Cah moi swur nawali! sic. Wszystko zdobyte wy wiciu lat poszło u gniary. Gdzież duma moja? Rozum) rzałosc? W zgania ? Wszystko przepadło, ty zaś starasz*^ o, starasz się. starasz, m kolanach przed bogiem, której siąc ran obalałeś! i$ ^_i9H
A wyszedłszy x rei łaźni pobiegłem w nocy, pustymi |l sta uficuni. do podrzędnej mojej kawiarni aby móc po** dneć kilku znajomkom i kompanom moim, którzy tam w kosa ^pijając wino Toro:
— Wracam od-.
Śnxb
Ale to z czym innym, z czymś odleglejszym mi się kojarzy.
Przed wojną. Kawiarnia Ziemiańska w Warszawie. Dymna chmura. Stolik młodych pisarzy i poetów. Awangarda. Proletariat. Surrealizm. Socrealizm. Wyzwoleni z przesądów. Mówią: — Głupie snobizmy epoki kończącego się mieszczaństwa! Albo: — Śmieszne uprzedzenia rasowe feudałizmu!
Lecz ja przysiadam się i z miejsca zaznaczam, chociaż mimochodem, że moja babka była kuzynką Burbonów hiszpankach. Po czym najuprzejmiej podsuwam im cukier — nie Kazimierzowi jednak (który wśród nich królował gdyż najlepszym był poetą) ale Henrykowi (który jest bardziej z towa- | rzystwa i ojca ma pułkownika). Gdy zaś rozpoczyna się dyskusja popieram zdanie Stefana, ponieważ on z ziemiańskiej rodziny. Albo mówię: — Stasiu, poezja poezją, ałe przede wszystkim d radzę: nie bądź gminny! Albo: — Sztuka jest zjawiskiem w pierwszym rzędzie heraldycznym! Śmieją się łub pozie-wają, albo protestują — ale ja tak miesiącami, łatami całymi 76 z niezłomną konsekwencją absurdu, z powagą nonsensu, z naj
większą pracowitością dlatego właśnie ii rzecz me warta pracy. — Nuda! Idiotyzm! Kretyństwo! — krzyczą, ale powolutku jeden, potem drugi ulega, oto już ten bąknął ie dziadek miał willę w Konstancinie, tamten daje do zrozumienia, że siostra babki była „ze wsi”, a inny jeszcze niby dla zabawy wyrysował swój herb na bibułce. Socrealizm? Surrealizm? Awangarda? Proletariat? Poezja? Sztuka? — Nie. Las drzew genealogicznych, a my w ich cieniu.
Powiedział mi poeta Broniewski.
— Co pan robi? Co to za dywersja? Pan nawet komunistów zaraził herbarzem!
*ki.
priyłcmm
Czwartek
W Argentynie znalazłem się bez grosza — w bardzo trudnej sytuacji. Wprowadzony zostałem w świat literacki i ode mnie tylko zależało abym rozumnym postępowaniem pozyskał tych ludzi. Lecz ja poczęstowałem ich genealogią i sprawiłem, że się uśmiechnęli.
Ta pasja, ten obłęd stylizowania i to możliwie najbardziej idiotycznego! Ta mania genealogiczna, która rujnuje mnie, za którą plącę moją karierą społeczną! Gdybym naprawdę był snobem. Ale nie jestem nim. Nigdy nie zrobiłem najmniejszego wysiłku aby „bywać” i „towarzystwo” mnie nudzi, nawet mnie mierzi.
Cóż skłania mnie do tych wspomnień? Co? Herbarz. Powiedziano mi że ktoś w Argentynie nosi się z zamiarem wydania herbarza, specjalnego herbarza dla emigrantów. Herbarz emigrancki, oto szczyt, arcydzieło naszego absurdu. A mimo to, jeśli ta książka się pojawi, będzie jedną z najprawdziwszych jakie urodziły się między nami. Gdyż te rzeczy nie skończyły się — ani we mnie, ani w wielu innych Polakach. Przejechały się po nas wojny i rewolucje, zburzenie miast, śmierć milionów, ideologie, ale łąka nasza po staremu zakwita mitologią herbarzy, wyobraźnia pozostała wierna dawnej miłości: kocha hrabiów. I nie ma potworności o którą