ników powodujących, że klient czuje się lepiej, jest ważne, bo pozwala zrozumieć również te, z powodu których czuje się gorzej.
Źródłem jej szczęścia było coś, co miało miejsce w dalekiej przeszłości. Alice wychowywała się w domach dziecka, zawsze mieszkała w pokoju z innymi dziećmi, młodo wyszła za mąż, wprowadziła się do domu swego męża - i przez całe życie tęskniła za własnym pokojem. Kiedy była nastolatką, bardzo poruszyło ją opowiadanie Virgini Woolf „Własny pokój”. Teraz czuła się szczęśliwa, ponieważ - jak mi powiedziała - nareszcie w wieku 80 lat w domu opieki ma swój własny pokój.
Ale to nie była jedyna rzecz: Alice czuła, że oto pojawiła się szansa, żeby powtórzyć pewną część swego bardzo dawnego życia - żeby żyć w pojedynkę, sama, na własną rękę - i tym razem jej się to udało: wreszcie mogła sobie pozwolić na bycie wolną i niezależną. Jedynie ktoś, kto miał z nią bardzo bliski kontakt, a więc dobrze znał jej przeszłość, a także wiedział o jej wielkim nieświadomym kompleksie, potrafiłby zrozumieć, jak do tego doszło: oto osobiste-nieświadome-historyczne przebiło się przez troski związane z bieżącą egzystencją.
Jeszcze inny czynnik odegrał pewną rolę w jej dobrym samopoczuciu - poczucie uwolnienia. Wyzbycie się wszystkich mebli było wielką stratą, ale również ulgą. Liczne posiadane przez nią przedmioty były cenne, ale ciężkie, bo obciążone pamięcią. Rozstanie z nimi było jak zrzucenie kokonu, a uwolniona od duchów i gruzu przeszłości Alice zyskała nowe miejsce, nową skórę, nowy początek. Nowe życie w wieku 80 lat.
Julia, 49-letnia brytyjska terapeutka, teraz mieszkająca w Massachusetts, zgłosiła się do mnie z prośbą o kilka sesji podczas swego dwutygodniowego pobytu w Kalifornii. Chciała, żebym jej pomógł uporać się z pewnym problemem, który poprzednio nie poddawał się terapii.
■. Dwa lata wstecz zmarł jej bliski przyjaciel i Julia nie tylko nie zdołała dojść do siebie po tej stracie, ale w dodatku zaczęła cierpieć z powodu różnych dolegliwości wywołujących poważne zakłócenia w jej życiu. Stała się wysoce hipochondryczna, nawet nieznaczny ból w ciele albo skurcz był uważany za sygnał alarmowy i powód, żeby natychmiast dzwonić do lekarza. Ponadto zaczęła mieć tyle lęków, że nie była w stanie robić różnych rzeczy, którymi zajmowała się wcześniej: nie mogła jeździć na łyżwach, na nartach, nurkować - czy robić cokolwiek innego, co było choćby w najmniejszym stopniu ryzykowne. Zaczęła się czuć nieswojo nawet prowadząc samochód i musiała brać środki uspakajające przed wejściem na pokład samolotu do Kalifornii. Wydawało się oczywiste, że śmierć jej przyjaciela uruchomiła poważny i tylko lekko zamaskowany lęk przed śmiercią.
P Przystępując do zbierania w sposób bezpośredni i rzeczowy wywiadu o historii jej myśli na temat śmierci, dowiedziałem się, że Julia - jak wielu z nas - po raz pierwszy zetknęła się ze śmiercią, kiedy jako dziecko odkrywała martwe ptaki czy owady i brała udział w pogrzebach dziadków. Nie pamiętała, kiedy po raz pierwszy zdała sobie sprawę, że jej własna śmierć jest nieunikniona, ale przypomniało jej się, że będąc nastolatką raz czy dwa razy pozwoliła sobie na myślenie o swojej śmierci: „To było tak, jakby pode mną otworzyły się drzwi pułapki i zaczęło się wieczne spadanie w czerń. Mam wrażenie, że postanowiłam nie wybierać się tam nigdy więcej”.
K- Julio - powiedziałem na to - pozwól, że zadam ci nadzwyczaj proste pytanie: dlaczego śmierć tak cię przeraża? Co właściwie jest w niej takiego, co budzi twój strach?
E| - Wszystkie te rzeczy, których nie zrobiłam - odpowiedziała natychmiast.
K - Jak to?
Muszę ci opowiedzieć o tym, co działo się ze mną jako ^artystką. Najważniejsze, z czym się utożsamiałam, to że jestem Artystką. Każdy, wszyscy moi nauczyciele mówili mi, że mam
47