— Moja pomoc nie jest już panu potrzebna. Nie ma
pan już zaległości. Daje pan sobie radę sam. Oczyariśc e. to razie problemom...
— Jest potrzebrui. oczywiście, że jest potrzebna — nie
pozwolił jej skończyć zdania. — Nie dam sobie rady! —; nic zdawał sobie sprawy, ze podniósł głos.
— Adasiu, zachowuje się pan jak chłopczyk, którego
odstawiają od piersi. .4 jest pan już duży. I niegłupi.'
— Ale ja muszę panią widywać. Jeżeli pani chce. żebym to napisał...
— Chcę. I pan napisze. Sam! Przyjdę na obronę.
— To będzie za rok.
Wyraźne rozczarowanie w jego głosie rozbawiło ją, ale i ucieszyło.
— Niech pan nie przesadza, będziemy się widywać jak przedtem. W pracy, od czasu do czusu.
— 1 to pani wystarczy? Bo mnie nie!
— Proszę nie kpić ze starej baby.
Stał nad jej biurkiem smukły, chłopięcy i naburmuszony :
— Nawet, te ohydne szmaty, które pani znów nosi, nie zrobią z pani starej baby. Ale nie będę się narzucać, rozumiem, że jestem dla pani za ylupi — wyszedł, trochę za mocno zamykając drzwi.
*
—* Ostatnio rzadko do mnie dzwonisz?
— Ty mnie wyręczasz...
Monika uznała za stosowne lekko się obrazić:
— Nie muszę. »
Pomyślał, że wcale by go to nie zmartwiło. A przecież do tej pory cenił sobie ich luźny, nie krępujący związek.
Minęły chyba ze dwa miesiące, gdy zorientował się, jak bardzo brakuje mu popołudniowych spotkań z Irminą w Instytucie. Jej rzeczowego, spokojnego, nieco chłodnego głosu, który niespodziewanie potrafił przybie-
.......... Rzeczywiście, w ciągu tych d
esięcy
rac tak ciepłe tony. Wyrazistych oczu, otoczonych Ied%ie
dostrzegalną siateczką zmarszczek. Drobnych jakby dziecinnych, trochę kwadratowych dłoni, zaskakujących
| u kobiety w tym wieku. Co się ze nmą dzieje? Żyję jak
zadzwonił do Moniki, nie zaliczył żadnej dziewczyny. A przecież odczuwał męczące pragnienie. Po raz pierwszy w życiu było skierowane do konkretnej kobiety.
Patrzyła na niego ciepło, po-matczynemu zatroskana. Zupełnie tak samo jak wtedy, gdy odkryła tę jego żenującą niewiedzę.
'— Pan mnie nie kocha, panie Adasiu! Pan nawet nie jest we mnie zakochany. Po prostu po raz pierwszy w życiu zwrócił pan uwagę na takie dziwne zwierzę jak ja i jest pan, jakby to ująć... trochę wytrącony z równowagi. To normalne, i to panu przejdzie. Jak odra, czy inna dziecięca choroba. Każdy uczniak podkochuje się w swojej nauczycielce. Panu to się zdarzyło troszkę później, niż zwykle. Proszę się tym nie przejmować. Trzeba zadzwonić do jakiejś milej, ładnej dziewuszki i...
— Nie! — zerwał się gwałtownie. Gdyby nie to biurko potrafiłby jej wszystko wytłumaczyć. Unieważnić to całe zdroworozsądkowe gadanie. W pojedynku na słowa była od niego lepsza. Wiedział, że ona nie potrafi się oprzeć chętnym wargom, gorącym dłoniom. Ale biurko było jej twierdzą. Wyszedł bez pożegnania...
Wiedział, że jest śmieszny w strumieniach deszczu. Chłodny, impregnowany na sentymenty konsument uciech, przemieniony w... romantycznego kochanka. Zwykle obawiał się śmieszności. Tym razem było mu wszystko jedno. Musiał ją mieć. On musiał ją mieć.
... To stało się przyzwyczajeniem, cowieczornym rytuałem. O dziewiątej wieczorem wstawał od maszyny, chował kolejne kartki pracy i wychodził z domu. Spacerował pod oknami Irminy godzinę, czasem dwie.
Kiedyś zbierał się już do powrotu, gdy poczuł na sobie czyjś wzrok. Stała w uchylonej bramie. Czuł jej napięcie, gdy szedł za nią po schodach. Musiała odczuwać u
43 —