02 (554)






"Pan Tadeusz" czyli Ostatni zajazd na Litwie. Historia szlachecka z roku 1811 i 1812 we dwunastu ksi臋gach wierszem. Adama Mickiewicza








J臋zyk polski:

揚an Tadeusz" czyli Ostatni zajazd na Litwie. Historia szlachecka z roku 1811 i 1812 we dwunastu ksi臋gach wierszem.
Adama Mickiewicza
 






Tre艣膰
Wyprawa Hrabi na sad. - Tajemnicza nimfa g臋si pasie. - Podobie艅stwo grzybobrania do przechadzki cieni贸w elizejskich.- Gatunki grzyb贸w. - Telimena w 艢wi膮tyni dumania. - Narady tycz膮ce si臋 postanowienia Tadeusza. - Hrabia pejza偶ysta. - Tadeusza uwagi malarskie nad drzewami i ob艂okami. - Hrabiego my艣li o sztuce. - Dzwon. - Bilecik. - Nied藕wied藕, Mospanie!
 
Hrabia wraca艂 do siebie, lecz konia wstrzymywa艂,
G艂ow膮 coraz w ty艂 kr臋ci艂, w ogr贸d si臋 wpatrywa艂;
I raz mu si臋 zdawa艂o, 偶e znowu z okienka
B艂ysn臋艂a tajemnicza, bieluchna sukienka,
I co艣 lekkiego znowu upad艂o z wysoka,
I przeleciawszy ca艂y ogr贸d w mgnieniu oka,
Pomi臋dzy zielonymi 艣wieci艂o og贸rki:
Jako promie艅 s艂oneczny, wykrad艂szy si臋 z chmurki,
Kiedy 艣r贸d roli padnie na krzemienia skib臋
10 Lub 艣r贸d zielonej 艂膮ki w drobn膮 wody szyb臋.
Hrabia zsiad艂 z konia, s艂ugi odprawi艂 do domu,
A sam ku ogrodowi ruszy艂 po kryjomu;
Dobieg艂 wkr贸tce parkanu, znalaz艂 w nim otwory
I wcisn膮艂 si臋 po cichu, jak wilk do obory;
Nieszcz臋艣ciem, tr膮ci艂 krzaki suchego agrestu.
Ogrodniczka, jak gdyby zl臋k艂a si臋 szelestu,
Ogl膮da艂a si臋 wko艂o, lecz nic nie spostrzeg艂a;
Przecie偶 ku drugiej stronie ogrodu pobieg艂a.
A Hrabia bokiem, mi臋dzy wielkie ko艅skie szczawie,
20 Mi臋dzy li艣cie 艂opuchu, na r臋kach, po trawie,
Skacz膮c jak 偶aba, cicho, przyczo艂ga艂 si臋 blisko,
Wytkn膮艂 g艂ow臋, i ujrza艂 cudne widowisko.
W tej cz臋艣ci sadu ros艂y tu i 贸wdzie wi艣nie,
艢r贸d nich zbo偶e w gatunkach zmieszanych umy艣lnie:
Pszenica, kukuruza, b贸b, j臋czmie艅 w膮saty,
Proso, groszek, a nawet krzewiny i kwiaty.
Domowemu to ptastwu taki ochmistszyni
Wymy艣li艂a ogr贸dek: s艂awna gospodyni,
Zwa艂a si臋 Kokosznicka, z domu Jendykowi-
30 cz贸wna; jej wynalazek epok臋 stanowi
W domowym gospodarstwie; dzi艣 powszechnie znany,
Lecz w owych czasach jeszcze za nowo艣膰 podany,
Przyj臋ty pod sekretem od niewielu os贸b,
Nim go wyda艂 kalendarz, pod tytu艂em: Spos贸b
Na jastrz臋bie i kanie, albo nowy 艣rodek
Wychowywania drobiu - by艂 to 贸w ogrodek.
Jako偶 zaledwie kogut, co odprawia warty,
Stanie i nieruchomie dzier偶膮c dzi贸b zadarty,
I g艂ow臋 grzebieniast膮 pochyliwszy bokiem,
40 Aby tym 艂acniej w niebo m贸g艂 celowa膰 okiem,
Dostrze偶e wisz膮cego jastrz臋bia 艣r贸d chmury,
Krzyknie: zaraz w ten ogr贸d chowaj膮 si臋 kury,
Nawet g臋si i pawie, i w nag艂ym przestrachu
Go艂臋bie, gdy nie mog膮 schroni膰 si臋 na dachu.
Teraz w niebie 偶adnego nie widziano wroga,
Tylko skwarzy艂a s艂o艅ca letniego po偶oga,
Od niej ptaki w zbo偶owym ukry艂y si臋 lasku;
Tamte le偶膮 w murawie, te k膮pi膮 si臋 w piasku.
艢r贸d ptaszych g艂贸w stercza艂y g艂贸wki ludzkie ma艂e,
50 Odkryte; w艂osy na nich kr贸tkie, jak len bia艂e;
Szyje nagie do ramion, a pomi臋dzy nimi
Dziewczyna g艂ow膮 wy偶sza, z w艂osami d艂u偶szymi;
Tu偶 za dzie膰mi paw siedzia艂 i pi贸r swych obr臋cze
Szeroko rozprzestrzeni艂 w r贸偶nofarbn膮 t臋cz臋,
Na kt贸rej g艂贸wki bia艂e, jak na tle obrazku,
Rzucone w ciemny b艂臋kit, nabiera艂y blasku,
Obrysowane wko艂o kr臋giem pawich oczu
Jak wiankiem gwiazd, 艣wieci艂y w zbo偶u jak w przezroczu,
Pomi臋dzy kukuruzy z艂ocistymi laski
60 I angielsk膮 trawic膮 posrebrzan膮 w paski,
I szczyrem koralowym, i zielonym 艣lazem,
Kt贸rych kszta艂ty i barwy miesza艂y si臋 razem,
Niby krata ze srebra i z艂ota pleciona,
A powiewna od wiatru jak lekka zas艂ona
Nad g臋stw膮 r贸偶nofarbnych k艂os贸w i badyl贸w
Wisia艂a jak baldakim jasna mg艂a motyl贸w
Zwanych babkami, kt贸rych poczw贸rne skrzyde艂ka,
Lekkie jak paj臋czyna, przejrzyste jak szkie艂ka,
Gdy w powietrzu zawisn膮, zaledwie widome,
70 I chocia偶 brz臋cz膮, my艣lisz, 偶e s膮 nieruchome.
Dziewczyna powiewa艂a podniesion膮 w r臋ku
Szar膮 kitk膮, podobn膮 do pi贸r strusich p臋ku,
Ni膮 zda艂a si臋 ogania膰 g艂贸wki niemowl臋ce
Od z艂otego motyl贸w deszczu, - w drugiej r臋ce
Co艣 u niej rogatego, z艂ocistego 艣wieci,
Zdaje si臋, 偶e naczynie do karmienia dzieci,
Bo je zbli偶a艂a dzieciom do ust po kolei,
Mia艂o za艣 kszta艂t z艂otego rogu Amaltei.
Tak zatrudniona, przecie偶 obraca艂a g艂ow臋
80 Na pami臋tne szelestem krzaki agrestowe,
Nie widz膮c, 偶e napastnik ju偶 z przeciwnej strony
Zbli偶y艂 si臋, czo艂gaj膮c si臋 jak w膮偶 przez zagony;
A偶 wyskoczy艂 z 艂opuchu; sp贸jrza艂a, - sta艂 blisko,
O cztery grz臋dy od niej, i k艂ania艂 si臋 nisko.
Ju偶 g艂ow臋 odwr贸ci艂a i wznios艂a ramiona,
I zrywa艂a si臋 lecie膰 jak kraska sp艂oszona,
I ju偶 lekkie jej stopy wion臋艂y nad li艣ciem,
Kiedy dzieci, przel臋k艂e podr贸偶nego wni艣ciem
I ucieczk膮 dziewczyny, wrzasn臋艂y okropnie;
90 Pos艂ysza艂a, uczu艂a, 偶e jest nieroztropnie
Dziatw臋 ma艂膮, przel臋k艂膮 i sam膮 porzuci膰:
Wraca艂a wstrzymuj膮c si臋, lecz musia艂a wr贸ci膰,
Jak niech臋tny duch, wr贸偶ka przyzwany zakl臋ciem,
Przybieg艂a z najkrzykliwszym bawi膰 si臋 dzieci臋ciem,
Siad艂a przy nim na ziemi, wzi臋艂a je na 艂ono,
Drugie g艂aska艂a r臋k膮 i mow膮 pieszczon膮;
A偶 si臋 uspokoi艂y, obj膮wszy w r膮cz臋ta
Jej kolana i tul膮c g艂贸wki jak piskl臋ta
Pod skrzyd艂o matki. Ona rzek艂a: <<Czy to pi臋knie
100 Tak krzycze膰? czy to grzecznie? Ten pan was si臋 zl臋knie
Ten pan nie przyszed艂 straszy膰; to nie dziad szkaradny,
To go艣膰, dobry pan, patrzcie tylko, jaki 艂adny>>.
Sama sp贸jrza艂a: Hrabia u艣miechn膮艂 si臋 mile
I widocznie by艂 wdzi臋czen jej za pochwa艂 tyle;
Postrzeg艂a si臋, umilk艂a, oczy opu艣ci艂a
I jako r贸偶y p膮czek ca艂a si臋 sp艂oni艂a.
W istocie by艂 to pi臋kny pan: s艂usznej urody,
Twarz mia艂 poci膮g艂膮, blade, lecz 艣wie偶e jagody,
Oczy modre, 艂agodne, w艂os d艂ugi, bia艂awy;
110 Na w艂osach listki ziela i kosmyki trawy,
Kt贸re Hrabia oberwa艂 pe艂zn膮c przez zagony,
Zieleni艂y si臋 jako wieniec rozpleciony.
<<O ty! rzek艂, jakimkolwiek uczcz臋 ci臋 imieniem,
B贸stwem jeste艣 czy nimf膮, duchem czy widzeniem!
M贸w! w艂asna-li ci臋 wola na ziemi臋 sprowadza
Obca-li wi臋zi ciebie na padole w艂adza?
Ach, domy艣lam si臋, - pewnie wzgardzony mi艂o艣nik,
Jaki pan mo偶ny, albo opiekun zazdro艣nik
W tym ci臋 parku zamkowym jak zakl臋t膮 strze偶e!
120 Godna, by o ci臋 broni膮 walczyli rycerze,
By艣 zosta艂a romans贸w heroin膮 smutnych!
Odkryj mi, Pi臋kna, tajnie twych los贸w okrutnych!
Znajdziesz wybawiciela, - odt膮d twym skinieniem,
Jak rz膮dzisz sercem moim, tak rz膮d藕 mym ramieniem>>.
Wyci膮gn膮艂 rami臋. Ona z rumie艅cem dziewiczym,
Ale z rozweselonym s艂ucha艂a obliczem:
Jak dzieci臋 lubi widzie膰 obrazki jaskrawe
I w liczmanach b艂yszcz膮cych znajduje zabaw臋,
Nim rozezna ich warto艣膰, tak si臋 s艂uch jej pie艣ci
130 Z d藕wi臋cznymi s艂owy, kt贸rych nie poj臋艂a tre艣ci.
Na koniec zapyta艂a: <<Sk膮d tu Pan przychodzi?
I czego tu po grz臋dach szuka Pan Dobrodziej?>>
Hrabia oczy roztworzy艂, zmieszany, zdziwiony,
Milcza艂; wreszcie zni偶aj膮c swej rozmowy tony:
<<Przepraszam, rzek艂, Panienko! widz臋, 偶em pomiesza艂
Zabawy! ach, przepraszam, jam w艂a艣nie po艣piesza艂
Na 艣niadanie: ju偶 p贸藕no, chcia艂em na czas zd膮偶y膰;
Panienka wie, 偶e drog膮 trzeba wko艂o kr膮偶y膰,
Przez ogr贸d, zdaje mi si臋, jest do dworu pro艣ciéj>>.
140 Dziewczyna rzek艂a: <<T臋dy droga Jegomo艣ci;
Tylko grz膮d psu膰 nie trzeba; tam mi臋dzy muraw膮
艢cie偶ka>>. - <<W lewo, zapyta艂 Hrabia, czy na prawo?>>
Ogrodniczka, podnios艂szy b艂臋kitne ocz臋ta,
Zdawa艂a si臋 go bada膰, ciekawo艣ci膮 zdj臋ta:
Bo dom o tysi膮c krok贸w widny jak na d艂oni,
A Hrabia drogi pyta? Ale Hrabia do niéj
Chcia艂 koniecznie co艣 m贸wi膰 i szuka艂 powodu
Rozmowy.- <<Panna mieszka tu? blisko ogrodu?
Czy na wsi? jak to by艂o, 偶em Panny we dworze
150 Nie widzia艂? czy niedawno tu? przyjezdna mo偶e?>>
Dziewcz臋 wstrz膮sn臋艂o g艂ow膮. - <<Przepraszam, Panienko,
Czy nie tam pok贸j Panny, gdzie owe okienko?>>
My艣li艂 za艣 w duchu: je艣li nie jest heroin膮
Romans贸w, jest m艂odziuchn膮, prze艣liczn膮 dziewczyn膮.
Zbyt cz臋sto wielka dusza, my艣l wielka, ukryta
W samotno艣ci, jak r贸偶a 艣r贸d las贸w rozkwita;
Dosy膰 j膮 wynie艣膰 na 艣wiat, postawi膰 przed s艂o艅cem,
Aby widz贸w zdziwi艂a jasnych barw tysi膮cem!
Ogrodniczka tymczasem powsta艂a w milczeniu,
160 Podnios艂a jedno dzieci臋 藕wis艂e na ramieniu,
Drugie wzi臋艂a za r臋k臋, a kilkoro przodem
Zaganiaj膮c jak g膮ski, sz艂a dalej ogrodem.
Odwr贸ciwszy si臋 rzek艂a: <<Czy te偶 Pan nie mo偶e
Rozbieg艂e moje ptastwo wp臋dzi膰 nazad w zbo偶e?>>
<<Ja ptastwo p臋dza膰?>> krzykn膮艂 Hrabia z zadziwieniem;
Ona tymczasem znik艂a zakryta drzew cieniem.
Chwil臋 jeszcze z szpaleru przez majowe zwoje
Prze艣wieca艂o co艣 na wskr贸艣, jakby oczu dwoje.
Samotny Hrabia d艂ugo jeszcze sta艂 w ogrodzie:
170 Dusza jego, jak ziemia po s艂o艅ca zachodzie,
Ostyga艂a powoli, barwy bra艂a ciemne;
Zacz膮艂 marzy膰, lecz sny mia艂 bardzo nieprzyjemne.
Zbudzi艂 si臋, sam nie wiedz膮c, na kogo si臋 gniewa艂;
Niestety, ma艂o znalaz艂! nadto si臋 spodziewa艂!
Bo gdy zagonem pe艂zn膮艂 ku owej pasterce,
Pali艂o mu si臋 w g艂owie, skaka艂o w nim serce;
Tyle wdzi臋k贸w w tajemnej nimfie upatrywa艂,
W tyle j膮 cud贸w ubra艂, tyle odgadywa艂!
Wszystko znalaz艂 inaczej: prawda, 偶e twarz 艂adn膮,
180 Kibi膰 mia艂a wysmuk艂膮, ale jak niesk艂adn膮!
A owa pulchno艣膰 lic贸w i rumie艅ca 偶ywo艣膰,
Maluj膮ca zbyteczn膮, prostack膮 szcz臋艣liwo艣膰!
Znak, 偶e my艣l jeszcze drzemie, 偶e serce nieczynne!
I owe odpowiedzi, tak wiejskie, tak gminne!
<<Po c贸偶 si臋 艂udzi膰, krzykn膮艂, zgaduj臋 po czasie!
Moja nimfa tajemna pono g臋si pasie!>>
Z nimfy zniknieniem ca艂e czarowne przezrocze
Zmieni艂o si臋: te wst臋gi, te kraty urocze,
Z艂ote, srebrne, niestety! wi臋c to by艂a s艂oma?
190 Hrabia z za艂amanymi pogl膮da艂 r臋koma
Na snopek uwi膮zanej trawami mietlicy,
Kt贸r膮 bra艂 za p臋k strusich pi贸r w r臋ku dziewicy
Nie zapomnia艂 naczynia: z艂ocista konewka,
脫w r贸偶ek Amaltei, by艂a to marchewka!
Widzia艂 j膮 w ustach dziecka po偶eran膮 chciwie:
Wi臋c by艂o po uroku! po czarach! po dziwie!
Tak ch艂opiec, kiedy ujrzy cykoryi kwiaty,
Wabi膮ce d艂o艅 mi臋kkimi, lekkimi b艂awaty,
Chce je pie艣ci膰, zbli偶a si臋, dmuchnie, i z podmuchem
200 Ca艂y kwiat na powietrzu rozleci si臋 puchem,
A w r臋ku widzi tylko badacz zbyt ciekawy
Nag膮 艂odyg臋 szarozielonawej trawy.
Hrabia wcisn膮艂 na oczy kapelusz i wraca艂
Tamt臋dy, k臋dy przyszed艂, ale drog臋 skraca艂
St膮paj膮c po jarzynach, kwiatach i agre艣cie,
A偶 przeskoczywszy parkan odetchn膮艂 nare艣cie!
Przypomnia艂, 偶e dziewczynie m贸wi艂 o 艣niadaniu;
Mo偶e ju偶 wszyscy wiedz膮 o jego spotkaniu
W ogrodzie, blisko domu? mo偶e szuka膰 wy艣l膮?
210 Postrzegli, 偶e ucieka艂? kto wie, co pomy艣l膮?
Wi臋c wypada艂o wr贸ci膰. Chyl膮c si臋 u p艂ot贸w,
Oko艂o miedz i zielska, po tysi膮cach zwrot贸w
Rad by艂 przecie偶, 偶e wyszed艂 w ko艅cu na go艣ciniec,
Kt贸ry prosto prowadzi艂 na dworski dziedziniec.
Szed艂 przy p艂ocie, a g艂ow臋 odwraca艂 od sadu,
Jak z艂odziej od 艣pichlerza, aby nie da膰 艣ladu,
呕e go my艣li nawiedzi膰 albo ju偶 nawiedzi艂.
Tak Hrabia by艂 ostr贸偶ny, cho膰 go nikt nie 艣ledzi艂;
Patrzy艂 w stron臋 przeciwn膮 ogrodu, na prawo.
220 By艂 gaj z rzadka zaros艂y, wys艂any muraw膮;
Po jej kobiercach, na wskro艣 bia艂ych pni贸w brzozowych,
Pod namiotem obwis艂ych ga艂臋zi majowych,
Snu艂o si臋 mn贸stwo kszta艂t贸w, kt贸rych dziwne ruchy,
Niby ta艅ce, i dziwny ubi贸r: istne duchy
B艂膮dz膮ce po ksi臋偶ycu. Tamci w czarnych, ciasnych,
Ci w d艂ugich, rozpuszczonych szatach, jak 艣nieg jasnych;
Tamten pod kapeluszem jak obr臋cz szerokim,
Ten z go艂膮 g艂ow膮; inni, jak gdyby ob艂okiem
Obwiani, id膮c, na wiatr puszczaj膮 zas艂ony,
230 Ci膮gn膮ce si臋 za g艂ow膮 jak komet ogony.
Ka偶dy w innej postawie: ten przyros艂 do ziemi,
Tylko oczyma kr臋ci na d贸艂 spuszczonemi;
脫w, patrz膮c wprost przed siebie, niby senny kroczy
Jak po linie, ni w prawo, ni w lewo nie zboczy;
Wszyscy za艣 ci膮gle w r贸偶ne schylaj膮 si臋 strony
A偶 do ziemi, jak gdyby wybija膰 pok艂ony.
Je偶eli si臋 przybli偶膮 albo si臋 spotkaj膮,
Ani m贸wi膮 do siebie, ani si臋 witaj膮,
G艂臋boko zadumani, w sobie pogr膮偶eni.
240 Hrabia widzia艂 w nich obraz elizejskich cieni,
Kt贸re chocia偶 bole艣ciom, troskom niedost臋pne,
B艂膮kaj膮 si臋 spokojne, ciche, lecz pos臋pne.
Kt贸偶 by zgadn膮艂, 偶e owi, tak ma艂o ruchomi,
Owi milcz膮cy ludzie - s膮 nasi znajomi?
S臋dziowscy towarzysze! z hucznego 艣niadania
Wyszli na uroczysty obrz臋d grzybobrania:
Jako ludzie rozs膮dni, umiej膮 miarkowa膰
Mowy i ruchy swoje, aby je stosowa膰
W ka偶dej okoliczno艣ci do miejsca i czasu.
250 Dlatego, nim ruszyli za S臋dzi膮 do lasu,
Wzi臋li postawy tudzie偶 ubiory odmienne,
S艂u偶膮ce do przechadzki opo艅cze p艂贸cienne,
Kt贸rymi os艂aniaj膮 po wierzchu kontusze,
A na g艂owy s艂omiane wdziali kapelusze,
St膮d biali wygl膮daj膮 jak czyscowe dusze.
M艂odzie偶 tak偶e przebrana, oprocz Telimeny
I kilku po francusku chodz膮cych. Tej sceny
Hrabia nie poj膮艂, nie zna艂 wiejskiego zwyczaju,
Wi臋c zdziwiony niezmiernie bieg艂 p臋dem do gaju.
260 Grzyb贸w by艂o w br贸d: ch艂opcy bior膮 krasnolice,
Tyle w pie艣niach litewskich s艂awione lisice,
Co s膮 god艂em panie艅stwa, bo czerw ich nie zjada,
I dziwna, 偶aden owad na nich nie usiada.
Panienki za wysmuk艂ym goni膮 borowikiem,
Kt贸rego pie艣艅 nazywa grzyb贸w pu艂kownikiem.
Wszyscy dybi膮 na rydza; ten wzrostem skromniejszy
I mniej s艂awny w piosenkach, za to najsmaczniejszy,
Czy 艣wie偶y, czy solony, czy jesiennej pory,
Czy zim膮. Ale Wojski zbiera艂 muchomory.
270 Inne posp贸lstwo grzyb贸w pogardzone w braku
Dla szkodliwo艣ci albo niedobrego smaku;
Lecz nie s膮 bez u偶ytku, one zwierza pas膮
I gniazdem s膮 owad贸w i gaj贸w okras膮.
Na zielonym obrusie 艂膮k, jako szeregi
Naczy艅 sto艂owych stercz膮: tu z kr膮g艂ymi brzegi
Surojadki srebrzyste, 偶贸艂te i czerwone,
Niby czareczki r贸偶nym winem nape艂nione;
Ko藕lak, jak przewr贸cone kubka dno wypuk艂e,
Lejki, jako szampa艅skie kieliszki wysmuk艂e,
280 Bie1aki kr膮g艂e, bia艂e, szerokie i p艂askie,
Jakby mlekiem nalane fili偶anki saskie,
I kulista, czarniawym py艂kiem nape艂niona
Purchawka, jak pieprzniczka - za艣 innych imiona
Znane tylko w zaj臋czym lub wilczym j臋zyku,
Od ludzi nie ochrzczone; a jest ich bez liku.
Ni wilczych, ni zaj臋czych nikt dotkn膮膰 nie raczy,
A kto schyla si臋 ku nim, gdy b艂膮d sw贸j obaczy,
Zagniewany, grzyb z艂amie albo nog膮 kopnie;
Tak szpec膮c traw臋, czyni bardzo nieroztropnie.
290 Telimena ni wilczych, ni ludzkich nie zbiera,
Roztargniona, znudzona, doko艂a spoziera,
Z g艂ow膮 w g贸r臋 zadart膮. Wi臋c pan Rejent w gniewie
M贸wi艂 o niej, 偶e grzyb贸w szuka艂a na drzewie;
Asesor j膮 z艂o艣liwiej r贸wna艂 do samicy,
Kt贸ra miejsca na gniazdo szuka w okolicy.
Jako偶 zda艂a si臋 szuka膰 samotno艣ci, ciszy,
Oddala艂a si臋 z wolna od swych towarzyszy
I sz艂a lasem na wzg贸rek pochy艂o wynios艂y,
Ocieniony, bo drzewa g臋艣ciej na nim ros艂y.
300 W 艣rodku szarza艂 si臋 kamie艅; strumie艅 spod kamienia
Szumia艂, tryska艂 i zaraz, jakby szuka艂 cienia,
Chowa艂 si臋 mi臋dzy g臋ste i wysokie zio艂a,
Kt贸re wod膮 pojone buja艂y doko艂a;
Tam 贸w bystry swawolnik, spowijany w trawy
I li艣ciem podes艂any, bez ruchu, bez wrzawy,
Niewidzialny i ledwie dos艂yszany szepce,
Jako dzieci臋 krzykliwe z艂o偶one w kolebce,
Gdy matka nad nim zwi膮偶e firanki majowe
I li艣cia makowego nasypie pod g艂ow臋.
310 Miejsce pi臋kne i ciche, tu si臋 cz臋sto schrania
Telimena, zowi膮c je 艢wi膮tyni膮 dumania.
Stan膮wszy nad strumieniem, rzuci艂a na trawnik
Z ramion sw贸j szal powiewny, czerwony jak krwawnik,
I podobna p艂ywaczce, kt贸ra do k膮pieli
Zimnej schyla si臋, nim si臋 zanurzy膰 o艣mieli,
Kl臋kn臋艂a i powoli chyli艂a si臋 bokiem;
Wreszcie, jakby porwana koralu potokiem,
Upad艂a na艅 i ca艂a wzd艂u偶 si臋 rozpostar艂a,
艁okcie na trawie, skronie na d艂oniach opar艂a,
320 Z g艂ow膮 w d贸艂 sk艂onion膮; na dole, u g艂owy,
B艂ysn膮艂 francuskiej ksi膮偶ki papier welinowy;
Nad alabastrowymi stronicami ksi臋gi
Wi艂y si臋 czarne pukle i r贸偶owe wst臋gi.
W szmaragdzie bujnych traw, na krwawnikowym szalu,
W sukni d艂ugiej, jak gdyby w pow艂oce koralu,
Od kt贸rej odbija艂 si臋 w艂os z jednego ko艅ca,
Z drugiego czarny trzewik; po bokach b艂yszcz膮ca
艢nie偶n膮 po艅czoszk膮, chustk膮, bia艂o艣ci膮 r膮k, lica,
Wydawa艂a si臋 z dala jak pstra g膮sienica,
330 Gdy wpe艂藕nie na zielony li艣膰 klonu. Niestety!
Wszystkie tego obrazu wdzi臋ki i zalety
Darmo czeka艂y znawc贸w, nikt nie zwa偶a艂 na nie,
Tak mocno zajmowa艂o wszystkich grzybobranie.
Tadeusz przecie偶 zwa偶a艂 i w bok strzela艂 okiem,
I nie 艣miej膮c i艣膰 prosto, przysuwa艂 si臋 bokiem:
Jak strzelec, gdy w ruchomej, ga艂臋zistej szopie,
Usiad艂szy na dw贸ch ko艂ach, podje偶d偶a na dropie,
Albo na siewki id膮c, przy koniu si臋 kryje,
Strzelb臋 z艂o偶y na siodle lub pod ko艅sk膮 szyj臋,
340 Niby to bron臋 w艂贸czy, niby jedzie miedz膮,
A coraz si臋 przybli偶a, k臋dy ptaki siedz膮,
Tak skrada艂 si臋 Tadeusz. S臋dzia czaty zmiesza艂
I przeci膮wszy mu drog臋, do 藕r贸d艂a po艣piesza艂.
Z wiatrem igra艂y bia艂e po艂y szarafana
I wielka chustka w pasie ko艅cem uwi膮zana;
S艂omiany, podwi膮zany kapelusz od ruchu
Nag艂ego chwia艂 si臋 z wiatrem jako li艣膰 艂opuchu,
Spadaj膮c to na barki, to znowu na oczy;
W r臋ku ogromna laska: tak pan S臋dzia kroczy.
350 Schyliwszy si臋 i r臋ce obmywszy w strumieniu,
Usiad艂 przed Telimen膮 na wielkim kamieniu
I wspar艂szy si臋 obur膮cz na ga艂k臋 s艂oniow膮
Trzciny ogromnej, z tak膮 ozwa艂 si臋 przemow膮:
<<Widzi A艣膰ka, od czasu jak tu u nas go艣ci
Tadeuszek, niema艂o mam niespokojno艣ci;
Jestem bezdzietny, stary; ten dobry ch艂opczyna
Wszak to moja na 艣wiecie pociecha jedyna,
Przysz艂y dziedzic fortunki mojej. Z 艂aski nieba
Zostawi臋 mu k臋s niez艂y szlacheckiego chleba;
360 Ju偶 mu te偶 czas obmy艣le膰 los, postanowienie;
Ale zwa偶aj no, A艣膰ka, moje utrapienie!
Wiesz, 偶e pan Jacek, brat m贸j, Tadeusza ociec,
Dziwny cz艂owiek, zamiar贸w jego trudno dociec,
Nie chce wraca膰 do kraju, B贸g wie gdzie si臋 kryje,
Nawet nie chce synowi oznajmi膰, 偶e 偶yje,
A ci膮gle nim zarz膮dza. Naprz贸d w legijony
Chcia艂 go posy艂a膰; by艂em okropnie zmartwiony.
Potem zgodzi艂 si臋 przecie, by w domu pozosta艂
I 偶eby si臋 o偶eni艂. Ju偶by膰 偶ony dosta艂;
370 Partyj臋 upatrzy艂em; nikt z obywateli
Nie wyr贸wna z imienia ani z parenteli
Podkomorzemu; jego starsza c贸rka Anna
Jest na wydaniu, pi臋kna i posa偶na panna.
Chcia艂em zagai膰>>. - Na to Telimena zblad艂a,
Z艂o偶y艂a ksi膮偶k臋, wsta艂a nieco i usiad艂a.
<<Jak mam臋 kocham, rzek艂a, czy to, Panie Bracie,
Jest w tym sens jaki? czy wy Boga w sercu macie?
To my艣lisz Tadeusza zosta膰 dobrodziejem,
Je艣li m艂odego ch艂opca zrobisz grykosiejem!
380 艢wiat mu zawi膮偶esz! wierz mi, kl膮膰 was kiedy艣 b臋dzie!
Zakopa膰 taki talent w lasach i na grz臋dzie!
Wierz mi, ile pozna艂am, poj臋tne to dzieci臋,
Warto, 偶eby na wielkim przetar艂o si臋 艣wiecie;
Dobrze Brat zrobi, gdy go do stolicy wy艣le;
Na przyk艂ad do Warszawy? lub wie Brat, co my艣l臋,
呕eby do Peterburka? Ja pewnie tej zimy
Pojad臋 tam dla sprawy; razem u艂o偶ymy,
Co zrobi膰 z Tadeuszem; znam tam wiele os贸b,
Mam wp艂ywy: to najlepszy kreacyi spos贸b.
390 Za m膮 pomoc膮 znajdzie wst臋p w najpierwsze domy,
A kiedy b臋dzie wa偶nym osobom znajomy,
Dostanie urz膮d, order; wtenczas niech porzuci
S艂u偶b臋, je偶eli zechce, niech do domu wr贸ci,
Maj膮c ju偶 i znaczenie, i znajomo艣膰 艣wiata.
I c贸偶 Brat my艣li o tym?>> - <<Ju偶ci, w m艂ode lata,
Rzek艂 S臋dzia, nie藕le ch艂opcu troch臋 si臋 przewietrzy膰,
Obejrze膰 si臋 na 艣wiecie, mi臋dzy lud藕mi przetrze膰;
Ja za m艂odu niema艂o 艣wiata objecha艂em:
By艂em w Piotrkowie, w Dubnie, to za trybuna艂em
400 Jad膮c jako palestrant, to w艂asne swe sprawy
Forytuj膮c, je藕dzi艂em nawet do Warszawy.
Cz艂ek niema艂o skorzysta艂! chcia艂bym i synowca
Wys艂a膰 pomi臋dzy ludzie, prosto jak w臋drowca,
Jak czeladnika, kt贸ry terminuje lata,
A偶eby naby艂 troch臋 znajomo艣ci 艣wiata.
Nie dla rang ni order贸w! prosz臋 uni偶enie,
Ranga moskiewska, order, c贸偶 to za znaczenie?
Kt贸ry偶 to z dawnych pan贸w, ba, nawet dzisiejszych,
Mi臋dzy szlacht膮 w powiecie nieco zamo偶niejszych,
410 Dba o podobne fraszki; przecie偶 s膮 w estymie
U ludzi, bo szanujem w nich r贸d, dobre imi臋,
Albo urz膮d, lecz ziemski, przyznany wyborem
Obywatelskim, nie za艣 czyim艣 tam faworem>>.
Telimena przerwa艂a: <<Je艣li Brat tak my艣li,
Tym lepiej, wi臋c go jako woja偶era wy艣lij>>.
<<Widzi Siostra, rzek艂 S臋dzia skrobi膮c smutnie g艂ow臋,
Chcia艂bym bardzo, c贸偶, kiedy mam trudno艣ci nowe!
Pan Jacek nie wypuszcza z opieki swej syna
I przys艂a艂 mi tu w艂a艣nie na kark bernardyna
420 Robaka, kt贸ry przyby艂 z tamtej strony Wis艂y,
Przyjaciel brata, wszystkie wie jego zamys艂y;
A wi臋c o Tadeusza ju偶 wyrzekli losie
I chc膮, by si臋 o偶eni艂, aby poj膮艂 Zosi臋,
Wychowank臋 Wa膰 Pani; oboje dostan膮,
Oprocz fortunki mojej, z 艂aski Jacka wiano
W kapita艂ach; wiesz A艣膰ka, 偶e ma kapita艂y,
I z 艂aski jego mam te偶 fundusz prawie ca艂y,
Ma wi臋c prawo rozrz膮dza膰. - A艣膰ka pomy艣l o tem,
呕eby si臋 to zrobi艂o z najmniejszym k艂opotem;
430 Trzeba ich z sob膮 pozna膰. Prawda, bardzo m艂odzi,
Szczeg贸lnie Zosia ma艂a, lecz to nic nie szkodzi;
Czas by ju偶 Zo艣k臋 wreszcie wydoby膰 z zamkni臋cia,
Bo wszakci to ju偶 pono wyrasta z dzieci臋cia>>.
Telimena, zdziwiona i prawie wyl臋k艂a,
Podnosi艂a si臋 coraz, na szalu ukl臋k艂a;
Zrazu s艂ucha艂a, pilnie potem d艂oni ruchem
Przeczy艂a, r臋k膮 偶wawo wstrz膮saj膮c nad uchem,
Odp臋dzaj膮c jak owad nieprzyjemne s艂owa
Na powr贸t w usta m贸wcy. <<A! a! to rzecz nowa!
440 Czy to Tadeuszowi szkodzi, czy nie szkodzi,
Rzek艂a z gniewem, s膮d藕 o tym sam Wa膰 Pan Dobrodziej;
Mnie nic do Tadeusza, sami o nim rad藕cie,
Zr贸bcie go ekonomem, lub w karczmie posad藕cie,
Niech szynkuje, lub z lasu niech 藕wierzyn臋 znosi:
Z nim sobie, co zechcecie, zr贸bcie; lecz do Zosi?
Co Wa膰 Pa艅stwu do Zosi? Ja jej r臋k膮 rz膮dz臋,
Ja sama! 呕e pan Jacek dawa艂 by艂 pieni膮dze
Na wychowanie Zosi, i 偶e jej wyznaczy艂
Ma艂膮 pensyjk臋 roczn膮, wi臋cej przyrzec raczy艂,
450 To膰 jej jeszcze nie kupi艂. Zreszt膮 Pa艅stwo wiecie,
I dot膮d jeszcze o tym wiadomo na 艣wiecie,
呕e hojno艣膰 Pa艅stwa dla nas nie jest bez powodu,
Winni co艣 Soplicowie dla Horeszk贸w rodu>>.
(Tej cz臋艣ci mowy S臋dzia s艂ucha艂 z niepoj臋tem
Pomieszaniem, 偶a艂o艣ci膮 i widocznym wstr臋tem;
Jakby l臋ka艂 si臋 reszty mowy, g艂ow臋 sk艂oni艂
I r臋k膮 potakuj膮c, mocno si臋 zap艂oni艂).
Telimena ko艅czy艂a: <<By艂am jej piastunk膮,
Jestem krewn膮, jedyn膮 Zosi opiekunk膮.
460 Nikt oprocz mnie nie b臋dzie my艣li艂 o jej szcz臋艣ciu>>.
<<A je艣li ona szcz臋艣cie znajdzie w tym zam臋艣ciu?>>
Rzek艂 S臋dzia wzrok podnosz膮c. <<Je艣li Tadeuszka
Podoba?>> - <<Czy podoba? to na wierzbie gruszka
Podoba, nie podoba, a to mi rzecz wa偶na!
Zosia nie b臋dzie, prawda, partyja posa偶na,
Ale te偶 nie jest z lada wsi, lada szlachcianka,
Idzie z Ja艣nie Wielmo偶nych, jest Wojewodzianka,
Rodzi si臋 z Horeszk贸wny; ma艂偶onka dostanie!
Starali艣my si臋 tyle o jej wychowanie!
470 Chybaby tu zdzicza艂a>>. - S臋dzia pilnie s艂ucha艂
Patrz膮c w oczy; zda艂o si臋, 偶e si臋 udobrucha艂,
Bo rzek艂 dosy膰 weso艂o: <<No, to i c贸偶 robi膰,
B贸g widzi, szczerze chcia艂em interesu dobi膰;
Tylko bez gniewu. Je艣li A艣膰ka si臋 nie zgodzi,
A艣膰ka ma prawo; smutno - gniewa膰 si臋 nie godzi;
Radzi艂em, bo brat kaza艂, nikt tu nie przymusza;
Gdy A艣膰ka rekuzuje pana Tadeusza,
Odpisuj臋 Jackowi, 偶e nie z mojej winy
Nie dojd膮 Tadeusza z Zosi膮 zar臋czyny.
480 Teraz sam b臋d臋 radzi膰; pono z Podkomorzym
Zagaimy swatostwo i reszt臋 u艂o偶ym>>.
Przez ten czas Telimena ostyg艂a z zapa艂u:
<<Ja nic nie rekuzuj臋, Braciszku, poma艂u!
Sam m贸wi艂e艣, 偶e jeszcze za wcze艣nie, - zbyt m艂odzi,-
Rozpatrzmy si臋, czekajmy, nic to nie zaszkodzi,
Poznajmy z sob膮 pa艅stwa m艂odych; b臋dziem zwa偶a膰,
Nie mo偶na szcz臋艣cia drugich tak na traf nara偶a膰;
Ostrzegam tylko wcze艣nie, niech Brat Tadeusza
Nie namawia, kocha膰 si臋 w Zosi nie przymusza,
490 Bo serce nie jest s艂uga, nie zna, co to pany,
I nie da si臋 przemoc膮 okuwa膰 w kajdany>>.
Za czym S臋dzia, powstawszy, odszed艂 zamy艣lony;
Pan Tadeusz z przeciwnej przybli偶a艂 si臋 strony
Udaj膮c, 偶e szukanie grzyb贸w tam go zwabia;
W tym偶e kierunku z wolna posuwa艂 si臋 Hrabia.
Hrabia podczas S臋dziego spor贸w z Telimen膮
Sta艂 za drzewami, mocno zdziwiony t膮 scen膮;
Doby艂 z kieszeni papier i o艂贸wek, sprz臋ty,
Kt贸re zawsze mia艂 z sob膮, i na pie艅 wygi臋ty
500 Rozpi膮wszy kartk臋, wida膰, 偶e obraz malowa艂,
M贸wi膮c sam z sob膮: <<Jakby艣 umy艣lnie grupowa艂:
Ten na g艂azie, ta w trawie, grupa malownicza!
G艂owy charakterowe! z kontrastem oblicza!>>
Podchodzi艂, wstrzymywa艂 si臋, lornetk臋 przeciera艂,
Oczy chustk膮 obwiewa艂 i coraz spoziera艂:
<<Mia艂o偶by to cudowne, 艣liczne widowisko
Zgin膮膰 albo zmieni膰 si臋, gdy podejd臋 blisko?
Ten aksamit traw b臋dzie偶 to mak i botwinie?
W nimfie tej czy偶 obacz臋 jak膮 ochmistrzyni臋?>>
510 Cho膰 Hrabia Telimen臋 ju偶 dawniej widywa艂
W domu S臋dziego, w kt贸rym dosy膰 cz臋sto bywa艂,
Lecz ma艂o j膮 uwa偶a艂; zadziwi艂 si臋 zrazu,
Rozeznaj膮c w niej model swojego obrazu.
Miejsca pi臋kno艣膰, postawy wdzi臋k i gust ubrania
Zmieni艂y j膮, zaledwie by艂a do poznania.
W oczach 艣wieci艂y jeszcze niezagas艂e gniewy;
Twarz o偶ywiona wiatru 艣wie偶ymi powiewy,
Sporem z S臋dzi膮 i nag艂ym przybyciem m艂odzie艅c贸w,
Nabra艂a mocnych, 偶ywszych ni偶 zwykle rumie艅c贸w.
520 <<Pani, rzek艂 Hrabia, racz mej 艣mia艂o艣ci darowa膰,
Przychodz臋 i przeprasza膰, i razem dzi臋kowa膰.
Przeprasza膰, 偶e jej krok贸w 艣ledzi艂em ukradkiem,
I dzi臋kowa膰, 偶e by艂em jej dumania 艣wiadkiem;
Tyle j膮 obrazi艂em! winienem jej tyle!
Przerwa艂em chwile duma艅: winienem ci chwile
Natchnienia! chwile b艂ogie! pot臋piaj cz艂owieka,
Ale sztukmistrz twojego przebaczenia czeka!
Na wielem si臋 odwa偶y艂, na wi臋cej odwa偶臋!
S膮d藕!>> - tu ukl膮k艂 i poda艂 swoje peiza偶e.
530 Telimena s膮dzi艂a malowania proby
Tonem grzecznej, lecz sztuk臋 znaj膮cej osoby;
Sk膮pa w pochwa艂y, lecz nie szcz臋dzi艂a zach臋tu:
<<Brawo, rzek艂a, winszuj臋, niema艂o talentu.
Tylko Pan nie zaniedbuj; szczeg贸lniej potrzeba
Szuka膰 pi臋knej natury! O, szcz臋艣liwe nieba
Kraj贸w w艂oskich! r贸偶owe Cezar贸w ogrody!
VVy, klasyczne Tyburu spadaj膮ce wody!
I straszne Pauzylipu skaliste wydro偶e!
To, Hrabio, kraj malarz贸w! U nas, 偶al si臋 Bo偶e.
540 Dziecko muz, w Soplicowie oddane na mamki,
Umrze pewnie. M贸j Hrabio, oprawi臋 to w ramki
Albo w album umieszcz臋, do rysunk贸w zbiorku,
Kt贸re zewsz膮d skupia艂am: mam ich dosy膰 w biurku>>.
Zacz臋li wi臋c rozmow臋 o niebios b艂臋kitach,
Morskich szumach, i wiatrach wonnych, i ska艂 szczytach,
Mieszaj膮c tu i 贸wdzie, podr贸偶nych zwyczajem,
艢miech i ur膮ganie si臋 nad ojczystym krajem.
A przecie偶 woko艂o nich ci膮gn臋艂y si臋 lasy
Litewskie! tak powa偶ne i tak pe艂ne krasy!-
550 Czeremchy oplatane dzikich chmiel贸w wie艅cem,
Jarz臋biny ze 艣wie偶ym pasterskim rumie艅cem,
Leszczyna jak menada z zielonymi ber艂y,
Ubranymi jak w grona, w orzechowe per艂y;
A ni偶ej dziatwa le艣na: g艂贸g w obj臋ciu kalin,
O偶yna czarne usta tul膮ca do malin.
Drzewa i krzewy li艣膰mi wzi臋艂y si臋 za r臋ce,
Jak do ta艅ca staj膮ce panny i m艂odzie艅ce
Wko艂o pary ma艂偶onk贸w. Stoi po艣r贸d grona
Para, nad ca艂膮 le艣n膮 gromad膮 wzniesiona
560 Wysmuk艂o艣ci膮 kibici i barwy powabem,
Brzoza bia艂a, kochanka, z ma艂偶onkiem swym grabem
A dalej, jakby starce na dzieci i wnuki
Patrz膮 siedz膮c w milczeniu, tu s臋dziwe buki,
Tam matrony topole i mchami brodaty
D膮b, w艂o偶ywszy pi臋膰 wiek贸w na sw贸j kark garbaty,
Wspiera si臋, jak na grob贸w po艂amanych s艂upach,
Na d臋b贸w, przodk贸w swoich, skamienia艂ych trupach.
Pan Tadeusz kr臋ci艂 si臋 nudz膮c niepoma艂u
D艂ug膮 rozmow膮, w kt贸rej nie m贸g艂 bra膰 udzia艂u;
570 A偶 gdy zacz臋to s艂awi膰 cudzoziemskie gaje
I wylicza膰 z kolei wszystkich drzew rodzaje:
Pomara艅cze, cyprysy, oliwki, migda艂y,
Kaktusy, aloesy, mahonie, sanda艂y,
Cytryny, bluszcz, orzechy w艂oskie, nawet figi,
Wys艂awiaj膮c ich kszta艂ty, kwiaty i 艂odygi,-
Tadeusz nie przestawa艂 d膮sa膰 si臋 i z偶yma膰,
Na koniec nie m贸g艂 d艂u偶ej od gniewu wytrzyma膰.
By艂 on prostak, lecz umia艂 czu膰 wdzi臋k przyrodzenia,
I patrz膮c w las ojczysty, rzek艂 pe艂en natchnienia:
580 <<Widzia艂em w botanicznym wile艅skim ogrodzie
Owe s艂awione drzewa rosn膮ce na wschodzie
I na po艂udniu, w owej pi臋knej w艂oskiej ziemi;
Kt贸re偶 r贸wna膰 si臋 mo偶e z drzewami naszemi?
Czy aloes z d艂ugimi jak konduktor pa艂ki?
Czy cytryna karlica z z艂ocistymi ga艂ki,
Z li艣ciem lakierowanym, kr贸tka i p臋kata,
Jako kobieta ma艂a, brzydka, lecz bogata?
Czy zachwalony cyprys, d艂ugi, cienki, chudy!
Co zdaje si臋 by膰 drzewem nie smutku, lecz nudy?
590 M贸wi膮, 偶e bardzo smutnie wygl膮da na grobie:
Jest to jak lokaj Niemiec we dworskiej 偶a艂obie,
Nie 艣miej膮cy r膮k podnie艣膰 ani g艂owy skrzywi膰,
Aby si臋 etykiecie niczym nie sprzeciwi膰.
<<Czy偶 nie pi臋kniejsza nasza poczciwa brzezina,
Kt贸ra jako wie艣niaczka, kiedy p艂acze syna,
Lub wdowa m臋偶a, r臋ce za艂amie, roztoczy
Po ramionach do ziemi strumienie warkoczy!
Niema z 偶alu, postaw膮 jak wymownie szlocha!
Czemu偶 Pan Hrabia, je艣li w malarstwie si臋 kocha,
600 Nie maluje drzew naszych, po艣r贸d kt贸rych siedzi?
Prawdziwie, b臋d膮 z Pana 偶artowa膰 s膮siedzi,
呕e mieszkaj膮c na 偶yznej litewskiej r贸wninie,
Malujesz tylko jakie艣 ska艂y i pustynie>>.
<<Przyjacielu! rzek艂 Hrabia, pi臋kne przyrodzenie
Jest form膮, t艂em, materi膮, a dusz膮 natchnienie,
Kt贸re na wyobra藕ni unosi si臋 skrzyd艂ach,
Poleruje si臋 gustem, wspiera na prawid艂ach.
Nie do艣膰 jest przyrodzenia, nie dosy膰 zapa艂u,
Sztukmistrz musi ulecie膰 w sfery idea艂u!
610 Nie wszystko, co jest pi臋kne, wymalowa膰 da si臋!
Dowiesz si臋 o tym wszystkim z ksi膮偶ek w swoim czasie
Co si臋 tycze malarstwa: do obrazu trzeba
Punkt贸w widzenia, grupy, ensemblu i nieba,
Nieba w艂oskiego! st膮d te偶 w kunszcie peiza偶贸w
W艂ochy by艂y, s膮, b臋d膮, ojczyzn膮 malarz贸w.
St膮d te偶 oprocz Brejgela, lecz nie Van der Helle,
Ale peiza偶ysty (bo s膮 dwaj Brejgele),
I oprocz Ruisdala, na ca艂ej p贸艂nocy
Gdzie偶 by艂 peiza偶ysta kt贸ry pierwszej mocy?
620 Niebios, niebios potrzeba! >> - <<Nasz malarz Or艂owski,
Przerwa艂a Telimena, mia艂 gust Soplicowski.
(Trzeba wiedzie膰, 偶e to jest Soplic贸w choroba,
呕e im oprocz Ojczyzny nic si臋 nie podoba).
Or艂owski, kt贸ry 偶ycie strawi艂 w Peterburku,
S艂awny malarz (mam jego kilka szkic贸w w biurku),
Mieszka艂 tu偶 przy cesarzu, na dworze, jak w raju,
A nie uwierzy Hrabia, jak t臋skni艂 po kraju,
Lubi艂 ci膮gle wspomina膰 swej m艂odo艣ci czasy,
Wys艂awia艂 wszystko w Polszcze: ziemi臋, niebo, lasy...>>
630 <<I mia艂 rozum! zawo艂a艂 Tadeusz z zapa艂em:
Te Pa艅stwa niebo w艂oskie, jak o nim s艂ysza艂em,
B艂臋kitne, czyste, wszak to jak zamarz艂a woda;
Czy偶 nie pi臋kniejsze stokro膰 wiatr i niepogoda?
U nas do艣膰 g艂ow臋 podnie艣膰, ile偶 to widok贸w!
Ile偶 scen i obraz贸w z samej gry ob艂ok贸w!
Bo ka偶da chmura inna: na przyk艂ad jesienna
Pe艂藕nie jak 偶贸艂w leniwa, ulew膮 brzemienna,
I z nieba a偶 do ziemi spuszcza d艂ugie smugi
Jak rozwite warkocze, to s膮 deszczu strugi;
640 Chmura z gradem, jak balon, szybko z wiatrem leci,
Kr膮g艂a, ciemnob艂臋kitna, w 艣rodku 偶贸艂to 艣wieci,
Szum wielki s艂ycha膰 wko艂o; nawet te codzienne,
Patrzcie Pa艅stwo, te bia艂e chmurki, jak odmienne!
Zrazu jak stada dzikich g臋si lub 艂ab臋dzi,
A z ty艂u wiatr jak soko艂 do kupy je p臋dzi:
艢ciskaj膮 si臋, grubiej膮, rosn膮, nowe dziwy!
Dostaj膮 krzywych kark贸w, rozpuszczaj膮 grzywy,
Wysuwaj膮 n贸g rz臋dy i po niebios sklepie
Przelatuj膮 jak tabun rumak贸w po stepie:
650 Wszystkie bia艂e jak srebro, zmiesza艂y si臋 - nagle
Z ich kark贸w rosn膮 maszty, z grzyw szerokie 偶agle,
Tabun zmienia si臋 w okr臋t i wspaniale p艂ynie
Cicho, z wolna, po niebios b艂臋kitnej r贸wninie! >>
Hrabia i Telimena pogl膮dali w g贸r臋;
Tadeusz jedn膮 r臋k膮 pokaza艂 im chmur臋,
A drug膮 艣cisn膮艂 z lekka r膮czk臋 Telimeny;
Kilka ju偶 up艂yn臋艂o minut cichej sceny;
Hrabia roz艂o偶y艂 papier na swym kapeluszu
I wydoby艂 o艂贸wek: wtem przykry dla uszu
660 Odezwa艂 si臋 dzwon dworski, i zaraz 艣r贸d lasu
Cichego pe艂no by艂o krzyku i ha艂asu.
Hrabia kiwn膮wszy g艂ow膮 rzek艂 powa偶nym tonem:
<<Tak to na 艣wiecie wszystko los zwyk艂 ko艅czy膰 dzwonem.
Rachunki my艣li wielkiej, plany wyobra藕ni,
Zabawki niewinno艣ci, uciechy przyja藕ni,
Wylania si臋 serc czu艂ych! - gdy 艣pi偶 z dala ryknie,
Wszystko miesza si臋, zrywa, m膮ci si臋 i niknie!>>
Tu obr贸ciwszy czu艂y wzrok ku Telimenie:
<<C贸偶 zostaje?>> - a ona mu rzek艂a: <<Wspomnienie>>
670 I chc膮c Hrabiego nieco u艂agodzi膰 smutek,
Poda艂a mu urwany kwiatek niezabudek.
Hrabia go uca艂owa艂 i na pier艣 przyszpila艂;
Tadeusz z drugiej strony krzak ziela rozchyla艂
Widz膮c, 偶e si臋 ku niemu tym zielem przewija
Co艣 bia艂ego, by艂a to r膮czka jak lilija;
Pochwyci艂 j膮, ca艂owa艂 i usty po cichu
Uton膮艂 w niej jak pszczo艂a w liliji kielichu;
Uczu艂 na ustach zimno; znalaz艂 klucz i bia艂y
Papier w tr膮bk臋 zwiniony, by艂 to listek ma艂y;
680 Porwa艂, schowa艂 w kieszenie; nie wie, co klucz znaczy,
Lecz mu to owa bia艂a kartka wyt艂umaczy.
Dzwon wci膮偶 dzwoni艂, i echem z g艂臋bi cichych las贸w
Odezwa艂o si臋 tysi膮c krzyk贸w i ha艂as贸w;
Odg艂os to by艂 szukania i nawo艂ywania,
Has艂o zako艅czonego na dzi艣 grzybobrania,
Odg艂os nie smutny wcale ani pogrzebowy,
Jak si臋 Hrabiemu zda艂o, owszem, obiadowy.
Dzwon ten, w ka偶de po艂udnie krzycz膮cy z poddasza,
Go艣ci i czelad藕 domu na obiad zaprasza:
690 Tak by艂o w dawnych licznych dworach we zwyczaju
I zosta艂o si臋 w domu S臋dziego. Wi臋c z gaju
Wychodzi艂a gromada nios膮ca krobeczki,
Koszyki, uwi膮zane ko艅cami chusteczki,
Pe艂ne grzyb贸w; a panny w jednym r臋ku nios艂y,
Jako wachlarz zwiniony, borowik rozros艂y,
W drugim zwi膮zane razem, jakby polne kwiatki,
Opie艅ki i rozlicznej barwy surojadki:
Wojski ni贸s艂 muchomora. Z pr贸偶nymi przychodzi
R臋kami Telimena, z ni膮 panicze m艂odzi.
700 Go艣cie weszli w porz膮dku i stan臋li ko艂em:
Podkomorzy najwy偶sze bra艂 miejsce za sto艂em;
Z wieku mu i z urz臋du ten zaszczyt nale偶y,
Id膮c k艂ania艂 si臋 starcom, damom i m艂odzie偶y;
Obok sta艂 Kwestarz; S臋dzia tu偶 przy Bernardynie.
Bernardyn zm贸wi艂 kr贸tki pacierz po 艂acinie,
Podano w kolej w贸dk臋, za czym wszyscy siedli
I cho艂odziec litewski milczkiem 偶wawo jedli.
Obiadowano ciszej, ni偶 si臋 zwykle zdarza;
Nikt nie gada艂 pomimo wezwa艅 gospodarza.
710 Strony bior膮ce udzia艂 w wielkiej o ps贸w zwadzie
My艣li艂y o jutrzejszej walce i zak艂adzie;
My艣l wielka zwykle usta do milczenia zmusza.
Telimena, m贸wi膮ca wci膮偶 do Tadeusza,
Musia艂a ku Hrabiemu nieraz si臋 odwr贸ci膰,
Nawet na Asesora nieraz okiem rzuci膰:
Tak ptasznik patrzy w sid艂o, k臋dy szczyg艂y zwabia,
I razem w pastk臋 wr贸bl膮. Tadeusz i Hrabia,
Obadwa radzi z siebie, obadwa szcz臋艣liwi,
Oba pe艂ni nadziei, wi臋c niegadatliwi.
720 Hrabia na kwiatek dumne opuszcza艂 wejrzenie,
A Tadeusz ukradkiem spoziera艂 w kieszenie,
Czy 贸w kluczyk nie uciek艂; r臋k膮 nawet chwyta艂
I kr臋ci艂 kartk臋, kt贸rej dot膮d nie przeczyta艂.
S臋dzia Podkomorzemu w臋grzyna, szampana
Dolewa艂, s艂u偶y艂 pilnie, 艣ciska艂 za kolana,
Ale do rozmawiania z nim nie mia艂 ochoty
I wida膰, 偶e czu艂 jakie艣 tajemne k艂opoty.
Przemija艂y w milczeniu talerze i dania;
Przerwa艂 nareszcie nudny tok obiadowania
730 Go艣膰 niespodziany, szybko wpadaj膮c, gajowy;
Nie zwa偶a艂 nawet, 偶e czas w艂a艣nie obiadowy,
Podbieg艂 do Pana; wida膰 z postawy i z miny,
呕e wa偶nej i niezwyk艂ej jest pos艂em nowiny.
Ku niemu oczy ca艂e zwr贸ci艂o zebranie,
On, odetchn膮wszy nieco, rzek艂: <<Nied藕wied藕, Mospanie!>>
Reszt臋 wszyscy odgadli; 偶e zwierz z matecznika
Wyszed艂, 偶e w Zanieme艅sk膮 puszcz臋 si臋 przemyka,
呕e go trzeba wnet 艣ciga膰, wszyscy wraz uznali,
Cho膰 ani si臋 radzili, ani namy艣lali -
740 Sp贸ln膮 my艣l wida膰 by艂o z uci臋tych wyraz贸w,
Z gest贸w 偶ywych, z wydanych rozlicznych rozkaz贸w,
Kt贸re, wychodz膮c t艂umnie, razem z ust tak wielu,
D膮偶y艂y przecie偶 wszystkie do jednego celu.
<<Na wie艣! zawo艂a艂 S臋dzia, hej! konno, setnika!
Jutro na brzask ob艂awa, lecz na ochotnika;
Kto wyst膮pi z oszczepem, temu z robocizny
Wytr膮ci膰 dwa szarwarki i pi臋膰 dni pa艅szczyzny>>.
<<W skok, krzykn膮艂 Podkomorzy, okulbaczy膰 siw膮,
Dobiec w cwa艂 do mojego dworu; wzi膮膰 co 偶ywo
750 Dwie pjawki, kt贸re w ca艂ej okolicy s艂yn膮,
Pies zowie si臋 Sprawnikiem, a suka Strapczyn膮;
Zakneblowa膰 im pyski, zawi膮za膰 je w miechu
I przystawi膰 je tutaj konno dla po艣piechu>>.
<<Wa艅ka!>> krzykn膮艂 na ch艂opca Asesor po rusku,
<<Tasak m贸j Sanguszowski poci膮gn膮膰 na brusku:
Wiesz, tasak, co od Ksi臋cia mia艂em w podarunku;
Pas opatrzy膰, czy kula jest w ka偶dym 艂adunku>>.
<<Strzelby, krzykn臋li wszyscy, mie膰 na pogotowiu!>>
Asesor wo艂a艂 ci膮gle: <<O艂owiu, o艂owiu!
760 Form臋 do kul mam w torbie>>. - <<Do ksi臋dza plebana
Da膰 zna膰, doda艂 pan S臋dzia, 偶eby jutro z rana
Msz臋 mia艂 w kaplicy le艣nej; kr贸ciuchna oferta
Za my艣liwych, msza zwyk艂a 艣wi臋tego Huberta>>.
Po wydanych rozkazach nasta艂o milczenie;
Ka偶dy duma艂 i rzuca艂 doko艂a wejrzenie,
Jak gdyby kogo艣 szuka艂; z wolna wszystkich oczy
S臋dziwa twarz Wojskiego ci膮gnie i jednoczy:
Znak to by艂, 偶e szukaj膮 na przysz艂膮 wypraw臋
Wodza i 偶e Wojskiemu oddaj膮 bu艂aw臋.
770 Wojski powsta艂, zrozumia艂 towarzysz贸w wol臋
I uderzywszy r臋k膮 powa偶nie po stole,
Poci膮gn膮艂 z艂ocistego z zanadrza 艂a艅cuszka,
Na kt贸rym wisia艂 gruby zegarek jak gruszka.
<<Jutro, rzek艂, p贸艂 do pi膮tej, przy le艣nej kaplicy
Stawi膮 si臋 bracia strzelcy, wiara ob艂awnicy>>.
Rzek艂 i ruszy艂 od sto艂u, za nim szed艂 gajowy;
Oni obmy艣li膰 maj膮 i urz膮dzi膰 艂owy.
Tak wodze gdy na jutro bitw臋 zapowiedz膮,
呕o艂nierze po obozie bro艅 czyszcz膮 i jedz膮,
780 Lub na p艂aszczach i siod艂ach 艣pi膮 pr贸偶ni k艂opotu,
A wodze 艣r贸d cichego dumaj膮 namiotu.
Przerwa艂 si臋 obiad, dzie艅 zszed艂 na kowaniu koni,
Karmieniu ps贸w, zbieraniu i czyszczeniu broni,
U wieczerzy zaledwie kto przysiad艂 do sto艂a;
Nawet strona Kusego z partyj膮 Soko艂a
Przesta艂a dawnym wielkim zatrudnia膰 si臋 sporem:
Pobrawszy si臋 pod r臋ce Rejent z Asesorem
Wyszukuj膮 o艂owiu. Reszta spracowana
Sz艂a spa膰 wcze艣nie, a偶eby przebudzi膰 si臋 z rana.

 

 







Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Margit Sandemo Cykl Saga o czarnoksi臋偶niku (02) Blask twoich oczu
t informatyk12[01] 02 101
introligators4[02] z2 01 n
02 martenzytyczne1
OBRECZE MS OK 02
02 Gametogeneza
02 07
Wyk ad 02
r01 02 popr (2)
1) 25 02 2012
TRiBO Transport 02
02 PNJN A KLUCZ

wi臋cej podobnych podstron