I BUNTWntOUHg
Stukot kół przypomniał mi odgłos werbla na ulicy, który zbudził mnie poprzedniego dnia. Nie bardzo rozumiałem wtedy, o co chodzi. Była godzina czwarta nad ranem. W Opatowie zarządzono wysiedlenie ludności żydowskiej i opróżnienie getta. Przy akompaniamencie płaczu dzieci i lamentu kobiet rozpoczęły się przygotowania do wyruszenia w nieznaną drogę. Na ulicach pojawiły się oddziały SS Zewsząd dochodziły krzyki rozpaczy, przekleństwa i złorzeczenia popędzającym nas Niemcom. Z domów wysuwały się przygarbione pod brzemieniem wynoszonych ciężarów sylwetki Żydów. Wlekli oni swoje szczupłe zapasy. Fala ludzka została skierowana na plac targowy. Tłum rósł z każdą chwilą. W Opatowie przebywało w tym czasie około 7000 Żydów. Rozbrzmiewający skargą pochód sprawiał okropne wrażenie. Wielu szło z tępą rezygnacją. Jakby przeczuwali, że nigdy już nie wrócą do domów, w których przeżyli długie lata. Widmo nędzy i poniewierki olbrzymiało w obliczu nadchodzącej zimy. Na wielkim placu zaczęto ustawiać nas piątkami. Podczas odliczania kilkudziesięciu Żydów odłączono od reszty. Garstka (a miała likwidować getto. Wraz z nimi pozostawiono policję żydowską i członków Judenratu z rodzinami. Specjalne patrole przeszukiwały mieszkania, wynajdując kryjących się w nich ludzi. Często byli to chorzy i starcy niezdolni na ogół do marszu. Wszystkich rozstrzeliwano na miejscu.
Po kilku godzinach wyczekiwania ogromny pochód ruszył w drogę. Naszymi konwojentami byli Ukraińcy i Niemcy. Skierowano nas za miasto. Prowadzono do najbliższej rampy kolejowej oddalonej o 18 kilometrów od miasteczka Opatów. W czasie wędrówki co jakiś czas odpadał z szeregu starzec lub człowiek chory, który nie mógł nadążyć za resztą. Okrążeni byliśmy przez uzbrojonych Niemców i Ukraińców. Esesmani nie bawili się w żadne ceregiele. Nieszczęśliwego wyciągali z szeregu i kładli w przydrożnym rowie, twarzą do ziemi Często Ukrainiec stawiał na jego plecach nogę, przykładał lufę karabinu do głowy i pociągał za cyngiel. Rozlegał się huk. Z rozsadzonej czaszki wy-tiyskiwała krew i broczyła ziemię. TYzeba było trzymać się karnie szeregu. Każde zakłócenie porządku groziło strzałem. Niemcy i Ukraińcy nie oszczędzali kul i strzelali z byle powodu.
Ukraińcy mieli drewniane buty. Gdy widzieli na nogach Żyda dobre, wysokie buty, ściągali je z nóg deportowanego, dając mu w zamian drewniaki. Przed wieczorem, w pobliżu stacji kolejowej Ożarów załadowano nas do wagonów. Popędzano nas biciem i przekleństwami. Stłoczeni byliśmy w straszliwy sposób. W normalny wagon bydlęcy wpychano po 120 osób. Z trudem dopchnąłem się do małego, zakratowanego okienka. Unoszące się nad mokradłami mgły odsłaniały zielone pola. Słońce się jeszcze nie pokazało. Mijaliśmy strumienie i stawy. Na horyzoncie zaczął się wyłaniać fioleiowoszary las. Poprzez wierzchołki drzew przebijała się czerwień wschodzącego słońca. Na zewnątrz wagonu był piękny jesienny poranek.
Stłoczeni w wagonie ludzie dopytywali się, czy widzę jakąś stację. Czuli wstrząsy wagonu przetaczającego się po zwrotnicach. Świadczyło to o tym. że przejeżdżamy przez jakąś większą stację. Na jednym z peronów widniał napis —Siedlce. Po jakimś czasie pociąg zwolnił. Zatrzymaliśmy się na jakiejś małej stacyjce. Stali na niej ludzie oczekujący na pociąg. Z daleka dolatywały do nas pojedyncze głosy:
— Żydzi, jedziede na mydło.
„Na mydło jedziede.” W wagonie zapanowała cisza. Na twarzach widać było rezygnację i smutek. Bergier, pobożny Żyd z ładną, krótką, przystrzyżoną brodą, dotknął mojej ręki i powiedział:
— Widzisz, Samek, chciałeś iść do partyzantki. Chdałcś walczyć. Walczyć, ale z kim? Walczyć razem z tymi, co nienawidzą nas jeszcze bardziej niż Niemców? Tyś chciał, abym posłał moje dzied do lasu. Radziłeś, by się tam ukryły. U kogo? U tych, co przy pierwszej sposobnośd sami je zabiją? Lub wydadzą za litr wódki? Ty przecież sam byłeś po aryjskiej stronie. Zastanów się. kto d pomógł? Coś przeżył? Co się stało z twoimi dwiema siostrami, które miały bardzo aryjski wygląd? Czy to właśnie nie Polacy wydali je w łapy niemieckie? Przecież oni są zadowoleni z tego, co nam się stało, z tego, że nas wysiedlają nie wiadomo dokąd. A może i wiadomo.
Spuścił głowę i zaczął się przeciskać w stronę swojej rodziny.
Pociąg zatrzymał się na stacji. Naprzeciwko nas. na drugim lorze stał pociąg wypełniony, jak nasz, ludźmi. Pytali nas, skąd jesteśmy. Na nasze pytania odpowiedzieli, że są z Warszawy.
Pociąg ruszył powoli, mijając peron, na którym kręciło się paru kolejarzy i kilku esesmanów. Na peronie widniał napis — Treblinka. Pociąg zatrzymał się powtórnie. Nagle poczuliśmy, że jedziemy w odwrotnym kierunku. Ciągłe głośne uderzenia buforów wywoływały przykre wstrząsy. Nie odrywałem głowy od okienka. Widziałem, że większość wagonów pozostała na stacji, a my z jakąś częścią wagonów byliśmy pchani przez lokomotywę na boczny tor. W czasie powolnej jazdy wagony się chybotały. Po paru minutach z dwóch stron otoczył nas las. Drzewa były bardzo blisko pociągu. Ocierały się o niego. Nagle wśród lasu na torze zobaczyłem baraki, a po chwili ukazała się wysoka stena butów, wśród których uwijali się ludzie. Wtem las znikł. Znaleźliśmy się na pustej przestrzeni otoczonej żywopłotem, który przylegał do drewnianego budynku. Przestrzeń wzdłuż baraku zwęziła się, tworząc peron. Na ca tej tej przestrzeni kręcili się esesmani z pejczami w rękach. Przy żywopłocie i wzdłuż baraku stali, z karabinami gotowymi do wystrzału, żołnierze w czarnych mundurach. W od-