rozciąga się nad 'nami jak pas czystego powietrza, jest tradycja językowłK Emanuje ona z lektur szkolnych najczęściej, z'teatru, przenika do mowy potocznej i oficjalnej w formie świadomego cytatu lub nieświadomego zapożyczenia. Jest archaiczną warstwą języka, archetypem wewnętrznego życia, elementem biografii duchowej, co najmniej równie silnym, jak dla pisarza dawniejszych lat język rodzimy, którym rozbrzmiewał świat jego dzieciństwa. Pomarły staruszki gadające dziwną mową, piastunki i zna-chorki, z których zaklęć i bajd tworzyła się polszczyzna Mickiewicza i Żeromskiego. Wyniosły się precz wszystkie duchy regionalne, powypalały się przewodniki, którymi płynął nieustanny, odwieczny prąd polszczyzny, przekazywany przez rodzimą czy regionalną tradycję, razem z obyczajem dawnym oraz historią dawnych zdarzeń.
Jedyną piastunką współczesnej polszczyzny, w której gadaninę wsłuchać się musi pisarz współczesny, jeśli ma w nim wzbudzić się talent, który niczym innym jest, jak tylko upodobaniem językowym właśnie, jedynym przewodnikiem polszczyzny wiecznej jest narodowa klasyka.
Właśnie ona, traktowana wstydliwie jak niezaszczytna genealogia, tolerowana z westchnieniem jak stara niania przyglądająca się zabawom młodzieży zza wpółprzymknię-tych drzwi.
KRYTYKA gj TWÓRCZOŚĆ PRZEKLĘTA
Wciąż to samo: czy jest potrzebna, jak jest potrzebna, jak może być potrzebniejsza. Kazinuerz~.Wyka ma rację: krytyka tylekroć „nie spełnia swoich, zadań”, ilekroć literatura nie widfj swoich. Sprawa jest równie uporczywa jak poszukiwanie leku na porost włosów. Różni publicyści dzisiaj krytyce zarzucają, iż nie -spełnia wobec literatury roli ideologa czy nawet „prawodawcy”. Są to ci sami, którzy literaturze zarzucają „brak ideowego zaangażowania”. W ich przekonaniu krytyka ma właśnie namówić literaturę do tego zaangażowania. W tak zwanym minionym okresie, kiedy literaturze można było zarzucić wszystko prócz owego niezaangażowania”, zarzucali oni krytyce, iż nie jest dość wrażliwa na artyzm.
Mają rację dzisiaj. Mieli rację wtedy. Krytyka służy do namawiania pisarzy do tego, czego nie robią i do przestrzegania ich przed nadużyciami, które popełniają. Czy to namawianie jest skuteczne? Czasem tak, czasem nie. W każdym razie konieczne, to znaczy literaturze dobrze z tym, gdy jest namawiana i pilnowana. Łysy, który stosuje lek na porost włosów, nie staje się przez to mniej łysy, ale lepiej się czuje od tego, który nic nie stosuje.
Dialog-pisarza ż krytykiem jest więc owocny i beznadziejny. Owocny o tyle, że stal się koniecznym nawykiem organizmu literackiego, beznadziejny o tyle, że nie kończy się i nie powinien się skończyć. Literatura wiecznie „nie słucha” krytyki, krytyka wiecznie jej „nie rozumie”, W tak zwanym „minionym okresie” publicyści (krytycy krytyki) zarzucali krytyce, że jest nie dość wrażliwa, krytyka próbowała dowodzić swej wrażliwości twierdząc, że pozytywny bohater jest za czysty, a negatywny za brudny etc., po czym pisarze narzekali, że krytyka „nic nie rozumie”, bo nie wie, jak to trudno stworzyć pozytywnego bohatera i nie widzi tego, iż zadanie to jest nowatorskie nawet wtedy, gdy jest wykonane nieudolnie. Literatura w tym okresie spełnia zatem „zadanie” czysto ideologiczne, ale dyskusja jej z krytyką jest czysto warsztatowa, krytyka zaś najbardziej artystowska, jaką sobie tylko można wy-1 obrazić.
Można więc powiedzieć, że „krytyka jest odwrotną stroną literatury i „spełnk wobec mej^ żadanię” właśnie wtedy, gdyWdczach samej literatuiy^go nie spełnia. Dialog dwóch stron podtrzymuje się tylko na zasadzie wzajemnych pre-tensji.
Inna sprawa, czy krytyka mówi literaturze to, co jej akurat jest potrzebne, czy nie.
—Na miły Bóg, niech pan przestanie pisać artykuły o aktualnej sytuacji literatury — powiedział mi kiedyś Artur Sandauer. Miał rację, ponieważ nie ma żadnej „sytuacji literatury”. Ciągi literackie dają się odczytać z per-