w danej dziedzinie zasadami warsztatu, realizują tym samym właściwe danej specjalizacji historycznej reguły jej uprawiania. Jeśli tylko w swych badaniach owej metodyce badań nie uchybiają, tj. nie uchybiają wymogom profesji lub/i specjalności naukowej, to otrzymujemy w efekcie ich badań, godny uznania produkt.
Dyskusja o prawdzie, a raczej o prawdziwości konkretnych historycznych orzeczeń, pojawia się wtedy, gdy wyłania się spór, niezgoda na konkretne ustalenia. Wtedy to uruchamiane są konkretne metodyczne sposoby rozstrzygania, co jest, a co nie jest prawdą. Spory te jednak nie dotykają zazwyczaj kwestii zasadniczych. Nie dotyczą tego, co dla spierających się jest istotą prawdy tout court. Dzieje się tak nawet wtedy, gdy odmienny do niej stosunek bywa istotą kontrowersji. Mało tego, negliżowanie istoty wyznawanej prawdy wiedzie często wprost w sposób niedostrzegany do sporu o wartości pozapoznawcze. Interweniują one bowiem w sporze i to w sposób nieuświadamiany. Jest tak nade wszystko wówczas, gdy brakuje epistemologiczno-metodologicznych racji za takim, a nie innym użyciem prawdy w konkretnym badaniu. Jest tak dlatego, że w trakcie sporu dokonuje się redukcji uzasadnień do zobiektywizowanych uprzednio wartości.
Oczywiście, sytuacja ta jawi się uczestnikom sporu inaczej. Z perspektywy autora danego badania stanowisko przezeń bronione to uzasadniony, prawdziwy, wiarygodny czy obiektywny obraz rzeczywistości minionej.
Prawda jako wartość najwyższa wyrażona bliskoznacznymi jej ekwiwalentami pojęciowymi jak (prawdziwy, obiektywny, rzeczywisty, realny...), jest dla standardowego historyka owocem prawdogennej metody. Najczęściej nawet te elementarne kategorie metodologiczne reprezentujące ideę prawdy nie są przywoływane w trakcie sporu interpretacyjnego. Wystarczające dla stosowania się do niej i w dyskusji w trakcie sporu są proste recepty typu: tak się robi, bo tak się bada, bo tak jest poprawnie, tak się postępuje, bo tak robił X itp.
Tu znajduję odpowiedź, dlaczego historycy tak często przedkładają metodykę badania historycznego nad metodologię. Poręczniejsze w rozstrzyganiu kontrowersyjnych kwestii są receptury metodyczne. To prak-tyczno-pragmatyczne podejście do refleksji nad uprawianym zawodem skutkuje m.in. tym, że w wielu klasycznych akademickich strukturach organizacyjnych placówki badawcze zajmujące się tzw. naukami pomocniczymi dominują nad tymi, które zajmują się metodologią historii.
Jest tak m.in. dlatego, że historycy zdają się sądzić, iż rozstrzygające są argumenty warsztatowe. Problemy teoretyczne uznają za przesądzone lub stanowią niepotrzebny bagaż metafizyczny i nie zaprzątają sobie nimi uwagi. Najważniejszy jest warsztat, metoda, umiejętność badania.
Stanowisko to do tego stopnia się upowszechniło, że wielu badaczy, idąc tropem przyrodzonego historykom etymologizowania, sądzi, że metodologia to refleksja o metodzie lub górnolotna nazwa na metodykę badania171.
Wracając do kwestii rozstrzygania sporów naukowych, de facto decyzję o tym, czy tak jest w konkretnym przypadku czy nie, podejmuje na drodze milczącego przyzwolenia lub jawnej zgody communitas reprezentująca daną specjalność badawczą. Sankcja wspólnoty badawczej jest wystarczająca. Ona to bowiem jest wyrazicielem prawdy stosowanej.
Reasumując: zbędne jest więc w przypadku realizowania konkretnych badań reflektowanie nad naturą, istotą, statusem prawdy w historiografii. Jej konkretne wcielenie, pod jakim przejawia się ona w dyskursie historiograficznym, przesądzane jest przez rodzaj dyskursu, z jakim mamy do czynienia. Uprawianie zawodu historyka polega bowiem na kontynuowaniu zastanych wzorów poznania historycznego i pisarstwa historycznego, w tym na stosowaniu procedur myślowych i konkretnych procedur badawczych, które spełniają zastany w nich sposób osiągania tzw. Prawdy. Mamy do czynienia ze swego rodzaju prawdą, stosowaną. Legitymizuje ją metoda dochodzenia do niej. To tradycja badawcza ustanawia, jak się do naukowej wiedzy dochodzi. To zgodność z respektowanymi przez branżę regułami określa, czy wyniki osiągnięte są mocne dzięki prawom ich osiągania, czyli prawomocne.
Zastanówmy się chwilę nad genezą stosowanej przez konkretnego historyka, jak sugerujemy wcześniej, często milcząco stosowanej, koncepcji prawdy.
Cytuję tu akceptująco opinię Josefa Mitterera zawartą w pracy Ucieczka z dowolności. Autor znakomitej Tamtej strony filozofii w swej kolejnej pracy tak pisze o socjalizowaniu prawdą:
„na uniwersytecie, przede wszystkim na pierwszych semestrach, kompetencja przypisywania takich określeń jak «prawdziwy» i «fałszywy» pozostaje w przeważającej mierze po stronie nauczających, a nie uczących się. Mówi się, że na tym etapie studenci i studentki nie mają jeszcze
175 J. Pomorski, op. cit., s. 15.