zobaczyła nieogarnione przestrzenie kobiecej swobody, świata przywalonego na co dzień warstwą patriarchalnych kłamstw.
Kiedy czytam tę powieść dzisiaj - a jest to któraś tam z rzędu lektura - widzę wszystkie cechy jej konstrukcji; bardziej niż parę lat temu byłabym skłonna nazywać ją tendencyjną. Autorka, pisząc, musiała wierzyć, że wystarczy zeskrobać, może gdzieniegdzie odwalić kilofem tę wierzchnią warstwę patriarchatu, a pod spodem jest, żyje - opowieść kobiet. Znajdzie się w niej miejsce dla Chrystusa, w końcu też ofiary prześladowań i manipulacji, być może o wiele bliższego kobietom niż dzierżycielom władzy, która na początku go zabiła. Ta wiara, którą ma narratorka powieści, pozwoliła stworzyć arche-sagę, jedną z tak niewielu w polskiej prozie współczesnej13. Oczywiście, jest w niej sporo niekonsekwencji i mielizn, ale wprowadziłabym ją na pewno do spisu lektur obowiązkowych jako antidotum na dobrze okopane męskie genesis, a także jako przykład powieści psychoanalitycznej, której tradycję literatura polska zawiesiła po wojnie, mniej więcej w tym samym czasie, kiedy odłożyła do lamusa tradycję międzywojennej, zaangażowanej powieści kobiecej. Psychoanaliza i powieść kobieca zimowały na tej samej półce.
Krystyna Kofta tę kobiecą przeszłość - znów, kalkującą przewrotnie dzieje zbiorowe - odzyskuje także dla swych bohaterek i czytelniczek przez fabularną analizę mechanizmów pamięci. Kobieta to „osoba odtwarzana z pamięci”, nigdy nie oczywista i nie dana - sobie samej - z góry. Zakłamywanie tożsamości w planie biografii i w planie większych całości kulturowych wymaga przezwyciężania w pracy pamięci.
W jednej z finałowych scen powieści Złodziejka pamięci14 czytamy:
- Ciotka Aniela umarła już ładnych parę lat temu, ale nikt nas nie zawiadomił, nawet nie byłyśmy na pogrzebie, widziałyśmy potem nekrolog
13 Oczywiście, obok: O. Tokarczuk, Prawiek i inne czasy, Nowa Ruda
1996.
14 K. Kofta, Złodziejka pamięci, Warszawa 1998.
córka też była podpisana, córka z mężem i wnukiem, synowie, synowe i wnuki.
- No więc tu wyszła za mąż.
- Ałe ma niemieckie nazwisko. I wymienione były w nekrołogu dwa miasta, Warszawa i Monachium. Cała rodzina się rozjechała.
Poczułam zmęczenie nierzeczywistością własnej osoby. Musiałam przemyśleć to w samotności. Przymknęłam oczy. Widziałam, jak dają sobie znaki (s. 321).
Co może oznaczać owa „nierzeczywistość własnej osoby” w powieści wyraźnie nawiązującej do społecznego i literackiego dyskursu feministycznego? Oczywiście, da się cytowane zdanie objaśnić zawartością fabularną utworu. Bogna Wegner, znana nam już z powieści Chwała czarownicom, odwiedza rodzinny Poznań, podgląda własną przeszłość i teraźniejszość, którą niegdyś opuściła - w postaciach, miejscach, sytuacjach, jakie mogły być jej udziałem. Przeszłość i tę „nieprzeżytą”, „opuszczoną” teraźniejszość wypełniają przedmioty, meble, podwórko, kamienica; dalsze ciągi życiorysów postaci, należących dawniej do jej własnej historii. Podejmujące Bognę domowym winem kuzynki nie rozpoznają w niej towarzyszki dziecięcych zabaw; podobnie jak nie rozpoznawały jej w występującej często w telewizji znanej pisarce, z którą utożsamiały się jednak, ze względu na głoszone przez nią poglądy. Dzieje rodziny, z drugiej strony, potwierdza ów dwujęzyczny nekrolog: trop dalszego ciągu.
Okazuje się więc, że istnieje zasadnicza nieciągłość osoby, nieprzezwyciężalna przepaść pomiędzy teraźniejszością a przeszłością, a ściślej mówiąc - pomiędzy dorosłością a dzieciństwem. Opowieść Bogny Wegner to jednak właśnie praca przezwyciężania owej nieciągłości, niepamięci, utraty. Zadanie o tyle trudne, że „oficjalna tożsamość” okazuje się zafałszowana, a do hipotezy własnego życiorysu trzeba dochodzić mozolnie, odsłaniając pokłady różnych narracji, „kradnąc pamięć” swoją i cudzą. Zamykające powieść zdanie: Pamięć należy do kobiet - mówię (s. 366) - projektuje feministyczną narrację, której zadaniem jest „opowiedzieć siebie”, jednak i po to, by opowiedzieć innych, by zbudować uniwersalną biografię,
155