dość. Nie będę myślał, tylko aż .do lata będę się ściślej trzymał wskazówek lekarza. A potem zobaczymy. Doc-I syć już na teraz tych wahań!...” Łatwo to było powie-J dziec, ale wykonać niemożliwie. Ból w boku wciąż do-1 kuczał i jak gdyfby wzrastał, ustalał się, smak w ustach... był -coraz (dziwniejszy — zdawało mu się, że z ust wy-f dzielał się jakiś okropny zapach, .a apetyt i siły słabły;* coraz bardziej. Nie mógł już siebie oszukiwać dłużej; działo się teraz z nim -coś strasznego i pełnego powagi, \ powagi większej niż cokolwiek, co dotychczas przeży- -wał. Sam jeden wiedział tylko o tym, całe zaś otoczenie; nie rozumiało-, czy też nie chciało rozumieć, i myślało,; że na świecie wszystko idzie jak dawniej. To było najbardziej bolesne dla Iwana Ilicza. Domownicy,' a zwłaszcza żona i córka w zapale składania wizyt —- ■ widział to dobrze — nic nie rozumiały; niezadowolone-były tylko z tego, że on jest przygnębiony i wymagający* jak gdyby to była jego wina. Chociaż można było sądzić, że starały się ukrywać swe: uczucia, czuł, że im przeszkadza; wiedział, że żona wyrobiła sobie opinię o jego chorobie i trzymała się jej niezależnie od tego, co on mówił -czy czynił. Opinia ta polegała na tym;
— Państwo wiedzą — mówiła do znajomych — Iwan Ilicz niie potrafi, jak wszyscy śmiertelnicy, dokładnie spełniać lekarskich przepisów. Jednego dnia bierze ■krople i je, .co mu kazano, i kładzie się wcześnie; drugiego znowuż, jeżeli ja o tym zapomnę, nie weźmie lekarstwa, naje się jesiotra (czego mu nie wolno) i siedzi przy kartach do pierwszej w nocy.
— Co ty pleciesz? — -mówił Iwan Ilicz z niezadowoleniem. — Raz kiedyś u Piotra Iwanowioza...
— A wczoraj z Szebekiem?
— I tak bym nie mógł zasnąć z powodu tego bólu...
— Zawsze masz jakieś preteksty, ale tym sposobem nigdy nie wyzdrowiejesz i tylko nas męczysz...
Na zewnątrz opinia Prask owii Fiodorowny o chorobie frnęża, wypowiadana do innych ludzi i do niego, wyglądała tak, jakby choroba ta była winą samego Iwana o; Ilicz a i była po prostu nową przykrością, którą on zrobił żonie. Iwan Ilicz wiedział, że żona rozumuje tak .'mimo woli, ale nie czuł się przez to lepiej.
!>;•. W sądzie Iwan Hi-cz zauw.ażył, czy też myślał, że zauważa, ten sam dziwny stosunek do siebie: to mu się wydawało, że się -mu ludzie przyglądają jak człowiekowi, który ma wkrótce zwolnić zajmowane stanowisko; : to- znowuż jego przyjaciele poczynali nagle po przyjacielsku podśmiewać się z jego hipochondrid, jak gdyby to coś przeraźliwego i strasznego, coś niesłychanego, co ^zamieszkało w nim i bez przestanku ssało go i niepowstrzymanie pociągało nie wiadomo dokąd, było- naj-przyjemnie j szym .tematem do żartów. Zwłaszcza Szwarc swoją żartobliwością, werwą i wy t wonnością, przypominającą Iwanowi Ilicizowi jego samego sprzed dziesięciu lat, drażnił go niepomiernie.
Przychodzili również przyjaciele na partyjkę, siadali, rozdaw-ano nowe karty, składało się — kara do kar; było ich siedem. Partner powiedział: bez atu, podtrzymał go: dwa kara. Czegóż jeszcze trzeba? Wesoło, radośnie — na pewno będzie szlem, I nagle Iwan Ilicz czuje ten ssący ból, ten smak w ustach, i zdaje mu się po prostu czymś dzikim, że przy tym można się cieszyć ze szlema.
Patrzy na Michała Michajłowicza, partnera, jak uderza po stole sangwiniczną dłonią i jak uprzejmie i łaskawie powstrzymuje się od chwytania lew, przysuwa je do Iwana Ilicza, aby mu przysporzyć przyjemności w zbieraniu ich bez wysiłku, bez wyciągania- zbyt daleko ręki. ,,Co on sobie myśli, że jestem taki słaby, że nie mogę ręki wyciągnąć?” — myśli Iwan Ilicz, zapomina o atutach i bije niepotrzebnie swoją lewę, i prze-
25* 387