dowała się pierwsza. Chciała ukryć to, co czuli wszyscy, ale się zdradziła.
— Jeżeli mamy jechać, to już czas — powiedziała spojrzawszy na swój zegarek, prezent od ojca, i leciutko, ale znacząco uśmiechnęła się z czegoś im tylko wiadomego do młodego człowieka, po czym wstała szeleszcząc suknią.
Wszyscy wstali, pożegnali się i pojechali.
Kiedy wszyscy wyszli, Iwanowi Iliczowi wydało się, że mu jest lepiej: nie było kłamstwa, wyszło wraz z nimi, ale ból został. Wciąż ten. sam ból, wciąż ten sam strach sprawiały, że nie było rzeczy cięższych czy lżejszych. Było coraz gorzej.
Znowu pobiegły - minuta za minutą-,- godzina - za- godziną, wciąż to samo i wciąż nie ma końca, i .coraz straszniejszy nieunikniony koniec.
—'Tak, przyślijcie mi Gerasima — odpowiedział na pytanie Piotra.
Późno wieczorem wróciła żona. Weszła na palcach, ale on posłyszał: otworzył oczy i szybko je zaniknął z powrotem. Chciała odesłać Gerasima i sama przy nim siedzieć. Otworzył oczy i powiedział:
— Nie. Idź!
— Jesteś bardzo cierpiący.
— Wszystko jedno-.
— Weź trochę opium.
■" Zgodził się na to i wypił. Żona wyszła.
Do jakiejś trzeciej był pogrążony w męczącą nieświadomość. Zdawało mu się, że go ktoś boleśnie stara się wepchnąć w jakiś wąski a głęboki worek i wciąż go przesuwa głębiej, i nie może- przesunąć. I że ta przerażająca go sprawa połączona jesit z cierpieniem. Bod się i chce wpaść wreszcie w głąb, i walczy, i pomaga. I nagle obsunął się, spadł i ocknął się. Wciąż ten sam Gerasim siedzi u niego w nogach na łóżku, drzemie spokojnie — cierpliwy. A on sam leży położywszy mu na ramionach wychudzone nogi w pończochach; ta sama świeca z abażurem i wciąż ten sam nie ustający ból.
— Idź już, Gerasim — wyszeptał.
— Mc, panie, posiedzę,
— Nie, nie, idź.
Zdjął nogi, położył się bokiem na ręce i zaczął rozczulać się nad sobą. Zaczekał tylko, aż Gerasim wyjdzie do sąsiedniego' pokoju, przestał się wstrzymywać i rozpłakał się jak dziecko. Płakał z powodu swej bezradności, z powodu swej strasznej samotności, z powodu okrucieństwa ludzi, okrucieństwa Boga, z powodu nieobecności Boga.
„Po coś ty to wszystko zrobił? Dokądś mnie doprowadził? Za c0’, za co tak mnie straszliwie męczysz?”
Nie czekał nawet na odpowiedź i płakał dlatego, że nie ma i nie może być odpowiedzi. Ból 'znowu się wzmógł, ale Iwan fliez się nie poruszał, nie wołał na nikogo. Mówił do siebie: „No jeszcze, no bij! Ale za co? Co ci uczyniłem, za co?”
Potem ucichł, nie tylko przestał płakać, przestał nawet oddychać i cały stał się uwagą: jak gdyby przysłuchiwał się jakiemuś głosowi; nie głosowi mówiącemu dźwiękiem, ale głosowi duszy, .biegowi myśli, jaki w nim wzbierał.
— Czego ci potrzeba? — brzmiało pierwsze wyraźne, mogące być ujęte w słowa, pojęcie, jakie usłyszał. — Czego ci potrzeba? Czego ci .potrzeba? — powtórzył Sobie. -— Czego? Nie cierpieć. Żyć — odpowiedział,
I znowu cały. oddał się uwadze, takiej natężonej uwadze, że nawet ból go od niej nie oderwał.