PROWOKATOR OWA (wstydliwie, chowając robótkę) — Eee... takie tam. To tylko lampasy do kalesonów mężowi. On się tak źle czuje w cywilnym garniturze... Chce mieć zawsze na sobie choćby jakiś szczegół wojskowy, choćby pod spodem... (nagle zmieniając ton, błagalnie) Panie naczelniku!
Naczelnik Policji (rozglądając się) — Cóż takiego?
Prowokatorowa — Niech pan go zwolni z tej służby. Niech on już nie chodzi prowokować po cywilnemu.
Naczelnik Policji — A dlaczegóż to?
Prowokatorowa — Nikt nie wie, jak on zmizemiał, jak zbiedniał, odkąd musi chodzić po cywilnemu. On nie może żyć bez munduru. On usycha.
Naczelnik Policji — Trudno, proszę pani. Prowokuje się zawsze po cywilnemu.
Prowokatorowa — Nie dałoby się chociaż w czapce? Zawsze byłoby mu lżej.
Naczelnik Policji — Nie, proszę pani. Czapka zwracałaby uwagę.
Prowokatorowa (tonem zwierzeń) — Ano, rzeczywiście. Już tyle czasu, jak on nie ma kogo zaaresztować. Przy panu naczelniku to on pewnie tego nie pokazuje, ale w domu to się zrobił ciężki i nie do wytrzymania. Jedno nowe aresztowanie by mu znowu dobrze zrobiło.
NACZELNIK Policji (sentencjonalnie) — Bez prowokowania nie ma aresztowania.
Prowokatorowa (| tępym smutkiem) — Ja już i w to wierzyć przestała.
Naczelnik Policji — A pani nie zna kogoś, kto by się nadawał?
Prowokatorowa — Gdzie tam! Wszystko to lojalne, że niech ręka boska broni. Zresztą jakby co było, tobym pierwsza mężowi powiedziała, żeby się nie męczył. On mnie i tak zawsze wypytuje.
Naczelnik Policji — No a sąsiedzi? Może dalsi krewni?
Prowokatorowa — Iiiii, też prawomyślne. Był jeden starszy człowiek na naszej ulicy, co narzekał, ale jemu chodziło o podagrę, a nie o rząd. A i on zaraz umarł. Pewnie z ostrożności.
NACZELNIK Policji — No tak. Wszędzie spokojnie, wszędzie cicho... A jak pani poznała swojego męża?
Prowokatorowa — E, to już dawno, panie naczelniku. On doniósł na mnie, ja doniosłam na niego i takeśmy się poznali.
Naczelnik Policji — Dzieci macie?
PROWOKATOROWA — Dwoje, ale teraz są zamknięte. Wypuścić je?
Naczelnik Policji — Nie, nie chciałbym przeszkadzać. Wpadłem tylko, żeby zobaczyć się z pani mężem.
Prowokatorowa — Może już jest. On najpierw zawsze podsłuchuje na schodach. Zaraz zobaczę.
Wychodzi■ Cichnące kroki po schodach. Otwiera się okno, przez okno wchodzi Sierżant, w cywilu, nieprzemakalny płaszcz i mały zielony kapelusik trzyma w ręce.
SIERŻANT — Pan naczelnik u mnie! Co za zaszczyt!
Naczelnik Policji — Psst. Jestem nieoficjalnie. Porozmawiamy jeszcze o tym. Dlaczego nie wchodzicie drzwiami?
SIERŻANT — Przyszedłem przez dachy, bo myślałem, że może tam będzie coś nielegalnego. I tak musiałem już wracać do domu, myślę sobie — to już wrócę dachami. Jedna droga, a może coś się trafi. Bo na dole w dalszym ciągu wszystko w porządku.
Naczelnik Policji — No i co?
SIERŻANT (rozkładając ręce) — Ano nic, panie naczelniku. Tyle że ptactwo. Żony nie ma?
Naczelnik Policji — Wyszła na schody, bo myślała, że tam jesteście.
Sierżant — Ona zawsze podsłuchuje na schodach, to jej zejdzie. Nie obrazi się pan naczelnik, że się teraz przebiorę? Ja bez munduru jestem jak goły.
Naczelnik POLICJI — Możecie się przebierać, ile chcecie. Jesteście u siebie w domu i macie przecież wolny dzień.
Sierżant (wszedłszy za parawan) — Ano mam. Ale pomyślałem sobie, że może akurat dziś się uda, i wyszedłem. Prowokowałem trochę przed południem, ale znowu wszystko na nic. Chodzą tylko i wiwatują.