382 Dzieje wewnętrzne Polski XIII w.
liczności wpłynęły następnie na papieża w tym duchu, iż elekcję musiał uznać za poprawnie dokonaną i ważną.
Następna elekcja biskupia w Polsce przypadła na r. 1218, gdy po dobrowolnym ustąpieniu mistrza Wincentego Kadłubka katedrę krakowską objął po nim Iwo Odrowąż. Ale szczegółowy przebieg tego faktu nie jest znany, natomiast dokładnie jest znana elekcja w Gnieźnie z r. 1219, gdy po śmierci Henryka Kietlicza wypadło obsadzić archikatedrę gnieźnieńską. Epizod ten z wielu względów zasługuje na bliższe rozpatrzenie, które znowu ułatwia ta okoliczność, iż zachowało się kilka pism papieskich, odnoszących się do zajść po śmierci Kietliczam. Przy tej sposobności rozważę tu łącznie pewne analogiczne momenty z obu elekcji poprzednich, by je oświetlić jako powtarzające się, a więc charakterystyczne dla nowego porządku rzeczy. Oto kapituła gnieźnieńska zebrała się na posiedzenie elekcyjne jesienią 1219 r., ale gdy przyszło do wyboru, głosy — w nieznanej bliżej proporcji — podzieliły się między dwie kandydatury, tj. między dziekana gnieźnieńskiego i prepozyta krakowskiego. Sam ten fakt jest wprawdzie znamienny dla owych czasów, gdy cały ogół naszego duchowieństwa dzielił się na obóz refor-mistyczny i obóz tzw. starowierców (jak ich nazwał Laguna) 238, tj. umiarkowanych lub jawnych przeciwników reformy. Rozłam w całym duchowieństwie znajdował lub mógł znaleźć wyraz w rozłamie w obrębie jednej kapituły. Tak samo było w Poznaniu w r. 1211, gdzie „starowierców” życzliwych księciu znalazło się
W7 Tamie, nr 108, 108, 110.
tHB, Laguna, Dwie elekcje, Plama Stoslawa Laguny, Warszawa 1911, 8. 209.
21, a tylko trzech stronników opowiedziało się za Kiet-liczem. Podobnie było w Krakowie w r. 1207, gdzie również większość, ale może nie tak przygniatająca, opowiedziała się za biskupem płockim Gcdką, podczas gdy kandydat reformistyczny, tj. mistrz Wincenty Kadłubek, skupił na sobie tylko mniejszość wotów. Jak powiedziałem, sam fakt rozłamu, podziału głosów, jest znamienny dla ówczesnych stosunków w Kościele polskim i nie jest niczym zadziwiającym. Natomiast rzuca się w oczy jaskrawy fakt, powtarzający się we wszystkich tych trzech najdawniejszych znanych nam elekcjach, że nigdy mniejszość, nawet tak znikoma, Jak w Poznaniu (3 na 21), nie chciała się podporządkować większości, nie chciała uznać jej woli, jako dla siebie obowiązującej, i tym samym nie chciała uznać Jej kandydata za wybranego. Mimo że miała tu obowiązywać z Rzymu przeszczepiona na nasz grunt zasada, że maior pars jest tym samym pars cousilii sanioris, nasze „mniejszości” kapitulne nie chciały jej uznać; tak im była obca i nienawistną. A nie chcąc uznać woli większości, zaczęła mniejszość od pierwszego zaraz wypadku i następnie stale stosować środek, który 1 zamienił się rychło w praktykę stałą i wydał niezupełnie dla kapituł korzystne wyniki. Mianowicie krnąbrna mniejszość zakładała protest aż w Rzymie, apelując do papieża w obronie swego kandydata, pragnąc go z pomocą głowy Kościoła przeforsować wbrew większości. Równocześnie też i większość spieszyła bronić swego elekta i zdobywać dlań konfirmację papieską, wobec której musiałaby mniejszość ustąpić. I tak cała sprawa lokalna przenosiła się na dalekie forum, gdzie miały szalę przeważyć argumenty jednej i drugiej strony, ale gdzie też do głosu mogły dojść wpływy postronne.