kleństwa, hasła, hymny, czastuszki, jęki i inny patos narodowy. Po przebudzeniu dostrzegłem naród w drużynowym, reprezentacyjnym kapuśniaku, wedle wspólnego nastroju, który w sobie zakwasił. Umarlaki, inteligencja, fatalistyczne wezwania - wszystko się zrównało.
Wyłączyłem telewizor. Przestałem kibicować drużynie.
To nie przypadek, że w Paryżu jest plac Stalingradu. Globalnie rzecz ujmując, Hitler dopomógł Rosji. Stworzył dla niej status nietykalności moralnej, może nie tak żelbetonowy jak dla Żydów, ale stworzył. W latach 30. przeciągnął na stronę sowieckiej Rosji całą postępową inteligencję zachodnią, która stała się sowieckimi szpiegami myśli, zaś na początku lat 40. - cały świat zachodni.
Rosja, pozbawiona nietykalności, nie budzi już szacunku. Z reguły psuje tych, którzy się do niej zbliżą. Zostawia piętno na wszystkich, którzy ją odwiedzili.
Przecież naród z „gwintem” nie rodzi się bez przyczyny? - Odczepcie się! Nawet galaktyki milutko blow up. Znudziły mi się pouczania.
Było w czym się pogubić.
Pragnienie, by znaleźć estetyczny ekwiwalent pogardy, doprowadziło mnie w końcu do intelektualnej febry. Wydała ona osobliwy przychówek i wypchnąwszy wszystkich, objawił się przewodnik, który wyprowadził mnie z mojego rosyjskiego świata do swojego, wszystko zmieniając, niczego nie naruszając. Chciałbym od razu zastrzec: przemieszczanie po świecie rosyjskim nie stało się ani etnograficzne, ani patologiczno--anatomiczne. Nie dotyczy ono ani popularnych tras, ani zabronionych ścieżek. Wszystkie te szczegóły nie obchodzą przewodnika. Przemieszczanie odbywa się wewnątrz i rzadko uzewnętrznia w słowach.
Wchłonąłem w siebie Rosję jako dzieło sztuki.
Tydzień później, rankiem, zadzwonił Pał Pałycz. Wyrwany ze snu nie od razu się połapałem. Przyjechał do mnie do domu, w przelocie pochwalił mieszkanie, zdjął buty na własne życzenie, bez rozwiązywania sznurówek, i sprawnie przeszedł do gabinetu. Odgrywał rolę służbisty, zawalonego tysiącami pilnych spraw. Wraz z nim pojawił się referent, po-zapinany na wszystkie guziki, ni to pedał, ni to po prostu elegancki młody człowiek.
- Nie wiem, jak mógłbym panu pomóc - z zatroskaniem rzekł Pał Pałycz. - Chce pan ze stu komandosów? A nawet dwustu? - Pomyślał chwilę. - Chce pan czołg?
- Czego pan chce ode mnie? - spytałem sucho, wyobrażając sobie siebie w czołgu.
- Krajem - referent odchrząknął, przysłaniając ręką usta -kieruje nie prezydent, nie rząd i nie CIA, jak twierdzą emeryci, a owo, że tak powiem, wszędobylskie ciało. To nie bajka - zaniepokoił się, widząc moją konsternację.
- Ale dlaczego? - powiedziałem jak najniedbalej. - Przecież Rosja właśnie jest bajką.
- Możliwe - referent chwilę odczekał. - Niekiedy on mieszka na Cmentarzu Wagańkowskim, gdzie pochowana jest pana babcia.
- A idźże pan sam na cmentarz - powiedziałem, dając do zrozumienia, że rozmowa jest zakończona.
Pał Pałycz pośpiesznie wyciągnął z dużej rudej teczki kopertę i wręczył mi ją. Zajrzałem do środka:
- A mówi pan, że w waszym państwie brakuje pieniędzy.
Pał Pałycz po generalsku zasępił się i mimo woli dojrzał
nieregulaminowy stan:
- Nie dopilnowała! - Pał Pałycz wstydliwie schował mały palec lewej nogi na powrót do skarpety koloru khaki. - Żona skarpety ceruje. Takie, rozumiesz, ma hobby.
Referent żwawo się odezwał:
- Polskie, półwełniane, z lubelskiej fabryki. Niech pan więcej nie kupuje. Gówno warte.
11