i 40 Rozdział III. Wzlot i upadek Bohatera Polaków
Fantazmatom religijnym Konrada Mickiewicz nadał bardzo określony styl. Sprawiają one wrażenie „dewiacji” umysłu, którą Michel Foucault, analizując różne typy szaleństwa w epoce późnego Renesansu, nazwał „obłędem próżnej zarozumiałości”.2 Istotę tego schorzenia, bo to jest schorzenie, określił najlepiej Michel de Montaigne: „Naturalną i wrodzoną naszą chorobą jest zarozumiałość. Z wszystkich stworzeń najbardziej udręczony i najwątlęjszy jest człowiek zarazem najpyszniejszy. Czuje się i widzi wtłoczony tutaj przez błoto i gnój ziemi, uczepiony i przygwożdżony do najgorszej, najbardziej martwej i zgniłej części wszechświata, na ostatnim i najdalszym od niebieskiego sklepienia piętrze, wraz ze zwierzętami o najniższej z trzech kondygnacji — a w imaginacji przenosi się ponad krąg księżyca i strąca niebo pod swoje stopy. Ta sama próżność wyobraźni sprawia, że równa się z Bogiem”.3 Dlatego chrześcijaństwo, kiedy tylko mogło, potępiało bez wahania tzw. wybryki wyobraźni, odwieczne źródło pychy i buntu. Św. Augustyn mówił w takich wypadkach o „fantastycznym złudzeniu wszechmocy”.4
Wszystko to pozwala nam zrozumieć, dlaczego Konrad nie jest ani pierwszym, ani jedynym bohaterem literackim, który z urazu do materii zrównał się z samym Bogiem. Pozwala też pojąć, dlaczego Mickiewicz, tak bezlitośnie i konsekwentnie zajął się procesem narodzin pychy z wyobraźni-Proces ten bowiem prowadzi do fantazmatycznego przekroczenia statusu bytu stworzonego, który od Boga, Bytu Niestworzonego, dzieli niewysłowiona przepaść. Z punktu widzenia antropologii chrześcijańskiej większość fantazmatów Konrada składa się na wyraz buntu przeciw egzystencjalnej sytuacji człowieka i automatycznie ociera się o niepoczytalność. Każdego, kto sięgał po status ontologiczny Boga, tradycja chrześcijańska określała jako szaleńca. Toteż Mickiewicz, świadom tej tradycji, ukazał neurozę językową Konrada jako nieustannie potęgujący się obłęd.
Niepoczytalną głębię swego serca Konrad objawia w stanie histerycznego niepokoju, który poprzedza zwykle wybuch epilepsji, choroby demonicznej, wprawiającej obserwatorów w numinotyczne drżenie. Zgodnie z opisem Fiodora Dostojewskiego, który w Idiocie przekazał nam własne doznania, tuż przed atakiem duszę chorego opanowuje tajemnicza moc, pogrążająca ją w jakimś niepokoju. Sam atak przychodzi momentalnie, niespodzianie, kończąc tę przedziwną pląsawicę myśli. Fantazmaty Konrada powstają więc w wielkim wirze świadomości, który objawia się w języku właśnie jako znany w kulturze chrześcijańskiej przypadek „obłędu próżnej zarozumiałości”. Toteż wypowiedź
Konrada nie jest uporządkowana, ponieważ składa się z szeregu spontanicznych żądań.
Aby lepiej zrozumieć ten wspaniały romantyczny chaos, wszystkie te pretensje postaram się teraz ułożyć w przejrzystą całość, która zobrazuje nam to, co Bohater Polaków ukrywał w „głębi serca”. Znów słucham się tylko Mickiewicza. Konrad ma teraz serce na języku, więc jak każdy hermeneuta, porządkując wypowiedź, schodzę w czeluść duszy.
Nie odrzuca on ani chrześcijańskich kategorii myślenia, ani chrześcijańskich dogmatów. Przeciwnie. Aby wejść w sferę fantazmatów, musi o nich ustawicznie pamiętać. Skoro Bóg jest czystym duchem, to jego rywal, Konrad, nie może stanąć przed nim w ciele, w „glinie”. Z duchem odwiecznym walczyć może tylko inny duch odwieczny. Podobnie jak Guślarz z części II, Konrad gardzi nędzną „lepianką”. Odzywa się więc w nim kompleks materii, który przywołuje natychmiast słynny fantazmat Platona o wyzwoleniu się duszy z ciała, o jej ucieczce z więzienia materii.
Zrzucę ciało i tylko jak duch wezmę pióra —
Potrzeba mi lotu,
Wylecę z planet i gwiazd kołowrotu,
Tam dojdę, gdzie graniczą Stwórca i natura.
I mam je, mam je, mam — tych skrzydeł dwoje;
Wystarczą: — od zachodu na wschód je rozszerzę,
Lewym o przeszłość, prawym o przyszłość uderzę,
I dojdę po promieniach uczucia — do Ciebie!
(III, 161)
„Żadne ciało — czytamy u Platona — nie ma w sobie tyle boskiego pierwiastka, co skrzydła. A boski pierwiastek — to piękno, dobro, rozum i wszystkie tym podobne rzeczy. Takim pokarmem się żywią i z niego rosną najszybciej pióra duszy, a od bezeceństwa i zła marnieją i nikną.”5 Konrada, oczywiście, nie interesują „boskie pierwiastki”. Fascynuje go sam lot ku granicy między Stwórcą a jego stworzeniem. Platońskie skrzydła duszy są dla niego raczej znakiem władzy. Przecież już w czasie lotu — jak mniema — pozwolą mu zawładnąć całą przestrzenią i całym czasem: formami, w których bytuje byt.
Ten lot duszy jest naturalnie zwykłym „przedstawieniem wyobraźniowym”. »Lecz jestem człowiek, i tam, na ziemi me ciało” — krzyczy Konrad do Boga.