topiony wiecznym, ciężkim, ogłuszającym hałasem, który tak bardzo kochał. Kiedy odwracał się i odchodził, wydawało się nagle dokoła niego spokojnie i ciepło. Ale poza nim, wiedział, było morze; wzywało, wabiło, pozdrawiało. I uśmiechał się.
Szedł w głąb lądu, drogami wśród łąk, i wnet przyjmował go w swe łono bukowy las, ciągnący się daleko falistymi wzgórzami. Siadał na mchu, oparty
0 drzewo, tak że dostrzegał wśród pni pas morza. Niekiedy wiatr donosił doń hałas kipieli, który czynił wrażenie, jakby w oddali padały na siebie deski. Wrzask wron nad wierzchołkami drzew, zachrypły, dziki, zgubiony... Trzymał książkę na kolanach, ale nie czytał ani wiersza. Rozkoszował się głębokim zapomnieniem, swobodnym bujaniem ponad przestrzenią i czasem i tylko niekiedy zdawało się, jakby serce jego przenikał ból, krótkie, przeszywające uczucie tęsknoty czy żałości, którego pytać o miano i źródło był zbyt leniwy i pochłonięty.
Tak minęło wiele dni, nie potrafiłby powiedzieć, ile, i nie pragnął tego wiedzieć. Potem jednak nadszedł dzień, kiedy coś się zdarzyło; zdarzyło się w czasie, gdy słońce świeciło na niebie i ludzie byli obecni, i Tonio Kroger nie był tym nawet tak nadzwyczajnie zdziwiony.
Już początek dnia układał się w sposób uroczysty
1 zachwycający. Tonio Kroger zbudził się bardzo wcześnie i zupełnie nagle zerwał się ze snu z jakimś nieokreślonym strachem, sądząc, że widzi cud, bajecznie czarodziejskie światło. Pokój jego, którego szklane drzwi i balkon wychodziły na Sund i który przedzielony był cienką, białą zasłoną z gazy na salon i sypialnię, posiadał barwiste tapety i lekkie, jasne meble, tak że czynił zawsze wrażenie jaśni i pogody. Teraz oczy jego ujrzały ten pokój w nieziemskiej poświacie i iluminacji, zalany niewysłowienie słodkim a wonnym blaskiem różanym, który złocił ściany i meble i zmieniał zasłonę z gazy w łagodną czerwoną pożogę... Tonio Kroger nie mógł długo zrozumieć, co się stało. Gdy jednak stanął u drzwi szklanych i wyjrzał, przekonał się, że to wschodzi słońce.
Kilka dni było pochmurnie i dżdżysto; teraz jednak niebo roztaczało napięty, bladobłękitny jedwab, lśniący przeczysto nad wodą i lądem, i tarcza słoneczna, pocięta i otoczona na czerwono i złoto przeświecającymi chmurami, wschodziła uroczyście nad migocącym, kędzierzawym morzem, które zdawało się pod nim drżeć dreszczem i płonąć... Tak zaczął się dzień. Tonio, pomieszany i szczęśliwy, ubrał się szybko, spożył przed innymi śniadanie na werandzie, na-stepnie z małej drewnianej budki k^pieluw^j wypły-
i ął kawałek na Sund, po czym odbył godzinną prze-chadzkę wybrzeżem. Kiedy wrócił, przed hotelem Stało kilka pojazdów w rodzaju omnibusów i Tonio spostrzegł z jadalni, że zarówno w przyległym salonie, gdzie stał fortepian, jak na werandzie i tarasie przed nią, siedziało przy okrągłych stolikach mnóstwo z waszecia ubranych ludzi i wśród żywych pogwar-jow piło piwo zagryzając chlebem z masłem. Były to c?.'e rodziny, starsi i młodzi, wśród nich nr,wet kilkoro dzieci.
Pi zy drugim śniademu (stół zastawiony był suto zimnym mięsiwem, wędliną, Bałatami i pleCZyStem) Tonio Kroger zasięgnął wiadomości, CO to się dzieje.
Goście! — rzekł handlarz ryb- — Wycieczkowicze i uczestnicy balu z Helsingor! Ha, nieGl IIa5 BÓg
strzeże, ale dziś w nocy spać nie będziemy! Beda C.-1C9, tańce i muzyka, 1 boię się, że to potrwa długo. ćest to związek rodzin, wycieczka z rGunionem? sło-subskrypcja czy coś podobnegoj
96