32 POLICJA
wtedy przyszywanie lampasu do kalesonów. Już teraz źle sypia- I cie, a przecież jeszcze jesteście w służbie. Pomyślcie, co będzie wtedy, no?
Sierżant — Nie, nie!!
Naczelnik Policji — A tak, tak! Odbiorą wam mundur, dadzą jakąś sportową marynarkę, jakieś pumpy i hajda! Możecie sobie iść na łąki, nad wodę z wędką albo i nawet ze strzelbą, proszę bardzo, zażywajcie sobie wczasów do woli! Możecie sobie wtedy aresztować zające i pliszki, o ile nie będzie to w czasie ochronnym.
Sierżant — I nie ma na to rady, panie naczelniku?
NACZELNIK Policji (kładąc rękę na jego ramieniu, ciepło) — Przyszedłem do was nie tylko jako szef policji, nie tylko jako wasz przełożony. W tej ciężkiej godzinie jesteśmy obaj tylko prostymi policjantami, którzy w obliczu zagłady, jaka grozi dziełu naszego życia — podają sobie ręce i radzą po bratersku nad jego ocaleniem. I (podaje Sierżantowi rękę, którą ten — bardzo wzruszony — ściska oraz ociera lewą ręką łzę) A teraz słuchajcie. Człowiekiem, który I wszystko może jeszcze uratować, jesteście wy.
Sierżant — Ja?
Naczelnik Policji — Tak, wy. Uważajcie, co mówię. Kogo 3 nam trzeba? Trzeba nam chociaż jednego osobnika, którego I moglibyśmy zamknąć. Zamknąć za cokolwiek, co by nosiło I chociaż w najmniejszym stopniu charakter działalności antypań- 1 stwowej. Po wielu próbach z naszej strony stało się jasne, że 1 takiego człowieka już nie znajdziemy w zwyczajnym trybie I postępowania, w sposób, nazwijmy to — naturalny. Musimy go, I że tak powiem, wyłonić. Mój wybór padł na was.
Sierżant — Nie bardzo rozumiem, panie naczelniku.
Naczelnik Policji — Czego nie rozumiecie?
Sierżant — Co ja mam robić?
Naczelnik Policji — To samo, co do tej pory. Wykrzykiwać 1 coś przeciw rządowi, z tą różnicą, że my już tego nie będziemy I tolerować i zamkniemy was.
Sierżant — Mnie?! jfl
Naczelnik Policji — Zapewniam was, że wykonanie zada- I aia, które wam powierzam, jest znacznie wznioślejsze z punktu I
widzenia moralności policyjnej niż zwyczajne sprowokowanie byle obywatela i zaaresztowanie go. Tam chodziłoby tylko o proste spełnienie czynności służbowej — tu chodzi o żarliwe spełnienie nie pozbawionego specyficznej poezji aktu, do jakiego jest zdolny tylko wybrany, natchniony, do szpiku kości przeniknięty policyjno-ścią policjant. To miałem na myśli, kiedy mówiłem, że widzę w was ogień policyjnego powołania, co rzadko trafia się nawet między najlepszymi. Że jest w was coś, co długo nie znajdowało właściwego ujścia, co długo czekało na posłannictwo, które wam dopiero teraz odkrywam. Wy macie być sierżantem-odkupicielem.
SIERŻANT — Panie naczelniku, ja zawsze, ja z całych sił. Mnie głowa boli, panie naczelniku.
Naczelnik Policji — To nie szkodzi. A teraz przebierzcie się z powrotem w cywilne ubranie.
Sierżant — Znowu?! Ale po co?!
Naczelnik Policji — Nie możecie przecież prowokować samego siebie w mundurze.
Sierżant — Jak to, to już? Tak od razu?
Naczelnik Policji — Oczywiście, nie ma czasu do stracenia. Przebierzcie się, potem otworzymy okno, żeby było lepiej słychać na ulicę, staniecie w oknie i coś zawołacie na cały głos przeciw Infantowi (obaj stają na baczność) i Jego Wujowi Regentowi. Potem ja wyjmę szablę, zaaresztuję was i skończone.
SIERŻANT — Jezus, Jezus, przecież ja jestem z policji!...
Naczelnik Policji — Bardziej z policji niż ktokolwiek. Ale właśnie będąc z policji, ale udając przed innymi, że się nie jest z policji, jest się w policji jakoby w dwójnasób. Ale dopiero być z policji i udawać przed samym sobą, że się nie jest z policji — to znaczy dopiero być z policji głęboko, rozkosznie, powiedziałbym, całą piersią, jest się prze-policyjnym, jak żaden inny policyjny czy nawet w dwójnasób policyjny policjant.
Sierżant idzie za parawan, gdzie pojękując, pochlipując, przebiera się w cywilne ubranie. Parawan jest niski, widać mu głowę, a od spodu łydki.
Naczelnik Policji — Jeszcze dzisiaj pchnę raport do generała. Jutro rano nasz Infant i Jego Wuj Regent zostaną