nek. Nikt się nie odzywał. Wreszcie drzwi otworzyła bezzębna starucha.
- Czy jest Sasza? - zapytałem.
- Jaka Sasza? - podejrzliwie zapytała starucha.
- Tutaj mieszka mój przyjaciel Sasza - powiedziałem beztrosko.
- A kim pan jest?
- Przecież mówię - przyjacielem.
- On nie ma takich przyjaciół.
Uderzyłem ją rękojeścią w ciemię. Zwaliła się. Naraz zjawiła się inna starucha, też bezzębna. Cecylia przyłożyła jej po francusku obcasem w brzuch. Ta też zwaliła się na podłogę.
- Encore une starucha-lichwiarka - powiedziała Cecylia. - Idziemy.
Olbrzymie mieszkanie. Czarny telefon. Numer mojego telefonu na ukos zapisany na ścianie. W głębi mieszkania olbrzymie drzwi. Chabrowe, wielokrotnie przemalowywane. Ruszyliśmy tam. W pustym pokoju, na szarym dębowym parkiecie siedział Sasza. Jadł kurczaka. Sasza, oczywiście, był Saszą, ale był i nie Saszą.
- Więc to ty jesteś Szary? - powiedziałem.
- Za wiedzę trzeba płacić - kiwnął głową Szary.
- Wpuścił nas w maliny - powiedziała Cecylia, łapiąc mnie za rękę.
- Zaczekaj - powiedziałem. - Szary, gadaj formułę!
- Rosyjską formułę 1 ? - Szary zachichotał. Rzucił kurczaka na podłogę. - A ty wciąż się nie domyślasz?
Wlepiliśmy w siebie oczy.
- To on jest rosyjską formułą 1 - wypaliła Cecylia (z nerwów - z groteskowym akcentem francuskim).
- Szary - powiedziałem niemal w malignie. Dlaczego jesteś taką świnią?
Sasza znowu zachichotał:
- A czy wiesz, Cecylio, kto poprosił mnie, abym zabił twego amerykańskiego chuja?
- No to cześć! - powiedziałem.
Zacząłem strzelać na oślep. Szary zmieniał się w oczach.
Był traktorzystą i wyjeżdżał w pole na orką. Był Czapajewem, bajkowym wielorybem, Czkałowem-Czajkowskim w aksamitnej kurteczce i po prostu literaturą rosyjską, która lejąc się z nieba ognistym wodospadem przerwała tamy i natychmiast z zapałem, jak pies, oblizała skrzywdzonych i poniżonych. Szary wkroczył na drogę kobiecą: był stupudową babą, był Tierieszkową, obijającą się o sputnik z krzykiem: Mewa! Mewa! Mewa! - po czym na szerokiej scenie chór zapytał Katiuszę Miszutinę:
- Czy oddałaś kał na paszport?
Szary był subtelnym działaczem i oczywiście wartościami MCAP, prawosławnym duchownym, wcinającym kawiorek, modną śpiewaczką w dziurawych gaciach, śpiewającą przy akompaniamencie muzyki światła:
Najbrudniejsze na świecie,
Moje ty Morze Czarne.
Wpadłem na chwilę w ekologiczne osłupienie. Szary z rozpędu został od razu wszystkimi. Znowu wystrzeliłem. Chybiłem. Cecylia zwaliła się na podłogę. Zabiłem swoją najlepszą francuską przyjaciółkę. Pogubiłem się. Rzuciłem się do niej. O, moja towarzyszko broni! Czy pamiętasz, jak w Paryżu nad ranem taszczyliśmy moją walizkę przez skwer do metra, gdy nie mieliśmy pieniędzy na taksówkę? Czy pamiętasz, jak na tamtym skwerze denerwowały się na wietrze platany i kwitły ciemnoczerwone róże? I twoja wiecznie różowa mydelniczka, która jak u wszystkich Francuzek pachnie bukszpanem? Byłem dumny z tej bliskiej znajomości. Czyż ona umrze razem z tobą? Przytuliłem ją do serca:
- Cecylio!
Z jej pochwy ostrożnie wysunęła się myszka z zakrwawionym futerkiem.
-Au revoir - szepnęła Cecylia ze skromnym uśmiechem -na tamtym świecie, którego nie ma.
Szary zachichotał.
Wystrzeliłem, trzymając kolbę obiema rękoma. Szary za-