* gospodarstw, jak również kapitalistow-obywateli, pracę swą i kapitały swe do tego rozwoju przede wszystkiem skierować”115.
Teraz więc już i przemysł rolniczy, pozostający przecież w rękach ziemiańskich, został przeciwstawiony gospodarce rolnej. Dyskusja o cukrowniach na Ukrainie stała się sporem o ogólne racje uprzemysłowienia. Zaczepieni „kapitaliści-obywatele” ruszyli do kontrataku. Wspierała ich redakcja „Gazety Codziennej”, która po jej nabyciu przez Kronenberga przekształciła się w organ industrialistów. Redakcja więc w komentarzu własnym sprzeciwiła się opinii, iżby przemysł był „czemś niższem i gorszem od rolnictwa”. Inny jakiś żytomierski korespondent zarzucił Korzeniowskiemu powodowanie się „średniowiecznymi uprzedzeniami względem przemysłu i handlu”116. Najostrzej wystąpił Zygmunt Fudakowski, przemysłowiec i wybitny organizator przemysłu cukrowniczego na Ukrainie. Wydrwił całe rozumowanie Korzeniowskiego, który „naturalność” połączyć chciał z „obowiązkiem”. Przecież „rolnictwo bez pomocy przemysłu z trudnością na drodze naturalnej do zupełnego rozwoju da się doprowadzić! Naturalną zaś jest ta droga, na której rozwój staje się koniecznym, na której on wynika z samej natury rzeczy”11 . Czekać, aż się pojawi „nadmiar” kapitałów i ludności? Takiego nadmiaru nigdy nie będziemy mieli'. Przerabiać miejscowe surowce? Cukrowarstwo ten warunek akurat spełnia, ale wcale nie jest on wiążący. „A gdybyśmy wyrabiali iip. cygara z hawańskiego tytoniu, jak w Rydze albo angielskie czauny (surówki) przetapiali na płużnice i tryby — nie bylibyśmy rozumnymi?” Stawianie takich warunków jest sprzeczne z zasadami dobrej ekonomii politycznej — to znaczy tej, „którą wszyscy czytają”. Jeśli nawet cła wwozowe podniosły cenę cukru, to i tak na cukrowarstwie rodzimym zarabia kraj, bo poprawia swój bilans handlowy, zarabia rolnictwo na plantacjach buraka, a krajowe fabryki machin i kotłów zyskują zachętę do rozwoju118.
Korzeniowski nie dał się przekonać argumentami tego „arcykapłana bałwochwalstwa fabrykacji”. W replice swojej brnął w jakiś epigoński fizjokratyzm, aż nieoczekiwanie zdradził, że jego oskar-życielska swada podszyta jest drobnoszlacheckim resentymentem.
*** A.N. Korzeniowski, Zta Buga, „Gazeta Codzienna" 1860, nr 225.
Al. M., Korespondencja « Żytomierza, „Gazeta Cbdzienna" 1860, nr 259.
Z. Fudakowski, Dntnnikarstteo i przemysł. „Gazeta Codzienna" 1860, nr 264.
134 1,8 Ibidem, nr 265, 266.
„Cukrowarzelnie — pisał — jak i inne fabryki są pożyteczne w krajach, gdzie znajdują się wielkie massy proletariatu, które przy nich znajdują zbyt swej pracy i środki do życia. U nas jedyny proletariat stanowi właśnie ta klassa zbiedniałej szlachty, nie posiadająca ziemi, a nie związana z interesem właścicieli ziemskich'stosunkiem włościańskim. [...] Miejscowy ten proletariat, choćby najżywiej pragnął, nie może zdobyć żadnej nauki. Dla mass tych zbiedniałej szlachty cyfry podane przez p. F. nic prawie nie stanowią”. A nie stanowią, bo oni z braku kwalifikacji nie mogą przy cukrowniach się pomieścić11.
Polemika była z obydwu stron ostra i w sumie wielce symptomatyczna. Z jednej strony teoria rozwoju „naturalnego”, która zrodziła się jako kompromis dwóch postaw skrajnych, jako wybór drogi środkowej, przez dwadzieścia lat królowania w prasie i opiniypolskiej skonserwatywniała, sfolwarczyła się. W jej wersji szlacheckiej odzwierciedliła się cała.ambiwalencja uczuć obywatela ziemskiego, który w rodzimym przemyśle widzi jednocześnie obietnicę korzystnego zbytu swych płodów i konkurenta, który mu odciąga ludzi i kredyt i podbija ich cenę. Ta ewolucja jest doskonale widoczna u samego Skarbka, którego Gospodarstwo narodowe stosowane, wydane w roku 1860, jest ziemiańskie i konserwatywne w porównaniu z jego pracami z lat dwudziestych.
Z drugiej strony radykalnie burżuazyjna ideologia popierania przemysłu, przez długi czas znajdująca się w stanie recesji, nabrała znów wigoru u progu lat sześćdziesiątych. W „Gazecie Codziennej”, oscylującej między ziemiańską a mieszczańską klientelą, obie te orientacje (które zresztą z grubsza tylko i niedokładnie pokrywały się z podziałem klasowym) to zderzały się, jak w sporze o cukrownie, to znów się mijały każda swego dowodząc. I tak w jednym numerze znajdziemy korespondencję J. K. Gieysztora z powiatu kowieńskiego, w której mowa o przywiązaniu szlachty litewskich guberni do tradycji, o jej niezachwianej wierze „w żyzność naszej rodzinnej ziemi, w posłannictwo nasze karmienia innych ludów”; autor korespondencji, „podzielając te uczucia w zupełności”, zauważa jednak, że na to, aby krajowi naszemu przywrócić miano spichlerza Europy, potrzebny jest postęp rolniczy: nie trzeba przeto rzucać się „w liczne fabryki i przedsięwzięcia z powodu, że te w obcych krajach kwitną”, ale
119 A. N. Korzeniowski, Jeszcze dzicnnikdrsKco i przemysł, „Gazeta Codzienna" 1860. nr 335. 135