464 C-. II.: XIII. Samospełniające się proiociwo
oraz wyodrębnić w ten sposób przymioty umysłu, cechy postępowania i charakteru powszechnie uważane za godne podziwu.
Nie trzeba przeprowadzać sondaży opinii, ażeby uzasadnić wybór Abrahama Lincolna na bohatera kulturowego, który jest najpełniejszym wycieleniem podstawowych cnót amerykańskich. Jak wskazują Lyndowie w Middletown, jedynie George Washington uważany jest przez mieszkańców tego typowego, niewielkiego miasta za równie wielkiego Amerykanina, jak Lincoln. Tego ostatniego „przywłaszczają sobie" w tej samej niemal liczbie bogaci republikanie, co i ubożsi demokraci1.
Przysłowiowe dziecko w szkole wie, że Lincoln był oszczędny, zapobiegliwy, że ciężko pracował, wysoko cenił wiedzę, bronił praw szarego człowieka, że był ambitny i że odniósł wspaniały sukces wspinając się na drabinie społecznej - od najniższego szczebla robotnika fizycznego do szacownej, wysokiej pozycji kupca i prawnika. Dalej nie potrzeba chyba opisywać tej zawrotnej kariery.
Gdybyśmy nawet nie wiedzieli, iż cechy te i osiągnięcia lokują się wysoko wśród wartości amerykańskiej klasy średniej, stwierdzilibyśmy to natychmiast na podstawie opisu „Ducha Middletown’’ w książce Lyndów. W wartościach wyznawanych przez mieszkańców Middletown znajdujemy bowiem dokładne odzwierciedlenie postaci Wielkiego Wyzwoliciela. A ponieważ są to wartości podzielane przez obywateli wielu innych, podobnych miasteczek Ameryki, nic dziwnego, że ich mieszkańcy potępiają i lekceważą jednostki i grupy, które zalet tych przypuszczalnie nie ujawniają. Jeżeli członkowie grupy własnej uważają, że wykształcenie Murzynów jest niższe od ich własnego, że jest wśród nich „nadmiernie” wysoki odsetek niewykwalifikowanych robotników i „nadmiernie” niski odsetek bogatych biznesmenów i przedstawicieli wolnych zawodów, że brak im zupełnie zmysłu oszczędności i tak dalej wedle katalogu cnót i grzechów klasy średniej, to nietrudno zrozumieć zarzut, iż w porównaniu z białym człowiekiem Murzyn jest „istotą niższą”.
Wyczuleni na działanie mechanizmu samospełniającego się proroctwa, powinniśmy być przygotowani na stwierdzenie, że oskarżenia przeciw Murzynom, które nie są wyraźnie fałszywe, są jedynie pozornie słuszne. Zarzuty te są prawdziwe w znaczeniu pickwickowskim; stwierdziliśmy bowiem, iż samospełniające się proroctwa są z reguły prawdziwe. Jeśli zatem dominująca grupa własna uważa Murzynów za istoty niższe i dba o to, aby fundusze na oświatę nie były „trwonione na tych nieuków”, a potem jako ostateczny dowód owej niższości przytacza fakt, że wśród Murzynów jest „aż” pięciokrotnie mniej ludzi z wyższym wykształceniem niż wśród białych, to takie społeczne kuglarstwo z trudem tylko może kogoś zadziwić. Widząc, jak królik został ostrożnie, choć niezbyt zręcznie, wsadzony do kapelusza, możemy tylko z powątpiewaniem patrzeć na tryumf, z jakim jest potem wydobywany. (W tym kontekście kłopotliwe okazuje się stwierdzenie, ze większy odsetek Murzynów niż białych z ukończoną szkołą średnią podejmuje naukę w college'u; Murzyni, którzy są dostatecznie odporni, aby się przedrzeć przez wysokie mury dyskryminacji, stanowią najwyraźniej nawet bardziej wyselekcjonowaną grupę aniżeli przeciętni biali absolwenci szkół średnich).
Podobnie - kiedy dżentelmen z Missisipi (stanu, który wydaje pięciokrotnie więcej na białego niż na czarnego ucznia) głosi zasadniczą niższość Murzyna, wskazując na fakt. że proporcjonalnie do liczby ludności liczba lekarzy-Murzynów jest ponad czterokrotnie niższa niż białych, większe wrażenie robi na nas jego pokrętna logika aniżeli silne uprzedzenia. Mechanizm samospełniającego się proroctwa jest w tych wypadkach tak oczywisty, iż tylko ludzie zawsze przedkładający uczucia ponad fakty mogą poważnie traktować owe pozorne dowody. A jednak pozorne dowody często rodzą autentyczne przekonania. Autohipnoza na skutek własnej propagandy to często spotykane stadium procesu samospełniającego się proroctwa.
Tyle o potępieniu, z jakim się spotykają grupy obce. jeśli - rzekomo - nie wykazują cnót grupy własnej. Jest to niesmaczny etnocentryzm okraszony egoizmem. Jak jednak wygląda drugie stadium owego procesu? Czy rzeczywiście grupy obce są również potępiane, jeżeli posiadają owe cnoty? Jak najbardziej.
Wskutek doskonałej symetryczności uprzedzeń obcym grupom etnicznym i rasowym dostaje się i z jednej, i z drugiej strony. Członek grupy obcej jest zwykle potępiany bez względu na to, co robi. Więcej nawet: dzięki dziwacznemu zastosowaniu kapryśnej logiki wymiaru sprawiedliwości za przestępstwo karana jest ofiara. Wbrew pozorom uprzedzenia i dyskryminacja kierowane pod adresem grupy obcej nie są rezultatem poczynań tej grupy, ale są głęboko zakorzenione w strukturze społeczeństwa amerykańskiego i w psychologii społecznej jego członków.
Aby zrozumieć, jak to się dzieje, musimy zanalizować moralną alchemię, za pomocą której grupa własna natychmiast przekształca cnotę w wadę i wadę w cnotę, w zależności od wymogów sytuacji. W dalszych rozważaniach posłużymy się metodą analizy konkretnych przypadków.
Rozpoczniemy od najprostszej formuły alchemii moralnej - to samo zachowanie należy oceniać inaczej, w zależności od tego, kto je podejmuje. Na przykład biegły alchemik wie doskonale, że słowo „nieustępliwy” odmieniać trzeba w sposób następujący:
Ja jestem nieustępliwy,
Ty jesteś uparty,
On jest głupi.
Lincolnowi jako bohaterowi kulturowemu poświęcony jest wnikliwy esej D. Donalda Getting Right with Lincoln, w: Lincoln Reconsidered, New York 1956, s. 3-18.
Choć Lincoln nadal pozostaje symbolicznym przywódcą republikanów, można to uznać za kolejny paradoks historii politycznej, podobny do tego. który odnotował swego czasu sam Lincoln (patrz list A. Lincolna z 6 kwietnia 1859 r. do H. L. Pierce’a i innych, w: Complete Works of..., t. 5, J. G. Nicolay, J. Hay [red.], New York 1894, s. 125-126) w odniesieniu do Jeffersona i demokratów: „Zważywszy, że zasada priorytetu wolności jednostki przyświecała rzekomo utworzeniu partii Jeffersona (prawa własności uważano tam za drugorzędne i stokroć pośledniejsze) oraz zakładając, że tzw. demokraci dnia dzisiejszego są partią Jeffersona, ich przeciwnicy zaś są antyjeffersonowscy, interesująca będzie konstatacja, że te dwie partie zamieniły się dokładnie miejscami, jeśli chodzi o zasadę, która je początkowo dzieliła. Dzisiejsi demokraci za nic mają wolność jednostki w sytuacji jej konfliktu z prawem własności; republikanie, przeciwnie, są po stronie zarówno jednostki, jak i dolara, lecz w przypadku konfliktu - jednostki przed dolarem.
Pamiętam, jak rozbawił mnie kiedyś widok dwóch pijanych nieco mężczyzn, którzy w paltach prowadzili bójkę; po długich i raczej niegroźnych zapasach bójka wreszcie się zakończyła, kiedy każdy z walczących «wydobył się» ze swojego palta i znalazł się w palcie przeciwnika. Jeśli dwie wiodące dzisiaj partie są rzeczywiście takie same, jak partie z czasów Jeffersona i Adamsa, to dokonały one tego samego wyczynu, co dwóch pijanych mężczyzn”.