Arystoteles twierdził, że każda zmiana lub ruch prowadzą w końcu do jednej i tej samej „przyczyny bez przyczyny”, „nieruchomego sprawcy”, którego nazwał „Pierwszym Poruszyciełem”.
Ponadto założył on, że wszystkie rzeczy poruszają się lub zmieniają, dążąc do pewnego celu, czyli „przyczyny celowej”. Dla wszystkich rzeczy celem tym jest doskonałość: wszystkie dążą do tego, czym mogą być. Ta ostateczna przyczyna, ta doskonałość, jest tym samym co Pierwszy Poruszyciel, którego doskonałość wyraża się w tym, że się nie porusza ani nie zmienia.
Z naukowego punktu widzenia Arystoteles pojmował Pierwszego Poruszyciela jako koniec łańcucha przyczyn, niematerialną i niezmienną zasadę, która wszystkie inne rzeczy wprawia w ruch, bezpośrednio lub pośrednio, (W istocie jedyną rzeczą, którą Pierwszy Poruszyciel porusza bezpośrednio, są najdalsze ciała niebieskie). Będąc filozofem, Arystoteles miał także metafizyczne wyobrażenie Pierwszego Poruszyciela: będąc doskonały, musi być tym samym co „myśl” (filozofia).
W końcu Arystoteles podszedł do Pierwszego Poruszyciela od strony teologicznej, Jako źródło ożywienia Pierwszy Poruszyciel sam musi być żywy; jako myśl musi nieustannie myśleć. Jeśli myślałby o zmieniających się, niedoskonałych rzeczach tego świata, jego myśli, podążając za swoimi przedmiotami, byłyby także zmienne i niedoskonale, Ale ponieważ Pierwszy Poruszyciel jest samą doskonałością, nie jest to możliwe. Dlatego Pierwszy Poruszycie] jest myślą o samym sobie, doskonałością, która rozważa własną doskonałość. Kto inny mógłby nim więc być, jeśli nie Bóg?
Tego samego uzasadnienia użył trzynastowieczny teolog św. Tomasz z Akwinu, aby dowieść istnienia „nieruchomego poruszyciela”, który jest Bogiem. Ale św. Tomasz z Akwinu, podobnie jak Arystoteles, opierał się na sporej liczbie założeń, których nie da się uwodnić - na przykład, że wszystkie ruchy i przyczyny muszą logicznie prowadzić wstecz do pojedynczego pierwotnego bytu. Równie logiczne byłoby twierdzenie, że przyczyny tworzą cykle zamknięte lub że są określone wyłącznie przez prawa fizyki albo że u podstaw każdego zdarzenia leży wiele przyczyn, z których każda ma wiele przyczyn itd., i dojść w ten sposób do nieskończenie wielu „pierwszych” przyczynia niejednej. Mógłbyś nawet argumentować, że przyczynowość jest fikcją, tworem ludzkiego umysłu. Z drugiej strony jednak nikomu nigdy nie udało się dowieść istnienia Boga, posługując się zasadami logiki, o czym przekonamy się w dalszej części tego rozdziału.
Entia non sum muitiplicaAa praeter necessitaiem (Bytów nie należy mnożyć ponad konieczność).
William z Ockham, Quadlibeta (oV.oio 1324), Aurea Dicta, przel. Stanisław Kalinkowski
William z Ockham, angielski teolog żyjący na początku czternastego wieku, jest dziś mało znany. Tomasz z Akwinu i Jan Duns Szkot są w porównaniu z nim supergwiazdami, mimo że to Ockham był tym, którego myśl zapowiadała nowoczesność.
Jedyną rzeczą, którą niektórzy rzeczywiście pamiętają, jest tak zwana brzytwa Ockhama, metodologiczna zasada, której użył, aby „odciąć” absurdy od argumentacji. Maksymą Ockhama było, że im prostsze jest tłumaczenie, tym lepsze. Jeśli nie jest konieczne, aby do argumentacji wprowadzać elementy złożone łub tylko hipotetyczne, nie należy tego robić, nie tylko dlatego, że w przeciwnym razie rezultat będzie mniej elegancki i przekonujący, ale również dlatego, że istnieje mniejsze prawdopodobieństwo, iż będzie prawidłowy.
Jak zobaczymy, jedną z hipotez, które „wycięła” brzytwa Ockhama, było istnienie Boga. Oczywiście nie dlatego, że nie wierzył on w Jego istnienie; sądził po prostu, że nie można tego dowieść, ponieważ trzeba byłoby się uciec do raczej zawiłych i nieprawdopodobnych argumentów. Teologowie chcieli naukowego dowodu istnienia Boga, Ockham natomiast twierdził, i w końcu prawie powszechnie to zaakceptowano, że co innego jest przedmiotem nauki, a co innego teologii i że wymagają one innych metod.
19