jej ciało utkane jest-z jakiejś przeźroczystej materii, delikatnej i pozbawionej ciężaru. Jej blond włosy były tak jasne, że bursztynowe oczy zdawały się być pozbawione brwi. Ale najpiękniejsze były jej zmęczone dłonie o długich palcach.
Melchior po raz pierwszy ujrzał ją znowu, kiedy jeszcze siedział w swym przyciemnionym pokoju i któregoś wieczora wyglądał na ulicę przez lekko uchyloną zaśłonę. Następnego dnia opuścił swój pokój i udał się do muzeum; wiedział, że koło południa może tam spotkać Henriettę, gdyż w przerwie obiadowej zastępowała starego kustosza.
Stała przed piękną kopią ,,Wenus” Botticelle-go, którą jej brat (zmarły potem na gruźlicę) namalował przed kilku laty i podarował muzuem. Na dźwięk kroków odwróciła się i ujrzawszy Melchiora drgnęła przestraszona. Potem podeszła do niego, ujęła jego obie ręce i długo mu się przyglądała. Nie odezwali się ani słowem. Ale oczy obojga nagle wypełniły się łzami. Melchior odwrócił się i pospiesznie wybiegł.
Od tego spotkania odwiedzał ją w muzeum codziennie. Nikt nie wiedział, co się wydarzyło między nimi. Henrietta jednak stawała się coraz bledsza i coraz smutniejsza.
Pewnego dnia stary dyrektor przypadkowo .podsłuchał rozmowę, jaką w sąsiednim pokoju prowadzili między sobą, i pochwycił słowa Melchiora zwrócone do Henrietty:
—. — Tak jest, jak ci opowiadam, Henrietto. Co noc ta twarz zaglądała do okna i dawała mi znaki. Kilka razy widziałem ją już przed wielu laty, jeszcze jako mały chłopiec. Kiedy było mi bardzo smutno, bo ojciec był gdzieś na morzu, a matka milcząc siedziała pochylona nad Biblią, słyszałem pukanie do okna. I wtedy pojawiała się tam, za oknem, wąska, brunatna t-warz o oczach przypominających moje. Znikała jed-
nak, kiedy tylko podbiegałem w jej stronę. A ja siedziałem potem godzinami przy oknie i płakałem. Matka nie wiedziała, dlaczego płaczę, ja zaś nigdy jej o tym nie mówiłem. Ojcu jednak opowiadałem o tej twarzy. Słuchając mnie milczał i tylko dziwnie się uśmiechał. A teraz, przed rokiem, ta twarz pojawiła się znowu. Ale nie była sama; było z nią wiele innych twarzy... Kiedy przeprowadzałem próby z eliksirem, często zaglądały do mego pokoju, jakby drwiły ze mnie. Od śmierci Ottona przestały się pojawiać...
— Dzięki Bogu — powiedziała Henrietta.
— Jakże możesz tak mówić? — przerwał jej Melchior gwałtownie. — Odkąd przestały przychodzić, jestem zupełnie sam. Nikt mi nie pomaga. Otto nie żyje, ponieważ byliśmy zbyt pochopni i zabrakło nam wiary w siebie. A Heinrich jest zdrajcą. Ojciec, który nie chce nic wiedzieć o tym wszystkim, ma inne zamiary.
— Melchiorze, jeśli mnie lubisz, to musisz mi obiecać, że zapomnisz o tej całej sprawie — zawołała Henrietta z lękiem. — Obiecaj mi, że nigdy za nim nie pójdziesz, jeśli cię zawoła.
— Jakże mogę ci to obiecać? — gwałtownie wyrzucił z siebie Melchior, a w jego głosie czuło się rozpacz. — Jak możesz tego żądać? Przecież niczego nie pragnę bardziej niż tego, by móc pójść za nim. Wtedy odsłonią się przede mą wszystkie tajemnice. Przede mną — i przed tobą, bo pójdziesz ze mną.
— Nigdy! — krzyknęła Henrietta w śmiertelnym lęku. — Czy ma się ze mną stać to samo, co z twoim przyjacielem Ottonem? Chcesz i mnie zabić? — I wybuchnęła płaczem.
Melchior tupnął z wściekłością nogą.
— Wstydź się! — zawołał w gniewie, — Jesteś tchórzem! — Szloch dławił mu głos w piersi. — Cóż mnie z tobą łączy? — Odwrócił się i wybiegł
111