w to szalone miejsce, w którym uczucie (miłość, współczucie, żałoba, poryw, pożądanie) jest j Krisfcw, gwarantem bytu. Przybliża się więc rzeczywiście do obłędu, przyłącza się do „szalonej prawdy”.
47
Noemat Fotografii jest prosty, banalny, żadnej tu głębi: „ to-co-bylo Znam naszych kiyty-ków, powiedzą: cała książka (choćby krótka), żeby odkryć to, co wiem od pierwszego rzutu oka?—Owszem, ale taka oczywistość może być siostrą szaleństwa. Fotografia jest oczywistością zaakcentowaną, pełną, tak jakby karykaturo wała nie figurę tego, co przedstawia (wprost przeciwnie), ale samo to istnienie. Obraz, mówi fenomenologia, jest nicością przedmiotu. Jednak w Fotografii Jak zakładam, nie chodzi tylko o nieobecność przedmiotu; to także za jednym zamachem, na równi, fakt, że ten przedmiot naprawdę istniał i że znajdował się tam, gdzie go widzę. To
w tym tkwi szaleństwo. Gdyż przed Fotografią żadne przedstawienie nie mogło mnie upewnić o przeszłości rzeczy, jak tylko pośrednio. Ale wobec Fotografii moja pewność jest natychmiastowa: nikt w świecie nie może mnie od tego “ odwieść. Fotografia staje się więc dla mnie dziwacznym medium, nową formą halucynacji: fałszywą na poziomie postrzegania, prawdziwą na poziomie czasu. Halucynacją umiarkowaną, w pewnym sensie skromną, podzieloną (z jednej strony „nie ma tego tutaj”, z drugiej „ale to i naprawdę było”): szalony obraz, ocierający się
0 rzeczywistość.
Usiłuję oddać szczególność tej halucynacji
1 oto co znajduję: wieczorem tego samego dnia, gdy raz jeszcze oglądałem zdjęcia mojej matki, poszedłem z przyjaciółmi na Casanowę Felliniego. Byłem smutny, film mnie nudził. Ale gdy Casanowa zaczął tańczyć z automatem, wyobrażającym młodą kobietę, moje oczy zostały dotknięte okrutną i słodką ostrością widzenia, tak jakbym odczuł nagle skutki dziwnego narkotyku. Poruszał mnie każdy dokładnie widziany szczegół i pochłaniałem go—jeśli można
195