do eserów, ale traktował to raczej jako wybór moralny niż polityczny. Nic zgadzał się zdecydowanie z władzami litewskimi po prawicowym przewrocie 1926 roku. Przebywał jako emigrant polityczny w Rydze, Wiedniu oraz Boi linie. Nie wytrzymał, wrócił, wylądował w więzieniu. Dzięki staraniom przy jaciół i starszych pisarzy został zwolniony po dwóch latach.
Należał do grupy literackiej Trecias Frontas (Trzeci Front), która była jak by kowieńskim odpowiednikiem „Żagarów”, tyle że trochę wcześniejszym. „Trzeci Front” — tak się nazywało czasopismo awangardowe, początkowo futurystyczno-dadaistyczne, potem coraz bardziej „poputczykowskie”, w końcu zamknięte przez cenzurę litewską. Redaktorem jego był mój ojciec. Właśnie w pierwszym numerze „Trzeciego Frontu” ukazały się wiersze bal tyckie Boruty przetłumaczone później przez Miłosza; nazwisko autora wy-kropkowano, bo przebywał wtedy w Berlinie pisząc różne nieprzyjemne rzeczy o rządzie litewskim. W ostatnim, komunizującym okresie pisma Boruta pokłócił się z przyjaciółmi. Ponad wszystko cenił własną niezależność; zresztą niezależność Litwy także.
W wierszach Boruty nie brak typowej retoryki rewolucyjnej, ale pobrzmiewa tam także nuta głęboko osobista. Miał kilka ulubionych symboli -wiatr, wichurę, Bałtyk przede wszystkim; także jabłoń. Nie stronił od symboliki religijnej, bo wiek swój odczuwał jako apokalipsę. W zakresie metafory, rytmu i dźwięku był niewątpliwym mistrzem; terminowała u niego cała generacja.
W roku 1940 rozumiał mniej więcej wszystko i trzymał się na uboczu, chociaż zabiegano usilnie o jego względy. Za okupacji niemieckiej otarł się o litewskie podziemie niepodległościowe, do którego formalnie nie należał. Zajmował się głównie pomocą Żydom w getcie wileńskim. Pisał także powieść ludowo-mitologiczną Młyn Bałtaragisa, którą opublikował zaraz po wojnie. Napiętnowano ją jako dekadencką i wrogą. (Obecnie jest to najpopularniejszy utwór Boruty: przerobiono go nawet na kiepski musical filmowy oraz przetłumaczono na kilka języków, z islandzkim włącznie). Po roku 1944 nadal był związany z podziemiem i wkrótce trafił do gułagu. Nie dał się złamać, w przeciwieństwie do wielu innych. Kiedy wrócił, szczuto go nadal przez wiele lat, prawie do śmierci; celował w tym niejaki Juozas Baltuśis, którego Boruta za czasów niepodległości wprowadził do literatury. Po wyjściu z więzienia zajmował się głównie tłumaczeniami - Szekspirem oraz Schillerem; pisał także stylizowane bajki, nawet dość udane. Ale pozostał sobą, zdobywając się nieraz na piękne gesty oporu i ludzkiej solidarności.
Właśnie wtedy nierzadko spotykałem się z nim. Był pełen naiwnego idealizmu, ale i ciemnego buntowniczego uporu, ogromnego współczucia dla ludzi krzywdzonych i krzyżowanych. Z dumą mawiał, że diabeł Boruta znany z podań polskich to jeden z jego przodków, krnąbrny wódz jaćwieskiego plemienia, który się nie poddał, kiedy to plemię zostało zniewolone. Chyba czułby się nieźle wśród radykałów zachodnich, ale na pewno jeszcze lepiej w Polsce 1980 roku. Nie był zbyt szczęśliwy w życiu osobistym, ale miał przyjaciółkę, bardzo podobną do niego, nazwiskiem Ona Lukauskaite (alias Hania Łukowska), która po jego śmierci została jedną z głównych postaci litewskiego ruchu dysydenckiego.
Wiersze jego są dziś raczej zapomniane, chociaż wydano ich tom w Wilnie w roku 1970, kiedy Boruta już nie żył.
Nie będę tu analizował szczegółowo przekładów Miłosza z Boruty. Są wierne i ścisłe, czasem prawie dosłowne, przekazujące energiczny rytm wiersza, rymy i aliteracje jak gdyby przypadkowe, ale zapadające w pamięć. Może oryginał jest czasem gęstszy, bardziej zwarty od przekładu, obrazowanie trochę ostrzejsze (trzeba pamiętać, że Boruta był po prostu starszy i chyba bardziej doświadczony od tłumacza); innym znów razem Miłosz unika reto-ryczności, która zawsze była słabą stroną litewskiego poety. Kiedy wczytywałem się w te wiersze - młodzieńcze, nazywające rzeczy wprost, operujące bardzo przejrzystą symboliką - uderzyło mnie coś, co dotyczy słownictwa. Właśnie dlatego, że Boruta posługuje się słowami pierwotnymi, Miłosz zdołał wydobyć w swoim przekładzie na jaw nie zawsze zauważalną bliskość dwu języków - bałtyckiego i słowiańskiego — podkreślić jakieś wspólne elementy sięgające czasów prabałtyckich i prasłowiańskich. Otóż tak to się ciągnie, prawie nieprzerwanie: „vejuotą vakarą” - wietrznym wieczorze, „mariose” — morzach, „nakti” — nocy, „saule” - słońce, „meiles” - miłość, „vetru vainikas” — wichrów wieniec... A przecież w zasadzie języki te różnią się bardziej, niż angielski od francuskiego! W ostatnim wierszu Miłosz wprowadza do tekstu polskiego trochę egzotyczną litewską perkunję - chodzi oczywiście o piorun, ale w perkunji przechowało się imię Perkunasa, bóstwa pogańskiej Litwy równego Jupiterowi i Zeusowi. Tak samo jak spokrewnione są języki, niewątpliwie zachodziło między dwoma poetami - tłumaczem oraz tłumaczonym - jakieś powinowactwo z wyboru: bo przecież wiersz „Wieczorem wiatr...”, następujący w Trzech zimach zaraz po przekładach, pobrzmiewa podobnym słownictwem i symboliką, co u Boruty.
Tomas Venclova
109