1
na wykorzystanie tych tropów odnalazłem w wybranych ^ Stach. W dygresji na temat Freudowskiej teorii rneci^' zmów pracy marzenia sennego postawiłem tezę, że teoj czterech tropów należała do kanonu dziewiętnastowie^ go nauczania i że Freud, który przesiąkł nią w toku swej edj kacji, mógł nieświadomie użyć jej (w rozdziale VI Objawi nia marzeń sennych poświęconym „Pracy marzenia sennego”) jako modelu czterech mechanizmów, które rzekomo odkryj w toku analizy snów. Teza ta pozostaje w zgodności z podob. nymi przypuszczeniami wysuniętymi przed laty przez Emi* le’a Benveniste’a i Romana Jakobsona.
Zawsze podkreślałem, że tropologia jest dziedziną wielce dyskusyjną. Model, jakim się posłużyłem - w oparciu o koncepcje Vico, Burke’a i Barthes’a, współczesną semiologk strukturalizm,dekonstrukcję i określoną wersję psychoanalizy-został przeze mnie wybrany ze względu na, jak sądzi-1 łem, jego przydatność do rozważań nad interesującymi mnie I problemami. Model ten może się okazać mniej użyteczny I aniżeli przypuszczałem - nie został on przyjęty zbyt entu-1 zjastycznie. Wydaje mi się jednak, że jest lepszy niż brał I jakiegokolwiek modelu w ogóle, a co więcej, konstruując goj I spróbowałem przynajmniej podnieść kwestię rodzaju metajęzyka, który okazałby się najodpowiedniejszy do scharakteryzowania różnych typów dyskursu rozwijanego przez historyków, w przeciwieństwie do większości historyków historio-1 grafii, zakładających, iż język jest przezroczysty, a sens I dyskursu ogranicza się do jego (dosłownie) komunikowanej treści z pominięciem konotacji.
Nie wiem, czy tropy, do których się odwołałem, należą do języka immanentnie, a przez to stanowią uniwersalny element mowy, czy też nie. Sądzę, że należą one do sfery językowych uniwersaliów. Nie wiem też, czy w ten sposób stają się one uniwersalnymi składnikami ludzkiej świadomości.
Z pewnością można je odnaleźć w dyskursie historiografii dziewiętnastowiecznej Europy, a ja potraktowałem je-tak
jak Vico zrobił to wcześniej w Nauce Nowej - jako podstawy 0wej „poetyckiej logiki”, która kształtuje dyskursy daleko bardziej bezpośrednio niż jakiekolwiek sylogizmy.
3. Trzecie pytanie dotyczy przeświadczenia, iż dyskursy faktograficzne” i „fikcyjne” należą do dwóch radykalnie odmiennych porządków wypowiedzi oraz że pisarstwo historyczne dąży do sfery „faktów” i określa się poprzez kontrast względem „fikcji”. W opinii Chartiera, odrzucam to rozróżnienie jako samo w sobie należące bardziej do drugiej, aniżeli do pierwszej z tych dwóch przeciwstawnych kategorii.
Pozwolę sobie wyjaśnić, o co mi w tym przypadku chodzi.
Po pierwsze, jestem przekonany, że historyk, który uprawia historiografię narracyjną i wybiera dla swego dyskursu jakiś typ fabuły, musi, aby przekształcić „fakty” w elementy „opowieści”, uciec się do sposobów przedstawiania charakterystycznych dla fikcji literackiej. Dla przykładu, czym innym jest traktowanie danej postaci historycznej (powiedzmy, Napoleona) jako przedmiotu opisu fizjologicznego czy nawet psychologicznego, a czym innym osadzenie go (czy też kogoś innego) jako protagonisty w obrębie fabuły. By uczynić z Napoleona postać opowieści, musimy przekształcić go w „figurę”, tzn. wyposażyć w określoną funkcję, czyli - by użyć terminów technicznych - zmienić go z aktora w aktanta.
Nie oznacza to, że narratywizacja zdarzeń rzeczywistych pociąga za sobą większą fikcjonalizację aniżeli potraktowanie ich na sposób nie narracyjny, co miałoby, na przykład, miejsce w odniesieniu do ulubionego przez nauki społeczne „studium przypadku”. Nie można przekształcić „rzeczywistego” wydarzenia, osoby, procesu, związku czy czegokolwiek innego w „funkcję” dyskursu bez jego jednoczesnej „fikcjonalizacji”, tj. w moim rozumieniu „figuralizacji”. Przekład materii rzeczywistości na materię dyskursu jest jej fikcjonalizacją.
Jeśli miałoby tak być, to, zapytuje Chartier, w jaki sposób mamy „brać pod uwagę” takie „żmudne i wymagające wy-