Było to w 1918 roku, w Żytomierzu, na Ukrainie. Po cofających się Niemcach weszła do miasta, poprzedzona sławą pogromów, wataha kozaków petlurowskich. Był to - mimo wszystko-jeden z najlepszych pułków ukraińskiej armii, co zresztą nic przeszkadzało, że była to straszna banda.
Mieli oryginalne mundury, operetkową kombinację pseudochmielnicczyzny, rosyjskich papach i koalicyjnych frenchów. Byli też oryginalną kombinacją ludzi. Obok typów zwyrodniałych wojną, kondotierów każdej sprawy, zgoła bandytów, była i grupa zapaleńców, ideowców, młodych. Ci właśnie przeżywali tragedię:
Polegała ona na tym, że jeszcze trzy lal a temu ich program pracy dla ojczyzny nie wykraczał poza ramy kulturalne regionalnej działalności. Zaledwie niektórym przyświecał miraż Ukrainy niepodległej, miraż przedzielony dwoma lub trzema pokoleniami. Wojna światowa jednym skokiem przebyła ten dystans i ich nieprzygotowanych, niespodziewających się postawiła przed pokusą Wielkiej Okazji. Daremnie próbowali dogonić czas. Musieli patrzeć bezradnie na rozprzężenie „swej” armii, swych „władz ’ i sztabów, czuli, że z każdą minutą oddalają się od niewyzyska-nego dla ojczyzny momentu, że już wkrótce będzie za późno. Więc z goryczą w sercu gnali w kureniu śmierci ulicami miast ukraińskich, nio sąc śmierć małym i słabym jednostkom, zaprzepaszczając Sprawę.
To, o czym już mówiłem z pewnym hitlerowcem (napiszę jeszcze o tym obszerniej), co czytałem między wierszami ich prasy, przemów i akcji, skłania mnie do tego porównania. Po Niem-
. h krążą dziś tysiące „kureni śmierci”, gdzie człowiek idei ociera się o opryszka, jak ów Ru-iImiuiIu, i wiara daremnie przekształcić tamtego w i.-liu liel ne narządzie swojej sprawy. Ci ludzie ule i , hiu, że nie dorośli do okazji: przeciwnie, i , kim. zelty jej sprostali. Ale okazja minęła, gdy l.yli jeszcze dziećmi i nie mogli w październiku toin wystawie cesarzowi nowej armii.
i y okazja ta wróci? Ciąży im Traktat Wer-imlnlu, rozbrojenie, reparacje, umniejszenie grana Me i nyży cos więcej jeszcze: przeświadczenie, ukrywane, dławione, że czas nie pralnie dla ieh N i em i ec. Parę lat temu rzucono . le' k ie miliony marek na Osthilfe, na Sofortpro-tn mu Wpłynęło złoto do Prus Wschodnich i pol-tklega pogranicza, ale nie powstrzymało odpły-wn meiineekiej krwi na Zachód, na Zachód. Emi-fiia ia io/.poe/.ęta na długo przed wojną znad jena mazurskich do Nadrenii trwa dalej. Cała pi >11 aic linansowa, jaką Berlin dawał rolnictwu na VV> . Imdzie, nie dała temu rady. Jednocześnie rysuje się druga szczerba, w wielkoniemieckich marli o jut rze: przyrost ludności w Rzeszy jest na ■•/miernie mały, w Polsce olbrzymi. A było to ih (ruską gi>. rrnanizatorów Wielkopolsld.
Wier nim ten moment nastąpi, wywołać woj-iii ‘ lak! Ale na Wschodzie czai się czerwona Moskwa z programem rewolucji wszechświatowi •) Ma swoje armie i w Rzeszy. Może się i nie myli ten Coudenhove-Kalergi, mówiąc, że nowa wolna w Europie byłaby Europy zagładą. Gwiaz-dii icrpem i młotem zastąpiłyby nie tylko biali fu ni ta. ale i hitlerowską swastykę.
. . tyeh obaw bierze się — jakże nieuzasadniony1 lęk, że Polska napadnie na Prusy. Z tych