Czwartek, 5 czerwca
Wyszło dziś obwieszczenia Rumkowskiego, że na skutek strzałów oddanych rzekomo z getta w zeszłym tygodniu nie wolno będzie nikomu w sobotę na krok opuszczać mieszkania pod groźbą najsurowszych kar. Podaje też on, że niby groziło ludności getta wielkie niebezpieczeństwo za strzały nieznanego zbrodniarza, ale dzięki jego interwencji udało mu się zmniejszyć tę karę do sobotniego aresztu domowego. Nikomu nie chce się wierzyć w tę historię, lecz nikt nie potrafi dać wytłumaczenia sobotniej kary.
Mieliśmy dziś pierwsze w tym roku klasowe zadanie z polskiego. Wybrałem temat z„Syzyfowych prac”. Ciekaw jestem jak wypadło.
Piątek, 6 czerwca
Dostałem dziś nareszcie list od Lolka Łęczyckiego z Warszawy. Był to list zamknięty i polecony 51, no i rzeczywiście bardzo dla mnie radosny i ważny. Jest to zasadniczo odpowiedź na moją kartkę, w której doniosłem mu o otrzymaniu 10 Rm. Pisze on, że nadal będzie mi pomagał (jak — tego nie wiem) i że w najbliższym miesiącu wyśle mi nawet bieliznę. Następnie donosi, że Rumkowski, który był u nich dwa tygodnie temu, wziął ze sobą do Łodzi jego kolegę, niejakiego Heńka Landenberga, który ma tu podobno być aż sekretarzem Rumkowskiego i posiadać wielkie wpływy. Otóż Lolek zawiadamia, że pisze do niego w mojej sprawie i każe mi natychmiast udać się do niego. Zrobię to jutro lub w niedzielę. (Jutro można już od ósmej do dziewiątej w wieczór wyjść). Wreszcie donosi mi, że otrzymał adres Jochanana Tarta-kowera 52, który jest w Japonii!... Postara się przesłać mi ten adres. O sobie pisze, że pół dnia pracuje, a pół chodzi do szkoły reklamowej. Sytuacja u nich ogółem jest ponoć okropna. Takiej podobno u nas w żadnym okresie nie było. W każdym razie jemu nie jest jeszcze widocznie najgorzej. Gdzie woda była, tam i będzie...
Sobota, 7 czerwca
W nocy miałem okropne wymioty i dzisiaj cały dzień przeleżałem osłabiony jak nigdy. Wprawdzie nic nie straciłem, ale nie odrobiłem nic roboty pisanej, którą sobie na dziś wyznaczyłem i ledwie mogłem sobie coś poczytać. Prawie, że nie ma czym napełnić tego zachłannego żołądka, a tu jeszcze zwrócić to jedzenie, nie wykorzystawszy go, to już rzeczywiście granda. Ale trudno Byle przeszło, a nie okazało się czymś gorszym.
Niedziela, 8 czerwca
Ledwie się dziś mogłem ruszać, ale powlokłem się do szkoły.
1 dobrze zrobiłem, bo była niemiecka klasówka. Poza tym wspaniałe powietrze na Marysinie i bądź co bądź dwie zupki orzeźwiły mnie znakomicie. Po południu wprost z lekcji udałem się na Żydowską 28 do owego Heńka Landenberga. Jest to dość niski (i wypasiony) młodzieniec w moim wieku, który oświadczył, że Lolek już mu o mnie pisał i że jak tylko jego pozycja ustali się ostatecznie, uczyni dla mnie wszystko, co będzie mógł. Następnie zrobił to, co wszyscy możni w getcie, a mianowicie zapisał moje nazwisko i adres i kazał mi się zgłosić za tydzień. Zdążyłem też zebrać garść informacji o Lolku i w ogóle o stanie getta w Warszawie. Wystarczy chyba to, że bochenek chleba (tak jak u nas —
2 kg) kosztuje 60 zł (30 Rm)!
Poniedziałek, 9 czerwca
Mieliśmy dziś klasówkę z geometrii. Robi się już gorąco i — co naturalnie w getcie jest nieodłączne — duszno. Na Marysinie za to jest cudownie. Niestety wolno nam tam być tylko pół dnia — w szkole. Potem natychmiast, oficjalnie przynajmniej, należy teren opuścić.
Wyszła nareszcie dziś nasza gazetka szkolna Itonejnu 5®. Pierwszy raz jakiś mój artykuł znajduje się na publicznym miejscu. Naturalnie nie ma, zdaje się, zbyt dużo czytelników, choćby z tego powodu, że jest po żydowsku. Natomiast karykatura robi furorę. Zostałem też oficjalnie kierownikiem działu judaistycznego w redakcji (żydowski, hebrajski). Myśli się już o drugim numerze.
W polityce dzieją się nieco ciekawsze rzeczy. Turcja, czując się zagrożona, oddaje się pod opiekę Stanów, Niemcy zawarły pakt gospodarczy z Sowietami (zboże ukraińskie za maszyny niemieckie), Anglia zajmuje Syrię, uważając, że Francja wpuściła tam
45