roku, a wydana dopiero w 1978, przerasta właściwie „literaturę kresową” w wąskim znaczeniu pojęcia. Ten „rapsod rycerski” (według określenia Stanisława Ptaszyckiego) przerasta ją ukazując, że Kresy pochodzą dokładnie z tego samego źródła, co i reszta Europy, że powstały równie dawno, niekiedy jeszcze dawniej, jak ona. Dziełko łacińskie Stryjkowskiego, wydane pod nazwiskiem Aleksander Gwagnin w 1578 w Krakowie, nie przypadkiem nazwane Opis Sarmacji europejskiej (Sarmatiae Euro-peae descriplio), zyskało wielki rozgłos w całej Europie, miało tam kilka wydań i przekładów.
Jednakże utwory Stryjkowskiego — jak dowodzą zwłaszcza losy epopei O początkach — i im podobne popularne raczej nie były. Zresztą i dzisiaj ich lektura nie należy do najłatwiejszych, a największą chyba przeszkodą staje się język.1 Kompromis okazywał się więc niezbędny, aby zyskać możliwość skuteczniejszego oddziaływania. Trudno orzec, co tu było świadomym wyborem i przemyślną strategią, niemniej pozostaje faktem nie do zakwestionowania, iż później dzięki uproszczeniom i schematyzmowi „literatura kresowa” zdobyła dużą popularność (literatura popularna), przejmując funkcje wychowawcze i dydaktyczne (literatura dla dzieci i młodzieży).
W konsekwencji całe pokolenia Polaków wychowały się właśnie na tej literaturze, choć rzadko kto ma odwagę do tego się przyznać, a zwłaszcza — wyciągnąć wnioski. Czesław Miłosz należy do wyjątków;
Moje szkolne lektury obfitowały w „pisarzy kresowych”. Przede wszystkim Rodziewiczówna. Dewajtis to przecież moja Żmudź dworów, „utrzymania polskiego stanu posiadania” i litewskich chłopów. Wątpię, czy mógłbym teraz czytać te naiwności, uchodzące kiedyś za wybitną powieść: choć na pewno tak jak jej bohaterowie czuli u nas wszyscy Laudańscy. Było też mnóstwo innych powieści Rodziewiczówny, w tym uwielbiane przeze mnie Lalo leśnych ludzi, które, gdyby je ocenić dzisiaj, jest niezłym pomysłem książki dla młodzieży zepsutym przez okropną
slaropanieńską egzaltację. Jeszcze jeden dowód na to, te na zlej literaturze się wychowałem. Lepsze, pisane zwyczajnym językiem, było myśliwskie Na tropie przygody Włodzimierza Korsaka czy, jut dla dorosłych, fachowo-myśliwska powieść z sentymentalną fabułą W puszczy, o losach, jak to u niego, Witebszczyzny. Sobol i panna Józefa Weyssenhoffa z dworem w Jużyntach [...] trochę mnie erotycznie pobudzała, ale niezbyt wzięła, bo romansujący myśliwy, Rajewski [poprawnie Rajeclu], chyba z Królestwa (skoligacony z takimi jak Gombrowicz i Kotkowscy). Być może jako obcość (klasową? regionalną?) odczuwałem zasadniczy kretynizm tej książki. Według krytyków miało to być arcydzieło polszczyzny. Jużynty to pogranicze lnflant, w innej powieści Weyssenhoffa, Puszcza, występuje Polesie, ta znudziła mnie i znalazłem tam tylko jedną scenę dobrą, opis głuszcowych toków.2
Oczywiście, czytając ten fragment wspomnień Miłosza trzeba uwzględnić olbrzymi dystans czasowy (ok. sześćdziesięciu lat), a przede wszystkim aksjologiczny, ostrość ocen i jawnie demonstrowaną niechęć, nie cofającą się przed diagnozami „życzeniowymi”, rozmijającymi się ze stanem faktycznym.
„Wymieniam nazwiska zapadłe w niepamięć ...” — pisze dalej Miłosz — podczas gdy naprawdę, o ile dobrze rozumiem sens cytatu, trudno mówić o niepamięci w odniesieniu na przykład do Rodziewiczówny. Nigdy chyba jej książki „kresowe” nie przeżywały takiego boomu wydawniczego i zapewne czytelniczego jak na początku lat dziewięćdziesiątych, by nie wspomnieć o dziesiątkach wydań wcześniejszych (zwłaszcza Dewajtis). Dotyczy to — w różnym naturalnie stopniu — także innych „pisarzy kresowych” (w znaczeniu wąskim, użytym tu również przez Miłosza); powiedzmy — wspomniany Weyssenhoff nadal znajduje się w obiegu czytelniczym i czuje się tam wcale dobrze.
W „literaturze kresowej” (w znaczeniu wąskim) nakładają się na siebie i współwystępują bardzo różne wyobrażenia (stereotypy lub „mity”) Kresów.
1. Kresy jako egzotyka.
2. Kresy jako zagrożona granica — nie koniecznie zresztą
15
Zapewne też obszemość tekstu, a częściowo — dezorientujące ponad miarę badaczy przemieszanie fragmentów wierszowanych z prozatorskimi (do czego wytrwale przyzwyczaja od lat swoich czytelników Czesław Miłosz).
C. Miłosz Rok myśliwego. Instytut Literacki, Paryż 1990. str. 157.