owego wołu, jakiej był maści i jak wielkie miał rogi, po czym potrząsnął głową. „Znam tego wołu — rzekł — przecież to skóra i kości! Musiałeś być pijany, że kupiłeś takie bezwartościowe zwierzę!” Przekonany, że jego przyjaciel nie zna wcale wołu, o którym mówił, Lee zwierzył się kilku innym, ale za każdym razem spotykał się z taką samą zdumiewającą reakcją: „Kupiłeś to bezwartościowe bydlę? Oczywiście zjemy je — powiadał każdy z nich — ale nie najemy się nim. Zjemy i wrócimy do domu położyć się spać, a kiszki będą nam marsza grały.” Kiedy nadeszło Boże Narodzenie i wołu wreszcie zarżnięto, okazało się, że zwierzę ma grubą warstwę tłuszczu, i zjedzono je z wielkim apetytem. Starczyło mięsa i tłuszczu dla wszystkich i jeszcze trochę zostało. Lee poszedł do swych przyjaciół, nalegając na wyjaśnienia. „Tak, oczywiście, wiedzieliśmy od początku, jaki to wół — przyznał jeden. — Ale kiedy młody człowiek zdobędzie dużo mięsa, wydaje mu się, że jest wodzem czy też wielkim człowiekiem, nas zaś uważa za swoje sługi lub za niższych od siebie. Na to nie możemy się zgodzić — ciągnął. — Nie godzimy się na chwalcę, bo kiedyś pycha sprawi, że kogoś zabije. Zawsze więc mówimy, że jego mięso jest bez wartości. W ten sposób studzimy jego zapał i czynimy go łagodnym.”
Eskimosi tłumaczyli swój lęk przed chełpliwymi i hojnymi dystrybutorami darów przysłowiem: „Dary wychowują niewolników, jak baty wychowują psy.” 1 tak właśnie było. Z początku dający obdarowywali tym, co sami wytworzyli dodatkową pracą; wkrótce ludzie pracowali ciężej, aby się odwzajemnić i umożliwić dawcom obdarowywanie ich jeszcze większymi dobrami; w końcu, dawcy darów stali się bardzo potężni i nie musieli już przestrzegać przepisów o wzajem-
ności. Mogli zmuszać ludzi do płacenia podatków i pracy dla nich, nie redystrybując tego, co znajdowało się w ich składach i pałacach. Oczywiście, a przyznają to od ćzasu do czasu rozmaici współcześni wielcy ludzie i politycy, wciąż jeszcze łatwiej jest nakłonić „niewolników” do pracy dla kogoś wydawaniem od czasu do czasu wielkiej biesiady niż ustawiczną chłostą.
Jeśli takie ludy, jak Eskimosi, Buszmeni i Sema-jowie, rozumiały niebezpieczeństwo rozdawnictwa darów, dlaczego inni pozwalali dającym prosperować? I dlaczego wielkim ludziom pozwalano tak rosnąć w pychę, że zwracali się właśnie przeciwko tym, których pracy zawdzięczali swą chwałę, i czynili z nich niewolników? I znów podejrzewam, że próbuję wyjaśnić wszystko jednocześnie. Niech mi jednak będzie wolno wysunąć kilka sugestii.
Wzajemność to forma wymiany gospodarczej dostosowana przede wszystkim do warunków, w których stymulowanie dodatkowego intensywnego wysiłku produkcyjnego wywierałoby niekorzystny wpływ na przeżycie danej grupy. Takie warunki istnieją wśród pewnych łowców i zbieraczy, u Eskimosów, Semajów czy Buszmenów, których przetrwanie zależy całkowicie od żywotności przyrodniczych społeczności roślin i zwierząt w ich środowisku. Gdyby łowcy nagle wspólnymi siłami zabrali się do zdobywania większej ilości zwierząt i roślin, ryzykowaliby trwałe zmniejszenie pogłowia zwierzyny na swoim terytorium.
Lee odkrył na przykład, że jego Buszmeni zapewniając sobie wyżywienie pracowali zaledwie dziesięć do piętnastu godzin tygodniowo. To odkrycie skutecznie obala jeden z najbardziej lipnych mitów społeczeństwa uprzemysłowionego, a mianowicie, że mamy obecnie więcej wolnego czasu niż kiedykolwiek w prze-
125