opowieści, ubarwiając je tysiącem kwiecistych przekleństw. Znajdował we mnie echo swoich wypraw, które wiodły od bieguna do bieguna przez siedem mórz i cztery oceany. Jego ochrypły głos darzył życiem malownicze nazwy, zdobiące moje mapy, a jego wspomnienia przydawały moim czterobarwnym atlasom wszystkich odcieni tęczy.
A potem, nazajutrz po wspaniałym zachodzie słońca w wodach archipelagu Andamany - niebiańska akwarela, w której potrącały o .siebie niezliczone odcienie ochry, purpury i indyga-uderzył monsun.
Rozszalałe żywioły znęcały się nad statkiem, którego szkielet, ciskany na wszystkie strony, jęczał przez całą noc. Niepomny na niebezpieczeństwo, wciągnąłem na piżamę nieprzemakalny płaszcz i w piekielnym hałasie uderzanych blach i wyjących wiatrów usiłowałem dotrzeć do rufówki, gdzie kapitan walczył dzielnie w nadziei, że uratuje swój grat od zatonięcia. Nieszczęście chciało, że pośliznąłem się na pokładzie zalanym wodą, kiedy statek tonął, i fala wyrzuciła mnie za burtę.
Jako marny pływak zawdzięczałem życie tylko jakiejś wydartej przez żywioł desce, której uchwyciłem się, idąc już na dno. Po niej się gramoląc, wydostałem się na powierzchnię. Gdy morze ucichło wreszcie, a niebo odzyskało swoją przejrzystość, spostrzegłem, że oto jestem na jakiejś wysepce, za całe wyposażenie mając parę pantofli, które zdołałem wsunąć na stopy. Była to chwila, kiedy musiałem uznać, że podróżowanie inaczej niż na krześle kryje w sobie pewne niedogodności.
Wysepka była wielkości chustki do nosa, z kępą palm kokosowych wyrastających z piasku; nigdzie, ani tam, ani dokoła, żadnej plamki zieleni na nieskończonym błękicie oceanu. Okrążenie wysepki nie zajęło mi wiele czasu. Niestety, w moim nowym królestwie nie było żadnego Piętaszka, który mógłby nauczyć pierwszych liter wyspiarskiego alfabetu kandydata na nowego Robinsona. Kaprys przyrody sprawił, że w samym środku wysepki, spośród góry kamieni tryskało źródło wody z zabawnym bulgotem, skra-piając plątaninę roślin o różnorodnych owocach. Przynajmniej nie umrę z pragnienia ani z głodu.
Niech Pan sobie wyobrazi, Drogi Panie de Saint-Exupery! Pan przeżył katastrofę na morzu piasku, ja wylądowałem na piaszczystej drobince. Co za ironia!
Mało wprawiony w rzemiośle awanturnika, nie byłem przygotowany do takiego obrotu spraw.
- A któż jest? - odpowie mi Pan na to. - Zgoda. Jednakże ktoś, kto choć trochę podróżował po świecie, w podobnych okolicznościach byłby