80
kwaszać człowiekowi charakter. W odczycie, wygłoszonym w loży w 1735 r., pt. Wyrzeczenie nie jest istotą cnoty (Selj-denial not the Essence of Virtue) Franklin dowodził, że człowiek nie ma mniejszych zasług przez to, iż czyni coś bez wysiłku, i że sprawiedliwość, miłosierdzie czy wstrzemięźliwość są cnotami niezależnie od tego, czy się je uprawia zgodnie ze skłonnościami, czy wbrew; skłonnościom: Ten, kto robi rzeczy szalone — mówił 'mając na myśli praktyki ascetyczne — tylko dlatego, że są przeciwne jego skłonnościom, to wariat1 2. W tym samym kierunku będzie szedł później Helwecjusz usiłując rozerwać związek cnoty z wyrzeczeniem i oprzeć cnotę na ludzkich namiętnościach, w przekonaniu zresztą, że cnoty oparte na wyrzeczeniu nie są nigdy pewne, jeżeli bowiem ktoś musi ciągle sam siebie prze-magać, grozi mu zawsze przegranie takiej bitwy8. Inny zgoła — jak wiadomo — klimat panował w tej sprawie u przedstawiciela niemieckiego Oświecenia, u Kanta, choć zarówno Kant, jak i Franklin wyrośli z sekt o tym samym rygorystycznym stylu, rodzina Kanta bowiem była związana z pietystami, tak jak rodzina Fran-klina była prezbiteriańska. U Kanta od czynów moralnie chwa-Tebnycłi wymagało się właśnie, by miały w człowieku jakiś opór do przezwyciężenia, był on tedy zgoła bliski tego szaleństwa,
0 jakim mówił Franklin. W osobie Franklina człowiek Oświecenia
1 człowiek interesu przemogli tradycje purytańskie.
W^autobiografii Franklin zeznaje, że nosił się z zamiarem napisania rozprawy wyjaśniającej i propagującej myśl, że złe czyny szkodzą nie_ dlatego, że.,są „zabronione, lecz są zabronione /dlatego, że szkodzą (vicious actions are not hurtful because they are forbidden, but forbidden because they are hurtful), i że zatem jest w interesie każdego, kto chce być szczęśliwy także i na tym świecie, być cnotliwym3. Cnota się opłaca (honesty is the , best policy) — musiał to mocno podkreślać ktoś, kto był tak jak Franklin zawsze i przede wszystkim pedagogiem pragnącym ludzi do cnoty zachęcić.
Ten sam utylitaryzm, jaki Franklin objawiał w stosunku do
moralności, objawiał i w stosunku do religii. Oddalał się od niej już od piętnastego roku życia — jak zeznaje w autobiografii. Pewne jednak przekonania, które pomagają człowiekowi żyć, radził zachować. Choć nie zaprzeczał, że pogląd materialistyczny okazać się może prawdziwy, uważał za pożyteczne. — zgodnie z poglądami ówczesnych deistów — wierzyć w nieśmiertelność duszy, a także i w Boga, który opiekuje się światem oraz karze i nagradza ludzi za ich życia czy też po śmierci. Od wszelkich praktyk religijnych sam Franklin trzymał się z dala, zaś w stosunku do duchownych pozwalał sobie na śmiałe docinki. Praktyki religijne zostawiał kobietom, a nawet, jak to wynika z listów, które pisywał z Anglii do córki, kobietom je zalecał. Będzie o tym jeszcze dalej mowa8.
8 Autor krótkiej wzmianki o Franklinie w Historii filozofii, wydanej pod redacją G. F. Aleksandrowa (T. 2. Moskwa 1941, s. 453), uważa osobiste niedowiarstwo połączone z przekonaniem, że religia dla mas jest pożyteczna, za wspólny rys Franklina, Voltaire’a, Hume’a i Shaftesbury’ego.
9 The Life of B. Franklin... T. 1, s. 201.
6 — Ossowska — Moralność...
W zawartej w Kapitale znanej uwadze, że kredyt traktować można jako ekonomiczno-polityczną ocenę moralności człowieka, Marks chwytał coś bardzo istotnego dla charakterystyki tego wzoru, który Franklin zalecał naśladować. Jakoż kredyt uważać można u Franklina za miernik cnoty i nie darmo niektórzy teoretycy przypisywali mu wskazanie na człowieka ...g o d n e g p kredytu jako na ideał.
W okresie prowadzenia sklepu z materiałami piśmiennymi Franklin zachowywał się, wedle własnych słów, jak następuje:
By zapewnić sobie zaufanie i pozycję jako kupiec, dbałem o to, by nie • tylko być naprawdę pracowitym i oszczędnym, ale i o to, by nie dawać jakichkolwiek pozorów, że może być przeciwnie. Ubierałem się zwyczajnie (plainly); nie widziano mnie nigdy w jakichś lokalach rozrywkowych. Nie : łowiłem ryb ani nie polowałem; książka, przyznać należy, odwodziła mnie , czasem od pracy, ale to miało miejsce rzadko, w ukryciu, i nie wywoływało skandalu. A na to, żeby okazać, że nie wstydzę się swojej pracy, woziłem czasem na taczce poprzez ulice papier, który nabyłem w składach. Toteż kupcy, którzy importowali materiały piśmienne, widząc, że jestem szanowanym, pracowitym młodym człowiekiem, który płaci regularnie za to, co kupił, i któremu się powodzi, dbali o mnie jako o klienta; inni proponowali mi dostarczanie książek i tak szło mi jak po maśle (swim-mingly)9.
Cytują za B. Fayem: Franklin, the Apostle of Modern Times. Boston 1929, s. 164.
s A. C. H e 1 v ś t i u s: De 1’Esprit. Disc. III.
The Life of B. Franklin... T. 1, s. 242.