Pomyślał, że może jednak po jod 2 ie na Zachód, zarobi
trochę dolarów, a po przyjeździe kupi sobie mieszkanie i to będzie jego kapitał na potzątekL Ale nie wiedzieć czemu, nie dostał paszportu...
Czas mijał. Krzysio żył beznadziejnym żydem młodego człowieka bez perspektyw. W pracy każdego dnia skutecznie podcinano mu skrzydła. W domu z przykrością patrzył na zmagania matki ze zdobywaniem każdego artykułu spożywczego i na oklapniętego ojca, którego do aktywności .potrafił porwać jedynie mecz lub półlitrówka. Kiedy sam wybierał się do sklepów, to albo słyszał: „nie ma!”, albo trafiał na kolejkę. Ileż jednak siły musiało być w tym szczupłym, anemicznym młodym mężczyźnie, skoro nie poddawał się i wciąż wierzył w swoją szczęśliwą gwiazdę.
Wieczorami, gdy nie mógł zasnąć, rozmyślał nad swoim życiem i szukał wyjścia z tego ślepego zaułka. Chciał wejść na prostą, która doprowadziłaby go do luksusowego standardu życia. Oczami wyobraźni widział się opalającego na francuskiej Rivierze, jedzącego obiad w ekskluzywnej restauracji, zwiedzającego zabytki Rzymu. Widział szafy pełne eleganckich ubrań, samochód przed domem, dolarowe konto w banku. Wyobrażał sobie wizyty przyjaciół patrzących z zazdrością i podziwem na piękne meble w jego mieszkaniu, obficie zaopatrzony w zagraniczne trunki barek, delikatesowe zakąski na stole.
Na co dzień wiązał niemodne krawaty na spranych koszulach, marzł na przystankach, czekając na przepełnione i spóźniające się autobusy, wysłuchiwał utyskiwań matki i sam... zazdrościł dobrze ustawionym znajomym.
Krzysio zauważył, że są ludzie, którym się powiodło, którzy zdobyli wiele. Gdyby żył w jakimś innym kraju, gdzie wszyscy mają „po równo” i standard życia każdej rodziny jest mniej więcej taki sam. pewnie nie miałby takich ambicji, jakie miał. Ale on widział innych — tych rozbijających się luksusowymi samochodami, mieszka-•ąeych-w komfortowych wrHacłi -rpędza jącyeh trrlopy za
granicą Jednak Krzysio nie był bezinteresownie zawistny. co mogło go wyłącznie wpędzić w stresy i zgorzknienie. On bez przerwy myślał jak to osiągnąć.
Którejś nocy przyszedł mu do głowy pomysł tak prosty, że aż zdziwił się. dlaczego wcześniej na to nie wpadł. Wstał, zapalił światło i przejrzał się w dużym lustrze. Starał się patrzyć na siebie obiektywnie i z dystansem. Był średniego wzrostu, szczupłej budowy ciała, włosy miał ciemne, dość gęste, twarz przyjemną — delikatną i chłopięcą. Zwykły, przeciętny młody mężczyzna. Nic wystrzałowego. Ale też nic odrażającego. Za tydzień przypadały jego dwudzieste szóste urodziny...
Pomysł polegał na bogatym mariażu. W końcu chodzą po tym świecie samotne dziewczyny z mieszkaniem i zasobne w gotówkę. Nasz ambitny marzyciel miał jednak jeszcze większe wymagania — ta wymyślona bogata panna powinna być atrakcyjna, mlo'da i bardzo w nim zakochana. Jakiegoś starego, bogatego babsztyla w ogóle nie brał pf>d uwagę. W życiu, do którego się przymierzał, nie było miejsca na żadne straszydło. Jego żona teżr musi być piękna i godnń pożądania,- jak wszystko, co miało go otaczać i należeć do niego.
*
Mariolę poznał zupełnie przypadkowo. Nie powiedziała: „na ulicy nic zawieram znajomości!’*, tylko dala się poderwać delikatnemu młodemu mężczyźnie o spłoszonym spojrzeniu i pięknych dłoniach. Właśnie na jego ręce najpierw zwróciła uwagę, gdy pomógł jej zbierać różne drobiazgi, rozsypane na chodniku, bo jej torebka nagle się otworzyła. Ón zaś przede wszystkim zarejestrował jej piękną figurę i wystrzałowe ciuchy, które miała na sobie. Dotknął jej palców i oboje równocześnie poczuli jakiś fluid. Może rzeczywiście byli sobie przeznaczeni?
Spotykali się dość często, zawsze po południu. Mariola
twierdziła, że wieczorami pracuje On nie pytał gdzie, a