34
skiej chorobie i nie umiał chodzie ani mówić. Po drodze Ukrainiec kazał mi się przyznać, że jestem Żydówką. Powiedziałam, żeby szedł dalej, to zobaczy, gdzie mieszkam. Pomówił z drugim, machnął ręką i mnie puścił. Cały dzień kręciłam się po polu i po wsi. Chłopi dali nam jeść. Myślałam, że spotkam mamusię, bo ona często chodziła na wieś. Ale mamusi nie było i więcej jej nigdy nie widziałam.
Po dwóch dniach spotkałam babkę i ciotkę. Powiedziały mi, dokąd idą i kazały iść do miasta po żywność. Poszłam do znajomych Żydów, którzy zostali w Jedliczu. Było tu już po wysiedleniu. Nazywali się Friesowie, on był prezesem Judenratu w Jedliczu, a pochodził z Katowic. Jego żona nie wpuściła mnie do mieszkania, kazała mi czekać za drzwiami dopóki mi nie wyniesie czegoś dojedzenia. Aleja czekać przed zamkniętymi drzwiami nie chciałam i poszłam z dzieckiem dalej. Prosiłam chłopów i oni nas wpuszczali, dawali jeść i nocowali, chociaż wiedzieli, że jesteśmy Żydami. Odszukałam ciotkę u leśnika. Ciotka nie mogła dalej prowadzić babci. Babcia się zgłosiła na policję. Ja miałam pójść dalej z ciotką. Ciotka powiedziała, że nie mogę nosić brata. Byłam już naprawdę bardzo zmęczona. Nosiłam go cały dzień. Brat był ciężki, a ja nie miałam sił. Teraz tobym może dłużej potrafiła go nosić. Zostawiłam go pod domem na wsi. Płakał, jak odchodziłam. Myślałam, że ktoś go może weźmie. Fries powiedział mi, że dziecko zastrzelono w Krośnie. Zastrzelił go gestapowiec Becker. Czasem mam wyrzuty sumienia, że go zostawiłam, ale nie mogłam naprawdę dłużej go nosić.
Poszłam z ciotką na wieś Zajice koło Jasła. Mieszkałyśmy tu tydzień u znajomego Polaka. Potem była wywózka w Jaśle, nie mogłyśmy dłużej tam pozostać i poszłyśmy w kierunku Jedlicza. Po drodze koleżanka mamusi, Polka, pokazała mi list od mamusi z Bobowej. Chciałyśmy do niej pojechać. Ja wsiadłam do pociągu w Jedliczu, a ciocia miała wsiąść na następnej stacji. Więcej jej nie zobaczyłam. Znajomi Polacy powiedzieli mi, źe ciotka bała się jechać pociągiem i poszła pieszo do Bobowej. Przyjechałam, lecz pod wskazanym adresem mamusi nie zastałam. W Bobowej było już po wysiedleniu. Wsiadłam do pociągu i wróciłam do Jedlicza. Tam wujek i kuzyn pracowali w fabryce. Ja musiałam się schować na strychu, bo wszyscy pracowali i w domu nie wolno było nikomu zostawać. Na strychu ukrywała się ze mną jeszcze jedna rodzina. Potem wujek mnie oddał do jednego pana. Byłam tam miesiąc, lecz sąsiedzi zaczęli mówić, że ja jestem Żydówką i ten pan odesłał mnie do kuzyna. Cztery miesiące przesiedziałam tam na strychu. Potem miano się przeprowadzać. Ale to tak Niemcy tylko mówili, a naprawdę to wszystkich wywieźli. Kiedy mój kuzyn dowiedział się o planach przeprowadzki, to mnie oddał znowu do tego Polaka na parę dni. Ale potem, gdy już nikogo nie było w mieście, to mnie ci Polacy już zatrzymali u siebie. Ten pan nie życzy sobie, żeby podać jego nazwisko, gdyż nie chce, aby wiedziano, że ukrywał Żydówkę. Mieszkałam u nich — to było starsze małżeństwo — 3 lata. Nie wychodziłam z domu przez ostrożność. Gdy ktoś obcy wchodził chowałam się pod łóżko, a kiedy mnie jednak czasem ktoś zauważył, to wtedy mówiono, że przyszłam ze wsi i przyniosłam jajka. Pomagałam trochę w gospodarstwie, ci państwo dzielili się ze mną jedzeniem.
Miałam tylko dwie sukienki, więc ta pani przerobiła mi kilka ze swoich starych sukien.
Kiedy przyszli Sowieci, poszłam na wieś, bo nie chciałam się więcej ukrywać.