napotkanych się nic poczuwa i może przysięgać z ręką na sercu, żc nic ponosi za spotkanie i za jego konsekwencje odpowiedzialności.
Wszystko to razem daje turyście błogie poczucie zasiadania u pulpitu kierowniczego, kontroli nad przebiegiem zdarzeń. Nie idzie tu co prawda o owe dawne, heroiczno--prometejskie, przestarzałe już pojęcie „kontroli” - w sensie odciskania śladu swych czynów na kształcie rzeczy, przekształcania świata na modłę swego ideału i zmuszania świata, by w nadanym mu kształcie trwał. Idzie tu o inny zgoła rodzaj kontroli - przypominającej ten rodzaj „panowania nad biegiem zdarzeń”, jaki oferuje sztcpscl elektryczny czy telewizyjny pilot. Idzie tu li tylko o „kontrolę nad sytuacją”, nad jej zaistnieniem i zakończeniem; idzie o możność decydowania o tym, z jakim fragmentem świata wejść w kontakt i w jakim momencie z kontaktu się - bez przeszkód - wycofać. Włączanie i wyłączanie obrazu nic pozostawia na kształcie świata żadnego śladu. Jeśli już o to chodzi, dzięki łatwości, z jaką operuje się wyłącznikami, świat zdaje się turyście nieskończenie elastyczny, niezdolny do utrzymania żadnego kształtu na długo. Świat turysty składa się z widoków, nic kształtów. To nie tyle właściwości oglądanych rzeczy, ile wędrujące zainteresowania turysty, jego wiecznie ruchliwa uwaga, zmienne punkty widzenia, nadają światu formę - zawsze zresztą równie ulotną i tymczasową jak owo spojrzenie, które powołało ją do życia. Lepienie świata turystyczną metodą jest dziecinnie łatwe - ale też i konsekwencji dla świata pozbawione.
Zdarzenie, które w zasadzie nie ma konsekwencji trwających dłużej, niż ono samo, zwie się epizodem. Jak sami turyści, tak i epizody, z których się ich bycie-w-świecie składa, przerywają opowieść (by użyć celnego określenia Milana Kundery) nie stając się jej częścią i nie wpływając na jej wątek. Epizod jest zdarzeniem niejako samowystarczalnym. Każdy epizod startuje od zera; każdy początek jest absolutny, ale równie absolutny jest koniec epizodu.
„Ciąg dalszy nic nastąpi” jest ostatnią sentencją każdego epizodu, choć nierzadko, ku konfuzji i zaniepokojeniu bohatera, wypisuje się ją niewidzialnym atramentem. Problem na tym jednak polega - jak Kundcra śpieszy zauważyć - że decyzja, iż koniec zdarzenia jest ostateczny, sama nigdy nie jest ostateczna... Nigdy nic wie się na pewno, że zdarzenie było epizodem tylko - że ciąg dalszy zaprawdę nigdy nie nastąpi. Wszystkim wysiłkom na przekór, minione zajścia mogą powrócić z zapomnienia, przeszłość - tym razem w roli upiora - może nawiedzić przyszłe chwile bieżące. Partnerzy dawno zerwanych stosunków mogą powrócić z wygania, na jakie pamięć ich skazała i domagać się zadośćuczynienia. wystawiając na pokaz niezagojone rany w byłych spotkaniach poniesione. Przykrawanie zdarzenia do rozmiarów epizodu, czyli duszenie w zarodku przyszłych jego konsekwencji, wymaga więc stałego wysiłku - i nigdy nie ma się gwarancji, że wysiłek był skuteczny. Ta okoliczność dodaje już nic łyżkę, ale całą warząchew dziegciu do beczki miodu, jaką jest życie w każdej chwili przeżywane jako epizod bez przeszłości i bez przyszłości. Albo inaczej-, drąży ona dziurę, przez którą świat „tam oto”, świat, który chciało się utrzymać w bezpiecznej odległości, wdziera się raz po raz na teren, który chciałoby się trzymać pod kontrolą - podkopując ufność, że jakiekolwiek zdarzenie da się w pełni kontrolować. Życie turysty nie jest więc samymi różami usłane. Za rozkosze trzeba płacić - i nie zawsze tę cenę, jaką wypisano w prospekcie. Turystyczny sposób dawania sobie rady z przyrodzoną niepewnością ponowoczesne-go życia brzemienny jest własnymi odmianami niepewności, nie zawsze mniej od poprzednich uciążliwymi.
Pokusy muszą jednak przeważać nad obawami, skoro turysta wybiera się w podróż z własnej chęci (a przynajmniej wierzy w to, że z własnej). Wypuszcza się turysta w świat dlatego, że w domu się nudzi, że w domu za mało się dzieje, a to, co się dzieje, jest już na wylot znane i łatwe do przewidzenia. Albo dlatego, że spodziewa się gdzie in-