dwoma zjawiskami stwarza sin .
poza opis zachowań problemowych. Pr6tąCWny związek- ktÓ1^ wykracza daleko
Przy całym braku bezpośredmego zaangażowania i zachowaniu neutralności me ma terapeuty, który w swej praktyce leczniczej nie uwzględniałby własnej przynależności do określonej szkoły metodologicznej i który nie okazywałby tego pacjentowi. Wyjaśnienie stanu psychicznego zaś uchodzi za nąjlepsze wtedy, kiedy jest przełożone na język klienta. Nie należy też ukrywać przed nim, czy na przykład terapeuta stosi\je pojęcia świadomie, przedświadomie lub nieświadomie (na przykład w pracy niektórych terapeutów sny odgrywają główną rolę, w pracy innych podrzędną, a przez jeszcze innych nie są w ogóle brane pod uwagę). KI ient. sam zauważa, czy proces wyjaśniania przebiega według warstwowej teorii osobowości, czy też jest on traktowany jak rozkwitający kwiat, czy może raczej terapii podlega jego postawa wobec świata i jego codzienna walka z trudami życia. Widzi on, czy szczególne zainteresowanie terapeuty wzbudza jego postawa ciała i oddech, czy strumień skojarzeń. Terapeuta nieustannie przekazuje swoje spostrzeżenia, obnażając przy okazji własne wnętrze własny świat wartości. W swych analizach będzie kładł akcenty w sposób nieświadomy, zdradzając przy tym swoje poglądy na temat człowieka.
Szczególnie wyraźnie widać to w treningu samopotwierdzania. Chodzi tu o reprezentatywną dla higieny psychicznej koncepcję profilaktyki nerwic. Jej realizacja narzuca jednak pewne pytania. Mianowicie terapeuta musi wskazać między innymi, gdzie leżą granice działań, które umożliwia klientowi. Terapeuta jest w tym wypadku najbardziej wiarygodny wówczas, gdy lyawnia własną pewność siebie w sposób modelowy, oszczędny i wolny od manipulacji.
Każdemu terapeucie zdarza się niekiedy, że nie potrafi zmienić klienta. Terapeuta behawioralny być może wycofuje się wówczas i przyjmuje, że obrał zbyt duże tempo w nauce i ćwiczeniach. Psycholog głębi może myśleć o oporze, który jest równoznaczny z buntowaniem się przed nieprzyjemnym wglądem. Każdy terapeuta zna obronną argumentację klienta, jego zahamowania, uniki i odmowy. Ten opór jest jego prawem. Terapeucie nie wolno go naruszać. Równocześnie jednak terapeuta powinien konfrontować i niepokoić. Wie przy tym, że dozna porażki, jeśli będzie się za bardzo starał.
Paradoks rozwiązany zostaje wtedy, gdy klient doświadcza, po pierwsze, bezwarunkowej przychylności terapeuty, a więc przychylności, której niczemu me zawdzięcza, i po wtóre, rezygnacji terapeuty z zamiaru zmieniania go. Młodzi i niedoświadczeni terapeuci często załamują się nie dlatego, że brakuje im narzędzi i techniki, lecz blokują się przez to, iż próbują wymusić sukces, a du-c owa przemiana klienta służy ich samopotwierdzeniu.
Przykład z grupy Bhagwan
Uczestnicy stoją w kole. Za chwilę spróbują przezwyciężyć problemy związane z autorytetami rodzicielskimi oraz innymi, krzycząc razem. Oczekuje się. że krzyk przejdzie później w duszenie się i doprowadzi ostatecznie do wymiotów. Wszyscy wypili zapobiegliwie — na życzenie kierownika grupy — po butelce piwa; na podłodze leżą rozścielone chusty i szmaty. Wiadra stoją gotowe przyjąć wymiociny. Ćwiczenie ma służyć temu, żeby uczestnicy wydusili z siebie agresję i połknięte wcześniej frustracje. Wyzwolenie jednak nie następuje. Wszyscy zbyt wyraźnie wyczuwają że wymioty nie są wyłącznie wyrazem ich protestu przeciwko autorytetom rodzinnym i społecznym, lecz służyłyby również terapeutom jako dowód ich kompetencji. Nie dają się w to zaangażować i wiadra pozostają puste.
Konfrontacja
Zaliczenie konfrontacji do czynności zawodowych terapeuty może się wydać dziwne. Osoby pracujące w zawodach psychologiczno-społecznych przyjęły bowiem zobowiązanie nie konfrontowania, lecz wczuwania się, reagowania nie złośliwością, wyrzutami i pogróżkami jak reszta świata, lecz cierpliwością, przychylnością, zrozumieniem i akceptacją. Powyższa teza jest jednak słuszna. Weźmy pod uwagę pierwszą rozmowę. Klient zastanowił się, co chce powiedzieć, i z napięciem oczekuje reakcji terapeuty.
Pierwsza konfrontacja może polegać tutaj na tym, że faktycznie wolno mu mówić przez całą godzinę i nikt mu nie przerywa, a zamiast postawy rutynowego wysłuchiwania odczuwa rzeczywiste skupienie uwagi i udział w rozmowie. Jako konfrontację można również uznać to, że klient nie wysłuchuje zarzutów po wymienieniu swych zawstydzających myśli i działań, nie doświadczy żadnej próby osądzania lub deprecjonowania, spotka się wyłącznie z szacunkiem. Późniejsze konfrontacje są często tej natury, że terapeuta mówi klientowi prawdę, której ten nie chce albo nie potrafi zauważyć.
Kolega-terapeuta, który pracował z młodzieżą wprawiał ich niekiedy w zdumienie drobnymi eksperymentami myślowymi. Jednego z klientów spytał na przykład, czy jest zdania, że większość ludzi w środkach komunikacji publicznej kasowałaby bilet również wtedy, gdyby to nie było kontrolowane. Ten odpowiedział, że z całą pewnością, przecież taki jest przepis. Terapeuta zaczął wówczas wysuwać przeciwko temu różne argumenty, aż chłopiec stracił pewność i doszedł do wniosku, że to tylko jego własne poczucie zaufania kazało mu zawierzyć uczciwości ludzi. W końcu założył, że jednak większość osób byłaby nieuczciwa. Wtedy terapeuta zmienił zdanie i zgłosił wątpliwości, wskazał argumenty, które pozostawały w sprzeczności z nowym poglądem pacjenta. Zauważył również, że to być może jego nieufna postawa każe mu tak wyrokować, aż młody człowiek na nowo stał się niepewny swoich przekonań. Takie debaty były dla owego chłopca zawsze bardzo twórcze i przynosiły mu zadowolenie. Dopiero znacznie później odkrył ich głębszy sens, nauczył się opierać na obserwacji i samoobserwacji przy formułowaniu własnych sądów o świecie, zamiast odwoływać się do ustalonych już opinii.
29