156 Rozdział III. Wzlot i upadek Bohatera Polaków
Odezwij się, — bo strzelę przeciw Twej naturze;
Jeśli jej w gruzy nie zburzę,
To wstrząsnę całym państw Twoich obszarem;
Bo wystrzelę głos w całe obręby stworzenia:
Ten głos, który z pokoleń pójdzie w pokolenia:
Krzyknę, żeś Ty nie ojcem świata, ale...
Głos diabła
Carem!
(III, 167)
To nagłe zamilknięcie tuż przed wypowiedzeniem tego straszliwego słowa poczytywano Konradowi za dobre: powstrzymał się od najcięższego grzechu. Istotnie, można je traktować jako nagły przypływ cnoty zwanej bojaźnią Bożą, ale mnie interesuje co innego. „Słowo wewnętrzne” Konrada, pomyślane w „głębi serca”, zamienił w „słowo zewnętrzne”, w głos przenikający przestrzeń kosmosu, diabeł. To bezczelne słowo oskarżenia łączy więc człowieka, który je pomyślał, i szatana, który je zmaterializował, uobecnił w świecie. Konrad i diabeł stanowią teraz dwujedyną całość. Toteż za chwilę diabeł całkowicie prawomocnie przywłaszczy sobie jego głos.
Często sobie wyobrażam, że zanim upadł i stracił świadomość, usłyszawszy własną myśl wypowiedzianą głosem Księcia Kłamstwa, przypomniał sobie sądy współwięźniów, reprezentujących „bezrozumną narodowość polską”, wypowiedziane zaledwie przed godziną, iż car jest szatanem, złym duchem historii. Nadając Bogu nowe imię cara świata, bo w myśli przecież imię to Mu nadał, Konrad dokonał więc w „głębi serca” przeistoczenia Stwórcy z dobrego Boga miłości — w założyciela systematu przemocy, z Boga wolności — w tyrana. Jeżeli zamknięci w tym samym więzieniu filomaci byli rzeczywiście ziarnem narodu, a przecież — byli, to Bohater Polaków, który nareszcie odsłonił nam „głębię serca”, znalazł się poza polskością, odrzucił bowiem to, co w pojęciu młodzieży wileńskiej stanowiło zaród „bezrozumnej narodowości polskiej”: wolność człowieka i jego absurdalną wiarę w dobrego Boga. Zostawił filomatów w przedsionku Pana i udał się do domu szatana. Do czeluści.
I to ma być Bohater Polaków? Ten mag, który zatracił poczucie rzeczywistości i ekscytuje się swoją wyobraźnią? Ten geniusz gotowy manipulować osobą ludzką? Megaloman, który współczucie opaskudził pychą? Ta miłość, która
gardzi wolnością? Poeta, który tęskni do własnych niewolników? Histrion, który paktował z tyranem poza plecami narodu? To on jest tajemnicą polskiej formy istnienia? Ten Milijon, który nie jest wart nawet trzech marnych romantycznych grosików?
5. Odstąpienie słowa złu
W każdym swym przeistoczeniu Bohater Polaków ma własnego księdza. Najpierw był to kapłan, który nie zawahał się przewodniczyć magicznym rytuałom. Później był to poczciwy, chociaż uczony proboszcz. I w końcu pojawił się najprawdziwszy zakonnik. Nawet jeśli się weźmie pod uwagę charakter relacji między Bohaterem Polaków a tymi trzema osobami duchownymi, trudno się dziwić, że w świecie uchodzimy za nieposkromionych klerykałów.
Toteż do celi, w której miotany konwulsjami Konrad tłucze głową o posadzkę, wkracza teraz energiczny, pełen wewnętrznej siły żołnierz Chrystusa, miles Christianus, niepodobny ani do majestatycznego Guślarza, ani do wyrozumiałego parocha. Na imię ma Piotr i w rzeczy samej jest Skałą. Z jego pokory wypadną pioruny prawdy. Jego cichość to tylko grom Jahwe. Cały jest walką. Nawet jego modlitwa staje się szturmem.
Nikt nie wysłuchał Wielkiej Improwizacji, toteż żadna postać w Dziadach nie zna „głębi serca” Bohatera Polaków. Prawie wszyscy, mają go jednak za Mojżesza nowej Polski tylko dlatego, że jego osoba jest wielką sugestią. Polacy uwielbiają osoby-sugestie. Ksiądz Piotr nie stanowi tu wyjątku. Kapral, który Konrada podsłuchiwał i zaglądał do tej przeklętej celi przez dziurkę od klucza, nic przecież nie zrozumiał. Kmotr, którego wysłał do Piotra, naopowiadał tedy po drodze, że Więzień coś śpiewał, że miał wzrok dziki, że w końcu zwaliła go padaczka. Nie mylił się, kiedy stwierdzał, że czuć tam siarką. Toteż ksiądz wie, że przychodzi do grzesznika, ale nic nie wie o naturze jego grzechu. Najpierw słyszy szloch duszy:
Przepaść — tysiąc lat — pusto — dobrze - jeszcze więcej!
Ja wytrzymam i dziesięć tysiąców tysięcy -Modlić się? — tu modlitwa nie przyda się na nic —
I byłaż taka przepaść bez dna i bez granic? —
Nie wiedziałem — a była.
(III. 172)