i afektów. Nie mówi się o niej — a ona przecież jest w nerwach i losach ludzi Reymontowych”ł.
Tak, walka o byt rzeczywiście jest „w nerwach i losach” bohaterów Reymonta. Autor jednak nie jest chwalcą tej walki i dlatego też nie da się jego powieści przypisać pozytywizmowi. Stykę rządzącą życiem gromady ujmuje pisarz — na podstawie zresztą bogatej i wszechstronnej dokumentacji faktograficznej, I nie teoretycznych założeń — jako bardzo bliską etyce głoszonej przez filozofa angielskiego Spencera (1820—1903), a powstałej nie bez wpływu Darwinowskiej teorii walki o byt. Otóż — mówiąc najogólniej i nie bez nieuniknionych przy takiej ogólności uproszczeń — podstawową zasadę tej etyki stanowi zasada rozwoju. Dobre jest to, co służy intensyfikacji życia i wzrostowi bogactwa jego przejawów. Ludźmi najpożyteczniejszymi, których interesy należy przede wszystkim mieć na względzie, są osobnicy najbardziej uzdolnieni db życia intensywnego i bogatego, elita złożona z jednostek silnych d dzielnych.
Pokrewny typ etyki odnajduje Reymont w środowisku wiejskim jako zespól nie sformułowanych teoretycznie, ale obowiązujących praktycznie norm działania. Normy te to usankcjonowane wielowiekową tradycją prawa życia właściwe gromadzie wiejskiej. Wysokim respektem darzy ona tych, którzy umieją wcielić te prawa we własną psychikę i własny styl życia, jak to czynił w sposób niemal doskonały Maciej Boryna, współczucie pisarza zwraca się jednak ku „odmieńcom”, których prawa te miażdżą lub spychają na margines zbiorowej egzystencji (Agata, Bylica, Kuba, a także Jagna).
Za współczuciem tym wszakże kryje sdę coś więcej ndż wzruszenie ludzkim nieszczęściem: kryje się poczucie ograniczoności kultury wiejskiej, tkwiącego w niej niebezpieczeństwa ahumanistycznej twardości uczuć oraz nieustępliwego konserwatyzmu w przestrzeganiu raz przyjętych i zaakceptowanych norm wartościowania i działania. Dlatego też tak skrzętnie uwydatnia autor sprzeczne z tym generalnym nastawieniem
I A. Grzymala-Siedlecki: Ludzie i dzieła, s. 279.
rysy zwykłej ludzkiej dobroci u Kuby, Bylicy, Witka,<Józki, u Gr żelowej, która przeciwstawiając się plotkarskiej zaciekłości Jagustynki i Kozłowej, naraża się na zarzut, że skłonna' by była „bronić nawet takich, co kościoły rozbijają...*V na co odpowiada *— „łagodnie**, jak to podkreśla autor — : l,Bo wszystki człowiek zarówno potrzebuje obrony!” (III, 219).
Trzeba tu wszakże zaznaczyć, że współczucie Reymonta nie jest pełnym lirycznego uniesienia, interwencyjnym — jeżeli tak rzec można — współczuciem Żeromskiego. Przypomina ono raczej współczucie Homera, który tak samo dobrze rozumie i tak samo mistrzowsko odtwarza ból Achillesa po zgonie Patroklosa, jak ból Priama po śmierci Hektora, na którym pomścił Achilles utratę przyjaciela. Jest to współczucie poddane artystycznemu rygorowi epickiego obiektywizmu.
Na tę samą ograniczoność kultury wiejskiej, tylko że rozpatrywaną teraz od strony stanowej wyłączności, kładzde^Reymont nacisk, gdy pan Jacek mówi nad trumną Roryny: „Przez nas * się zmarnował** (IV, 18). Jakto? Boryna się zmarnował? Pierwszy gospodarz w Lipcach, d*uchowy przywódca gromady? A jednak tak: zmarnował się jako obywatel, który swoje zdolności, swój rozmach życiowy, swoją przedsiębiorczość, potężną* imponującą osobowość mógłby spożytkować dla czegoś szerszego i ważniejszego niż „pojedynkowe pożytki” w ciasnych granicach lipeckich opłotków.
Tak samo zresztą „marnuje się** w pewnym stopniu cała odrębna kultura wsi, zamykająca się w obrębie stanowej wyłączności. Staje się ona już tak konserwatywna, tak śrtywno określona wspartymi na autorytecie dawności normami, że nawet sprawa tak drobna jak odmienne niż dotychczas Krajanie ziemniaków do sadzenia może wywołać „zasadniczą” dyskusję, bo przecież „jak Lipce Lipcami, zawdy się ziemniaki krajało na tyła, chylą oczków miały” (III, 206).
Scena pozornie błaha, niby to marginesowy wtręt anegdotyczny, a przecież bardzo dobrze ilustrująca tworzenie się w B organizmie kultury wiejskiej sklerotycznych złogów tępego konserwatyzmu. Reymont nie wyidealizował wsi ani( chłopa.
$7
Chłopi — 7