, zmusiło nas do odrębnej analizy, z tego tylko punktu widzenia, natury każdej z nich. Możemy teraz przewidzieć rozmiary czekającej nas pracy. Do jakich ofiar będą zmuszone nasze sztuki, chcąc się połączyć i w konsekwencji podporządkować jedne drugim, i co w zamian za te wyrzeczenia możemy im ofiarować w ich nowej formie istnienia?
„Kiedy muzyka osiąga najszlachetniejszą moc, staje się kształtem w przestrzeni”.
Z górą sto lat temu Schiller rzucił światu te prorocze słowa4. Można zadać sobie pytanie, kto z jego współczesnych potrafił je zrozumieć. Czy on sam zdawał sobie w pełni sprawę z doniosłości tego sformułowania i czy nie był to raczej przebłysk intuicji niż wniosek z rozważań? Niewykluczone, że studiowanie sztuki antyku pchnęło Schillera do granic wizjonerstwa. A może zaczęło się od tego, że w wielkim, nagłym płomieniu mimicznej improwizacji zobaczył jakiś rapsod? Może wyobraził sobie żywo jakiś akt religijny lub dramatyczny starożytnych Greków? Bo jakże inaczej w owym czasie, w małostkowym i konwencjonalnym otoczeniu i w swoim kraju mógłby dojść do podobnego wniosku?
Schiller słusznie mówi: „kształt w przestrzeni”, nie dodając nic więcej. Nie precyzuje; jego wizja ma charakter niepełny i zagadkowy, jak każde proroctwo. Kto wie? Może natchnęła go tak kontemplacja jakiejś rydny przedstawiającej Partenon: jego wzrok wędrował od kolumny do kolumny jakby w następujących po sobie niemych akordach; fryzy, frontony były w jego oczach świadectwem ostatecznego układu, ustalonej odtąd harmonii. Schodząc na ziemię musiał odczuwać ciężar konstrukcji spoczywającej bezpośrednio, bez pomocniczych podmurowań na kamiennych płytach świątyni wspartej tylko na nadgryzionych zębem czasu smukłych kolumnach... Czy wtedy jakiś głos podszepnął mu: „ta świątynia jest pusta”?
95