Obiecany koniec świata rozpoczął się w jednym kraju. Chyba najlepiej byłoby przywitać go wierszami wczesnego Majakowskiego. Teraz jednak nawet najbardziej szokujący wiersz rosyjski będzie wydawał się kiepski. Za dużo w nim patosu rozpaczliwego protestu jeszcze z tamtej, przepięknej epoki. Teraz wszystko jest inne. Nikt nie wariuje z powodu końca świata. Można przecież pożyć i bez świata.
Że też przyszło takie zezwierzęcenie!
Bez problemu można sobie wyobrazić, jak terroryści, pokrzywdzeni bombardowaniami swej małej ojczyzny, wysadzą Moskwę; nie kilka domów mieszkalnych, a całą Moskwę. Jak ucieszy to prowincjonalnych polityków, jak ożywi się Petersburg i Ural! Trzeba będzie wybierać nową stolicę; w politycznych kłomiach i waśniach szybko zapomni się o Moskwie, bo przecież nikt jej nie lubi i tylko pozostanie złośliwa satysfakcja: wielkie rzeczy, jednej Moskwy będzie mniej.
Rosja przekształca się we „fragmenty geografii". A może w ogóle już jej nie ma? Jak to nie ma? Oto mapa. Ale to tylko mapa. Może Rosja jest czystą fikcją? Oczywiste jest przecież, że żyjemy w iluzorycznym kraju, z iluzorycznym przywódcą, iluzorycznym rządem, iluzorycznym parlamentem, iluzoryczną polityką zagraniczną, iluzoryczną gospodarką i iluzoryczną opozycją. Jednak możliwe jest również, że ten kraj wyciągnięto już spod nas wszystkich jak materac. 1 nie po to, by go sprzedać (komu potrzebny taki szmelc), a po prostu po cichu wyniesiono na śmietnik, nikogo nie powiadamiając.
Przecież żyjemy w absolutnie fałszywej rzeczywistości. Mówi się nam, jeżeli w ogóle coś się mówi, że dokonujemy transformacji z jednego systemu społecznego na inny i że tym zajmowaliśmy się przez całe lata 90. Brednie! Z jakiego systemu wychodzimy? Z socjalizmu? Nigdy nie mieliśmy socjalizmu. Socjalizm jest w Szwecji, a my mieliśmy państwowy dyktat. Dokąd idziemy? Do kapitalizmu? Przecież nawet nie mamy zalążków infrastruktury rynku. Pojawia się jedynie pozór działalności oraz realność nowego dyktatu państwowego. Zgoda - zmienionego, jednak po to tylko, by mógł dalej istnieć. Po staremu boimy się władzy, choć wydawałoby się, że ją wybieramy. Mknie obok nas z bezczelnymi gębami, z zuchwałymi migającymi kogutami. Po staremu kłaniamy się jej, a ona po staremu zadziera nosa.
Rosja już tylko nam się śni.
To odwet za nieskrywany rasizm rosyjskiego mieszczucha, za cynizm władzy i nachuizm społeczeństwa, za cały koszmarnie przeżyty wiek, od Lenina do dziś. Wciąż nam się wydawało w Rosji, że jakoś to będzie. Że jakoś przeskoczymy. Z pomocą złodziejstwa. Boga i Zachodu. Lecieliśmy w przepaść, a udawaliśmy, że szybujemy. Pyszniliśmy się, przedstawiając siebie jako supermocarstwo. Nigdy nie chcieliśmy uznać bezmiaru własnego upadku.
Nie ma więc co się dziwić, że ukradziono nam ojczyznę.
Szary przytulił się do mnie i czerwony z oburzenia powiedział:
- Nareszcie piszesz o tym, z czego się nie żartuje.
Zachciało nam się płakać.
Szliśmy wzdłuż bystrej rzeczki i nawet pocałowaliśmy się. W.A.Ź. powiedziała, że chce mnie lepiej poznać. Ma pracę, której nie rzuci. Był to jakiś rodzaj słabej namiętności.
Powiedziała, że niekiedy przez zwinięty banknot dolarowy wącha kokainę.
- Kokaina! - parsknąłem. - Pomaga przy zapaleniu zatok.
Opowiedziała również, jak żona jej przyjaciela, kolegi z
biznesu. Marina, kosmetyczka z Hollywood rosyjskiego pochodzenia, przeleciała ją pewnego razu podczas weekendu.
A w ogóle była bardzo ufna. Zrozumiałem, że to koniec.
195