to, w którym każda forma wypływa z form poprzedzających, a zarazem dodaje coś do nich, i tłumaczy się przez nie w tej mierze, w jakiej może być wytłumaczona. Ale wyprowadzać tę formę wprost z tej Istoty całkowitej, która się w niej domniemanie przejawia, to znaczy powracać do spinozyzmu. To znaczy, jak Leibniz i jak Spinoza, odmawiać trwaniu wszelkiego skutecznego działania. Filozofia pokantowska, choćby była jak najsurowsza dla teorii mech ani stycznych, przyjmuje z mechanizmu ideę nauki jednej, tej samej dla wszelkiego rodzaju rzeczywistości. I bliżej jest tej doktryny, niż sobie wyobraża; jeżeli bowiem w rozważaniu materii, życia i myśli zastępuje kolejne stopnie złożoności, które przyjmował mechanizm, przez stopnie urzeczywistnienia Idei lub stopnie uprzedmiotowienia Woli, mówi zawsze o stopniach, i są to stopnie drabiny, którą byt ma przebiegać w jednym jedynym kierunku. Słowem, rozróżnia ona w przyrodzie te same rozczłonkowania, które rozróżniał mechanizm; z mechanizmu zatrzymuje cały rysunek; nakłada po prostu inne barwy. Ale należy właśnie przetworzyć rysunek sam, a przynajmniej połowę rysunku.
Trzeba by na to, co prawda, zrzec się metody konstrukcji, która była metodą następców Kanta. Trzeba by odwołać się do doświadczenia - do doświadczenia oczyszczonego, to znaczy uwolnionego tam, gdzie należy, od ram, które nasz umysł budował w miarę postępu naszego działania na rzeczy. Doświadczenie tego rodzaju nie jest doświadczeniem bezczasowym. Tylko poza czasem uprzestrzenionym, w którym zdaje nam się, że dostrzegamy wciąż nowe układanie się części, szuka ono trwania konkretnego, w którym dokonywa się bez przerwy zupełne przetapianie całości. Podąża ono za rzeczywistością we wszystkich jej wygięciach. Nie prowadzi nas, jak metoda konstrukcji, do uogólnień coraz wyższych, wznoszących się pięter wspaniałej budowli. Przynajmniej za to nie pozostawia odstępu między wyjaśnieniami, jakie nam nasuwa, a przedmiotami, o których wyjaśnienie chodzi. Pragnie wyświetlić szczegóły rzeczywistości, zaś nie tylko całość.
Że myśl dziewiętnastego stulecia żądała tego rodzaju filozofii, nie podlegającej dowolności, zdolnej do wejścia w szczegóły pojedynczych faktów -to jest niewątpliwe. Niezaprzeczenie również czuła ona, że la filozofia powinna zająć stanowisko w tym, co nazywamy trwaniem konkretnym. Pojawienie się nauk społecznych, postęp psychologii, rosnąca doniosłość embriologii pośród nauk biologicznych - wszystko to musiało nasunąć myśl o rzeczywistości trwającej wewnętrznie, będącej trwaniem samym. Więc leż gdy powstał myśliciel, zapowiadający teorię ewolucji, w której postęp materii ku postrzegalności miał być nakreślony razem z pochodem ducha ku racjonalności, w której stopień po stopniu miała być odtwarzana wzrastająca złożoność odpowiedniości między wewnętrznymi a zewnętrznymi zjawiskami, w której
zmienność miała się stać nareszcie samą substancją rzeczy - ku niemu zwróciły się wszystkie spojrzenia. Potężna atrakcja, jaką był dla myśli współczesnej ewolucjonizm Spencera, stąd pochodzi. Jakkolwiek odległym wydaje się Spencer od Kanta, jakkolwiek zresztą nie znał kantyzmu, odczuł mimo wszystko, przy pierwszym zetknięciu z naukami biologicznymi, w jakim kierunku filozofia mogłaby iść dalej, po uwzględnieniu krytyki Kaniowskiej.
Ale zaledwie wszedł na tę drogę, natychmiast zawrócił. Obiecał odtworzyć genezę, a tymczasem robił zupełnie co innego. Jego doktryna nosiła istotnie nazwę ewolucjonizmu; miała uroszczenie do wznoszenia się i zstępowania wzdłuż biegu stawania się powszechnego. W rzeczywistości nic było mowy ani o stawaniu się, ani o ewolucji.
Nie mamy zamiaru wdawać się w głębokie badania nad tą filozofią. Powiedzmy po prostu, że z w y k ł y wybieg m e t o d y Spencera p o -lega na odtwarzaniu rozwoju z fragmentów tego, co się już rozwinęło. Jeżeli nakleję obrazek na tekturę i pokraję następnie tekturę na kawałki, będę mógł, grupując te kawałki jak należy, odtworzyć obrazek. 1 dziecko, które pracuje tym sposobem nad kawałkami łamigłówki, które układa bezkształtne fragmenty obrazka i w końcu osiąga piękny rysunek barwny, wyobraża sobie niewątpliwie, że wytworzyło rysunek i barwę. A jednak czynność rysowania i malowania nie ma żadnego związku z czynnością zbierania fragmentów obrazka już narysowanego, już wymalowanego. Tak samo, składając najprostsze rezultaty ewolucji, będziemy mogli naśladować lepiej lub gorzej skutki najbardziej złożone; ale nie odtworzymy genezy ani jednych, ani drugich, i to dodawanie rzeczy rozwiniętych do rzeczy rozwiniętych nie będzie wcale podobne do samego ruchu ewolucji.
Takie jest jednak złudzenie Spencera. Bierze on rzeczywistość w jej formie obecnej; łamie ją, rozdrabnia na kawałki, które rzuca na wiatr; potem „całkuje” te kawałki i „rozprasza ich ruch”. Wytworzywszy mozaikę, naśladującą całość, wyobraża sobie, że wyśledził jej rysunek i odtworzył jej genezę.
Jeśli chodzi o materię - rozproszone elementy, które całkuje on w ciała widzialne i dotykalne, wyglądają zupełnie, jak gdyby były samymi cząsteczkami ciał, najprzód, według jego przypuszczenia, rozsianymi w przestrzeni. Są to w każdym razie „punkty materialne”, a więc punkty niezmienne, prawdziwe drobne ciała stałe: jak gdyby stałość, będąca tym, co najbliższe nas i z czym najlepiej umiemy się obchodzić, mogła być u samego źródła ma-terialności! Im bardziej fizyka postępuje naprzód, tym bardziej wykazuje niemożliwość wyobrażenia sobie własności eteru lub elektryczności, prawdopodobnej zasady wszystkich ciał, na wzór własności tej materii, którą postrzegamy. Ale filozofia sięga wyżej jeszcze, ponad eter, prosty schematyczny obraz stosunków pomiędzy zjawiskami, uchwyconych przez nasze
283