Andrzej Horubała - Patriotyzm w trupim pyle (Wojciech Wencel)
Andrzej Horubała
Patriotyzm w trupim pyle
Wojciech Wencel to twórca ekstrawagancki. Poeta niezwykle uzdolniony sprawny
warsztatowo, acz wciąż walczący z jakąś skazą, z jakimś wewnętrznym fałszem,
który nie pozwala mu na dobycie czystego przekonującego tonu.
Debiutując jako klasycysta, szybko zdobył laury należne
poetom-debiutantom. Od razu zwrócił uwagę krytyki. Nagroda za debiut, nagroda
Kościelskich. I wielce zasłużona pozycja lidera młodej polskiej poezji
katolickiej. Bo tak właśnie, niezwykle dobitnie i jednoznacznie definiował
Wencel swoje religijne credo i przesłanie swej poezji.
Była połowa lat dziewięćdziesiątych i pierwsze tomiki twórcy z gdańskiej
Matarni doskonale wpisywały się w klimat intelektualnego i artystycznego ożywienia
młodych chrześcijan symbolizowane przez aktywność magazynu
"Fronda". O ile jednak pismo często szło drogą transgresji i
przekroczeń, podejmując flirt z alternatywą, Wencel jawił się jako twórca
konsekwentnie klasycystyczny: ostentacyjnie wybierając wiersz tradycyjny mowę
raczej dostojną i przyjmując pozę "starego malutkiego".
I to okazało się jego przekroczeniem, to było skandalem, który drażnił
i niepokoił. Gdy dodamy do tego zaczepne wypowiedzi publicystyczne, jak tę, w
której szyderczo wypowiedział się o poezji Marcina Świetlickiego, mistrza
pokolenia "brulionu", twierdząc, że jest to "szczególna odmiana
literatury dla młodzieży" poruszająca "problemy Mariusza i Patryka z
trzeciej klasy ogólniaka" - zrozumiemy, że Wencel to twórca nietuzinkowy
i wyrazisty.
Gdy w poezji polskiej rozkwitały
opisy radosnych zdarzeń wiecznie niedojrzałych młodzieńców zapatrzonych w
Świetlickiego, Wencel dostojnie przechadzał się po swych rodzimych okolicach
i doznawał epifanii. To wszystko sprzęgnięte z rokiem liturgicznym, z
celebrowaniem wysokiej sztuki czy to malarskiej, czy muzycznej czyniło z utworów
Wencla rzeczy mało wiarygodne i pozbawione wewnętrznego napięcia. Wenclowe
objawienia i końcówki będące każdorazowo pochwałą Pana czyniły z niego
twórcę zmanierowanego i wskazującego na to, co niestety zazwyczaj powoduje
drugorzędność literatury katolickiej, że puentę i wnioski znamy zazwyczaj
przed rozpoczęciem utworu.
Męczyło to samego Wencla, który długo nie wytrzymał w uniformie
grzecznego poety, w marynareczce i z różańcem w dłoni. Po afirmatywnej i mdłej
dość Odzie na dzień świętej
Cecylii przyszła więc Oda
chorej duszy, zawierająca utwory o zwątpieniu, upadkach i cierpieniu. Kłopot
w tym, że zamykane w ramach ortodoksji, wieńczone westchnieniem do Boga,
kwestionowały głębokość Wenclowych kryzysów i wydawały się kolejnym
wydaniem budujących czytanek dla ministrantów.
A Wencel? Jak każdy osobnik pragnący dać świadectwo Prawdzie, deklarujący
stanięcie po stronie Dobra, dość szybko stał się igraszką demonów
skrojonych na jemu właściwą miarę. Demonów wstydliwych, żenujących,
kompromitujących w swej banalności. Co działo się z Wojciechem w ciągu następnych
paru lat, dowiedzieliśmy się z opublikowanej w 33. numerze "Frondy"
z roku 2004 spowiedzi poety, który lamentując, przyznał się do wielu upadków
i objawił światu publicznie swoje grzeszne oblicze.
To jest u Wencla fenomenalne, że choć często postrzegany jest jako twórca
klasycyzujący, bo zamiłowanie do form tradycyjnych w poezji pozostało mu do dziś, wiedzie przecież de
facto żywot celebryty. Z detalami i może nawet z pewnym masochizmem
opowiada o swym życiu prywatnym. Jego szczerość, jego ekshibicjonizm wręcz,
nie ma chyba sobie równych nie tylko wśród poetów, ale i gwiazd pop. Ten
noszący się klasycznie twórca bije na tym polu nie tylko Edytę Górniak, ale
i lidera Ich Troje. Naprawdę, ujawnianie swego życia prywatnego, wywlekanie na
światło dzienne najdrobniejszych elementów biografii i to tych najbardziej
wstydliwych są nadzwyczajne. Nie dzięki paparazzim, nie dzięki podglądaczom
czy niedyskretnemu otoczeniu, ale mocą autorskiej decyzji Wencla, towarzyszymy
jego upadkom i wzlotom, jego aktom miłości ku duchowym przewodnikom i wściekłości,
gdy ci zawodzą. Wencel jest cały nasz, czytelników, spala się na naszych
oczach, a potem powstaje do nowego życia. Publicznie rozgrywa swoje życie,
przez co fanom swej poezji dostarcza aż nazbyt wielu kluczy do jej odczytania.
No i przecież, jak w przypadku innych celebrytów, to on przeżywa za nas życie,
to on w naszym imieniu, w naszym zastępstwie przeżywa wzloty i upadki, chwile
zwątpienia i triumfu.
O ile w słynnym liście do Cezarego Michalskiego "w sprawie bolesnej i
trudnej" dotyczącej sytuacji rodzinnej czołowego ideologa "pampersów"
swój atak tylko wspierał dramatycznymi wyznaniami własnej zawiedzionej miłości
i lamentował nad utratą mistrza ("przestałeś być moim mistrzem...
porzucając rodzinę i wybierając swobodne życie florenckiego kochanka,
zdradziłeś nie tylko swoich najbliższych, ale nas wszystkich i w dodatku
samego siebie"), to we "Frondzie" wtajemniczał czytelników w postępujące
dzień za dniem swoje uzależnienie od pornografii internetowej, w jakieś
dziwne romanse i flirty a to z Łotyszką,
a to z panienką tańczącą na rurze. Opowiadał o alkoholu, kajał się i
publicznie przepraszał za wszystko swoją żonę, krzycząc niczym pijany mąż
wracający nad ranem do domu: "Kasiu, jestem cienkim Bolkiem, ale kocham cię,
a nasze małżeństwo jest dla mnie cudem"... Później te doświadczenia
opisze w pokutnym eliotowskim poemacie Imago mundi (2005). Pompatyczność
przeżywania dość banalnych upadków była jednak wyraźną słabością tej
próby. Poza tym Wenclowi nie udało się narzucić czytelnikom siebie jako
intrygującej persony. W odróżnieniu od konkurentów, z którymi chętnie
polemizował na łamach pism literackich i kulturalnych - Jacka Podsiadły i
Marcina Świetlickiego, Wencel często ukrywający się za liturgicznymi formułkami,
nie potrafił się odpowiednio wystylizować i stworzyć legendy swojej
biografii. Owszem, zapowiadał, że chce sięgnąć po bardziej rozluźnione
formy ale ten luz czyniony na pokaz nie przynosił ciekawych owoców. Wencel za
to zaczął coraz szczodrzej udzielać się jako publicysta i felietonista: początkowo
w piśmie "Ozon" ufundowanym przez Janusza Palikota jako organ
Pokolenia JP2, później we "Wprost", wreszcie w "Gościu
Niedzielnym". I to z całkiem niezłym rezultatem.
I oto przyszedł rok bieżący I przyniósł - poza zbiorem felietonów
Wencla pod niezdarnym tytułem Niebo w gębie,
aż dwa poetyckie tomiki - Podziemne
motyle oraz będący zarazem kontynuacją, jak i radykalnym zaprzeczeniem
tego zbiorku tom De profundis. Oba starannie wydane, z okładkami
zdobionymi reprodukcjami obrazów Michała Świdra, trochę za bezpiecznego,
jakby malarskiego odpowiednika Mitoraja...
Pierwszy z tych zbiorków to zapis niestrudzonych prób stworzenia nowej
dykcji dla opowieści o sprawach religii. Część z utworów to wręcz
przetworzone felietony prasowe, inne to wycyzelowane lakoniczne konfesyjne miniatury. Sporo naprawdę
dobrych wierszy, w tym wizyjny utwór tytułowy. Niektóre poetyckie koncepty zaś
nieznośne, gdy sam autor gubi się w arytmetyce związanej z boskimi osobami,
raz liczy je jako Trójcę, kiedy indziej jako Jedność... Wszystkie te zastrzeżenia
są absolutnie nieważne, gdyż w tomie Podziemne motyle jest jeden utwór
będący niewątpliwym arcydziełem. Mam na myśli Odę
do śliwowicy. Wencel, poszukujący
przez wiele lat poezji, która byłaby ekstazą i wyznaniem wiary, wyrazem nieświadomości
poddanym rygorowi formy czymś nieupozowanym a jednocześnie dojrzałym,
wreszcie - odnalazł.
W Odzie ukazał mistyczny wymiar alkoholizowania się, złożył
przedziwny hołd udręczonej ziemi i udręczonemu ciału, opisał współodczuwanie
z męką Chrystusa poprzez spiritus. Wiernie oddał ten moment alkoholowej
ekstazy, gdy człowiek przeżywa rozkosz jedności z bytem i współodczuwa całą
mękę świata, przeżywa pełnię człowieczeństwa, łącząc radość, ból i
współczucie. Ten olśniewający moment, gdy alkohol prowadzi do iluminacji.
Czytelnik Ody zrazu sceptyczny, bo pierwsze wersy utworu trącą nieco
manieryzmem, nakładając na krajobraz biało-czerwony bandaż, daje się wciągnąć
w tę grę i gdy widzi, jak proces produkcji śliwowicy staje się destylowaniem
prawdy o ziemi i o człowieku, gdy wszystko to miesza się z coraz silniej
sygnalizowanymi kontekstami pasyjnymi, to pytanie, jak zostanie rozwiązana ta -
nie, nie piekielna, niebiańska raczej - koncepcja, jak Wencel uzasadni te zdawałoby
się świętokradcze aluzje, jaki finał nas czeka, jak wyfartuje się poeta,
czy nie polegnie, czy nie okaże się to wszystko zwykłym pijackim bełkotem.
Oj, żeby mu się udało, żeby nie zepsuł tej karkołomnej jazdy! I
fascynacja, czym się to skończy, przecież widać, czuć, że
poeta oddał się we władzę daimonionowi, że improwizuje, że sam może nie
zna końca tej przygody ze śliwowicą.
I Wencel nie zawodzi. Wencel, który często sprzedawał wiersz za cenę
ministranckiej panajezusikowej deklaracji, teraz nie zawodzi. Jego Oda narasta,
pęcznieje, buzuje znaczeniami, plany przenikają się i już wiemy, że to nie
tandetne "ileśtam wierszy o wódce i papierosach", ale że poeta z
Matami nokautuje banalistów i brutalistów, że triumfuje...
Chciałoby się zacytować ów utwór w całości, bo jest to dzieło
integralne, gdzie znaczenia od pierwszych wersów wchodzą z sobą w dialog i
strofy wyrwane z kontekstu mogą stać się niezrozumiałe, płaskie.
Od samego początku chciałoby się czytać i czytać tę
Odę
od pierwszej strofy opisującej
wiejski krajobraz, przez proces pędzenia śliwowicy mający charakter
transfiguracji, zstąpienia do piekieł i zmartwychwstania, aż po ekstatyczny
finał konsumpcji, zbierający wszystkie wątki w jedno i eksplodujący
uczuciowo:
teraz jestem daleko ale w każdym śnie
wspinam się drogą krzyżową za
rannym Chrystusem
na Śliwową Górę gdzie w startym na miazgę ciele
przestaje
kołatać pestka serca i na oczach wiernych
zamienia się ono w zacier wieczności
i tryska śliwowica spod cierniowej korony
z przebitego boku wypływa strumień
mocy
jestem pijany śliwowicą pijany ziemią pijany
Bogiem - krzyczę z radości
śpiewam z bólu
rozpływam się w konwulsjach życia
Tak wieńczy swój utwór Wencel i każdy przytomny czytelnik poezji wierzy
mu na słowo. Po raz pierwszy od wielu wielu lat wierzy mu na słowo.
Owszem, takie przenikanie światów Wencel ćwiczył już wcześniej, na
przykład w utworze Verbum Crucis, tu jednak poprzez dodanie wątku
alkoholowego, który angażuje podmiot mówiący i ożywia całą rzeczywistość,
owocuje pełnią. Prawdziwy to hymn mogący niestety stać się
usprawiedliwieniem dla księży alkoholików, niebezpiecznie wabiący, pokazujący
jak Dionizosa można przerobić na Chrystusa, ale nie z twarzą
radosną, lecz
ekstatyczną, pasyjną.
(Och, gdybyż to był magazyn literacki, a nie dodatek weekendowy człek mógłby
odpłynąć, snując paralele, o Nietzschego zahaczając, o alkoholizmie świętej
Moniki rozbudzonym na agapach napomykając. Stop. Szanujmy miejsce, które nam
udostępniono!)
Wencel odnalazł samego siebie. Po latach tworzenia utworów nieudanych,
moralizujących, niepotrzebnie nadętych, pisanych z pychą człowieka, który
już odnalazł, pisanych w manierze pana mądralińskiego, tu wreszcie pozwalając
działać daimonionowi, wydał z siebie kawał fantastycznej poezji.
I cóż? Gdy Maciej Urbanowski pisał swoje słowa zachwytu nad Odą
do śliwowicy Wencla, ten
deklarował: "Zabawne, że w momencie opublikowania tej recenzji od kilku
miesięcy nie miałem w ustach ani grama alkoholu. Z podobnymi do siebie miłośnikami
śliwowicy, którzy uwierzyli, że siła większa od nas samych może przywrócić
nam zdrowie, spotykałem się regularnie w podziemiach budynku przy kościele
Najświętszego Serca Jezusowego w Gdańsku-Wrzeszczu. Podczas jednego z tych
wspólnotowych spotkań do salki wleciał przez okno... wielki motyl. Przez chwilę
krążył nad naszymi głowami, a potem usiadł na ścianie i rozwinął skrzydła.
Pomyślałem, że wszyscy tutaj jesteśmy do niego podobni. Uwolnieni z kokonu,
dojrzewający pod ziemią. Anonimowi dla świata, ale nie dla Boga".
No tak. Cały nasz katolicyzm. I ciągłe podleganie Prawu. Mając szansę na
zwycięstwo, nagle wycofujemy się, porzucamy splendory, zaprzeczamy osiągnięciom,
marnotrawimy szanse.
Cóż robi Wencel, gdy Odą
wykazuje cieniarstwo tych
wszystkich skacowanych krakowskich poetów, gdy pokazuje, że to on a nie
deklaratywni wielbiciele Pod wulkanem jest w stanie nawiązać literacki
dialog z Malcolmem Lowrym... Co robi? Rejteruje.
Wiadomo, my katolicy grzeszymy najpiękniej, to katolicyzm nadaje smak życiu,
to katolicyzm powoduje, że wszystko ma jeszcze jakiś sens, ma jakąś głębię.
Nie na próżno jedna z szyderczo-aprobatywnych reklam na stronach
"Frondy" brzmiała: "Celibat - czujesz, że żyjesz". Bo tylko te
napięcia, tylko te zobowiązania czynią jeszcze świat jako tako aromatycznym.
Reszta - zwietrzała. I jest tylko techniką. Techniką uwodzenia. Techniką
seksu. Techniką władzy. Techniką manipulacji.
Więc Wencel się wycofał. Napisał najlepszy w swym życiu wiersz i się
wycofał.
Podziemne motyle to nie
ostatni głos Wencla w tym roku. Co czyni, gdy odstawił już alkohol? Otóż będąc
na głodzie potężnym, zaczął się (tak domniemywam, może robił to na wpół
świadomie) rozglądać za jakimś innym paliwem, które mogłoby wprawiać go w
stan ekstazy. Tym paliwem okazała się - Polska. Polska tragiczna, umęczona, która
pozwoliła na sublimowanie wszystkich dotychczas wciągających Wencla nałogów.
"De profundis - pisze Wencel - to zbiór 25 wierszy o Polsce
napisanych w ciągu sześciu miesięcy - od lutego do lipca 2010 roku. (...) Dla
mnie De profundis jest przede wszystkim pamiątką przedziwnego spotkania
z umarłymi, zapisem nawoływania się poetów różnych epok w momencie
kolejnej polskiej apokalipsy. Również ze względu na to niezwykłe doświadczenie
katastrofa smoleńska stała się centralnym wydarzeniem mojego życia".
Tomik otwiera utwór Kołysanka
lipowa, który brzmi trochę
jak sztubacki żart. Bo przecież wszyscy ze szkoły znamy fraszkę Na lipę
Jana Kochanowskiego. Jej
przekształcanie, trawestację, przedrzeźnianie można uznać za naigrawanie
się z tradycji.
Połóż się w mych korzeniach a odpocznij sobie
nie dojdzie cię tu słońce
- przyrzekam ja tobie
i głód łatwo oszukasz gryząc czarną ziemię
jak to
robią od wieków rozstrzelane cienie
Pomysł, by lipa zapraszała umierającego żołnierza (?), skrytobójczo
zabijanego patriotę (?) nie pod liść, a pod swe korzenie, by odpoczynek
zamienił się w wieczny spoczynek, by miast głosić chwałę żywota, opisywać
rozkład ciała, by wonne lipowe kwiaty przynosiły nie miód lecz trupi pył,
jest przewrotny. Przewrotny i niepokojący.
Bo przecież tego, co uczniowie mogą traktować niepoważnie, polscy poeci
wyśmiewać raczej nie powinni. Bo czarnoleska rzecz jest świętością, jest
probierzem polskiej mowy wiązanej. "Czarnoleskiej ja rzeczy chcę, ta serce
uleczy..." - wzywał Norwid i nie były to konwencjonalne zaklęcia, ale
zdanie sprawy z tego, że strofy Kochanowskiego są święte. W nich początek i
w nich miara każdego następnego poetyckiego wysiłku.
Jeśli więc
Wencel porywa się na samego mistrza z Czarnolasu, to być może chce pokazać,
że cień śmierci położył się na całej polskiej tradycji, że oto zdarzyło
się coś fundamentalnego, absolutnie najistotniejszego, co każe zanegować całą
tradycję, co pozwala przedrzeźniać najświętsze strofy polskiej mowy.
Nie sięgając nawet do autokomentarzy Wencla, w tym samym tomiku znajdujemy
potwierdzenie tej hipotezy Oto utwór In hora mortis będący z kolei
przeróbką hymnu narodowego:
Jeszcze Polska nie zginęła póki my giniemy
póki nasi starsi bracia wędrują
do ziemi
Sztandarowe utwory polskie zostają zakwestionowane, muszą zostać napisane
na nowo, bo coś się wydarzyło!
(Kołysanka lipowa tytułem
być może nawiązuje do Kołysanki
jodłowej Jerzego Lieberta, pośmiertnie
wydanego zbiorku czołowego polskiego poety religijnego XX
wieku, przedwcześnie
zmarłego na gruźlicę... Liebertem Wencel musiał się interesować nie tylko
jako poeta z nim zestawiany między innymi przez samego Czesława Miłosza, ale
i z racji intrygującej biografii poety który związawszy się z zamężną
kobietą, zerwał z katolickim kręgiem Lasek.)
Wencel pisał swoje wiersze od lutego 2010 roku. Pokazuje to, jak mit czekał
na wydarzenie. Uzmysławia rzecz wstrząsającą, że oto katastrofa smoleńska
zrodziła się nie tylko jako owoc spotęgowanej zapiekłej politycznej nienawiści,
ale także przez klimat duchowy jakieś dziwne oczekiwanie na hekatombę, które
wisiało w polskim powietrzu przed kwietniową tragedią.
Twórcą tego klimatu był przede wszystkim Jarosław Marek Rymkiewicz, który
w oczywisty sposób patronując tomikowi Wencla, jest też głównym demiurgiem na polskiej scenie duchowej,
trucicielem czy jak woli ktoś inny - wieszczem. Poprzedzające katastrofę smoleńską
tomy esejów - Wieszanie i Kinderszenen ukazywały ożywcze właściwości
daniny krwi, mordu lub rzezi. Wskazywały na masakrę jako źródło założycielskiego
mitu i wraz z wydawanymi w tym czasie tomikami poezji - celebrowały obrazy śmierci,
zwłok, rozkładu. Dopełniały a może raczej zniekształcały wielki wysiłek
twórców polityki historycznej, w tym kreatorów Muzeum Powstania
Warszawskiego, przydając mu jakiegoś niepokojącego pierwiastka pogańskiego
kultu śmierci i krwi.
Gdyby tytułować domniemane recenzje z kolejnych wypowiedzi Jarosława Marka
Rymkiewicza po angielsku, mielibyśmy fantastyczne tytuły do jakichś heavy
metalowych albumów Apetite for Massacre albo po prostu Hang'em All. Nieuprawnione
szyderstwo? Ale przecież sam Wencel, w wierszach przyznający się do słuchania
Haendla czy Purcella, gdy pozostawał sam i nikt go nie widział, katował się
Rammsteinem czy innymi ciężkimi brzmieniami.
Atmosfera życia duchowego Polski zgęstniała od nienawiści partyjnych
funkcjonariuszy, szczujących się nawzajem, została doprawiona jakimś widmem
krwawej katastrofy zarażona śmiercią, apokalipsą.
Z boku, niezależnie od Rymkiewicza do pieca narodowej wyobraźni dorzucali
wchodzący w wiek średni twórcy Magazynu Apokaliptycznego "Czterdzieści i
Cztery", którzy w manifeście neomesjanistycznym głosili pochwałę życia
w obliczu zbliżającej się totalnej katastrofy.
Gdy Tu 154 z dziewięćdziesięcioma sześcioma osobami roztrzaskiwał się w
smoleńskim lesie, artyści mieli już przygotowane ramy w których da się
zamknąć narodową tragedię.
Artyści, dziennikarze, Polacy pamiętający żałobę po Papieżu... Ale przede
wszystkim - poeci.
Tomik Wencla jest zarażony śmiercią. Zarażony śmiercią i rozkładem.
Obcowanie z umarłymi wytwarza u Wencla jakąś przedziwną myśl, którą wyraża
w końcówce trawestacji naszego hymnu:
a im bardziej bezsensowny twój
zgon się wydaje
tym gorętsze składaj dzięki że jesteś Polakiem
naród
tylko ten zwycięża razem ze swym Bogiem
który pocałunkiem śmierci ma znaczoną głowę
Utwór
napisany 10 kwietnia, tuż po katastrofie, najpełniej objawia straszne nowe
oblicze Wencla. Poeta, który uwierzywszy w swój profetyczny dar, w patetycznej
formie przekazuje jakieś niesamowite brednie oszalałego z rozpaczy patrioty.
Archaizacja daje mu alibi, bo jeśli coś nie wytrzymuje próby rozumu, zawsze
można zasugerować, że to tekst natchniony, płynący z głębi dziejów, z
jakiejś nieświadomości i dlatego nie podlega naszym ułomnym interpretacjom.
Niechby jednak Wencel stanął przed rodzinami ofiar katastrofy i im przeczytał
swoje bzdury, może wtedy dostrzegłby, że są pewne granice.
tam zabici w ciemnym lesie modlą
się za nami
tam powstańcy do Śródziemia idą kanałami
ścieżka
wiedzie przez grób Pański - nie ma innej drogi
trzeba się owinąć w całun biały i czerwony
Zaraz zaraz: do Śródziemia
czy Śródmieścia? Czy to jeszcze historia czy już jakaś tolkienada? Nie
pytaj poety o sens, bo on natchniony. Rymkiewicz stylizujący się na Bakę i twórców
baroku, na Mickiewicza i Słowackiego razem wziętych, wzniosłym tonem
kwestionujący zdrowy rozsądek, teraz Wencel będący epigonem epigona...
Naprawdę wszystko to bardzo niemądre.
Owszem, sporo w De profundis utworów elegancko zrobionych i w pobieżnej
lekturze tomik może się wydać niewinny niczym piękna okładka z reprodukcją,
ale przecież gdy spojrzeć na poetyckie koncepty, którymi częstuje nas
Wencel, to widać, że nie jest to wcale taka bezpieczna gra.
Drugi utwór zbiorku, po owej Kołysance
lipowej, rozwija barokowy zgoła
pomysł notowania postępującego rozkładu zwłok leżących "w zbiorowej
mogile z przestrzelonymi głowami". Przez żart, że "po latach są już
cząstkami tablicy Mendelejewa" dochodzimy do finału nawiązującego do
Ewangelii. Posłuchajmy:
jak było
im obiecane
w Kazaniu na Górze
stają się
solą ziemi
Delikatne przesunięcie
znaczeń? Owszem. Wygląda subtelnie, ale nagle okazuje się, że wszystkie
wartości zostają przyznane zwłokom. Zwłokom lub starcom.
Bohaterami wiersza Refugium są niezłomni antykomuniści: "ci z
kresów... ci z lasów... ci z powstania... bruzdy na twarzach krawaty moherowe
berety biało-czerwone opaski..." Mniejsza, czy taka charakterystyka
odpowiada podziałom dzisiejszym - sądzę, że każdy z tych ludzi ma nam do
powiedzenia odmienne rzeczy - ważne jest to, co dzieje się później. Wencel
poprzez różne gry językowe podejmuje polemikę z prasą, Europą, popkulturą. Czyni to zaiste po
mistrzowsku, sycąc utwór różnorakimi aluzjami, nawiązując zarówno do
tradycji literackiej, jak i języka reklamy i propagandy:
cenią ich głównie dokumentaliści
w filmach śpiewają wewnątrz budynków
z których nie został kamień na kamieniu
reszta traktuje ich jak cudzoziemców
którym powinno się odebrać dowody
osobistych tragedii
tworzą gatunek endemiczny niechciany
po długich targach wpisany na listę
europejskich osobliwości
To wszystko wygląda zgrabnie aż do momentu, gdy Wencel w słowa swego
wiersza zaczyna wplatać dobrze znajome wersety. Posłuchajmy:
wzgardzeni przez świat mężowie boleści
oswojeni z cierpieniem jak ktoś
przed kim twarz się zakrywa
obarczyli się naszym losem dźwigali
nasze brzemiona a myśmy ich za skazańców uznali
chłostanych przez Boga i zdeptanych
lecz byli przebici za naszą próżność
spadła na nich chłosta zbawienna dla nas
a w ich ranach jest nasze zdrowie
Bardzo przepraszam, ale te słowa pieśni Sługi Pańskiego, wzięte z Księgi
Izajasza, przez Kościół katolicki i apostołów są odnoszone bezpośrednio
do Chrystusa, naszego Pana i Zbawcy. Więc jeśli Wencel chce wypowiedzieć
apoteozę niezłomnych antykomunistów, to jednak niech miarkuje słowa, bo
deifikacja powstańców czy obrońców krzyża jest naprawdę rzeczą
niedopuszczalną.
Że Wencel ma wenę i mu się myli patriotyzm z żarliwą wiarą, zgoda, ale
po co to publikuje? Czyżby nie odrobił lekcji Mickiewicza? Wydanie tomiku
powoduje, że okolicznościowe wiersze dostają placet poety i powinny być
traktowane serio. W utworze Czterdzieści i cztery, datowanym na 13
kwietnia 2010, poeta kontemplując obraz świec przed Pałacem Prezydenckim, głosi:
Polsko w ciemnościach porodu
nie jesteś Chrystusem narodów
jesteś Jonaszem w brzuchu wielkiej ryby
pójdź ach pójdź do swojej Niniwy
No dobrze, wspaniale, ale z jakim to proroctwem ma niby ta Polska iść do świata?
Religia, jaką tworzy Wencel na kartach swojego tomiku, to przecież jakieś
zredukowanie świętej historii do wymiarów przeżywania ciągnącej się bez
końca narodowej tragedii.
I mamy iść do Europy z patetycznym przesłaniem o Rosji jako domenie
szatana? Sugestywny obraz zamykający tomik w utworze Carskie wrota to
przecież widok apokalipsy spełniającej się w kraju nicości, gdzie "skośnoocy
rybacy cięli taflę lodu nieświadomi że stoją na jeziorze ognia". Czy
Wencel naprawdę uważa, że takie odczytanie dziejów i znaków czasu nadaje się
do kolportowania na świat cały? Że uniwersalistyczne przesłanie Dobrej Nowiny da się
sprowadzić do głoszenia chwały cierpiącej Polski?
Czytając De profundis, trudno uwolnić się od wrażenia, że tu
chodzi o coś innego, że nie patriotyzm jest tu głównym napędem, lecz jakaś
wstydliwie skrywana przypadłość, że poeta niczym niewinnie wyglądający
Leon z Kosmosu, kręcący kulki z chleba przy stole, robi coś, czego
zrazu nie dostrzegamy.
Wencel ogląda zdjęcia trupów: pięknej dziewczyny rozkrojonej piłą przez
Ukraińców, umęczonego chłopczyka, zabitych przez bezpiekę żołnierzy
Narodowych Sił Zbrojnych. Poetyckimi konceptami stara się nadać sens swoim
dziwacznym medytacjom, a to nawiązując do Fra Angelice a to wieńcząc utwór
jakąś przewrotną puentą. Ale przecież to oglądanie fotek ma w sobie coś z
chorej fascynacji. Drobiazgowy opis poćwiartowanego ciała dziewczyny, link do
pocztówki ze zdjęciem jej zwłok umieszczony na blogu Wencla...
I tak jak Jarosław Marek Rymkiewicz kazał w swym głośnym utworze przemówić
spalonym zwłokom Lecha Kaczyńskiego, wieńcząc tym samym drogę znaczoną
esejami i wierszami z Milanówka, tak i Wencel oddaje się cały we władzę
estetyki śmierci i rozkładu.
To dobrze, że tomik De profudis przynosi solidnie wykonane wiersze.
Mocno brzmiące, wciągające muzycznością, jak choćby pełne urody
inkantacje związane z rzezią wołyńską... Bo tym czytelniejsza staje się
wizja Wojciecha Wencla, sztandarowego poety pisma "Czterdzieści i
Cztery" i tym bardziej sensowna staje się rozmowa o stanie ducha polskiej
prawicy.
Bo czy rzeczywiście ktoś taki jak ja, kto uznaje za haniebne zachowanie
polskich władz w sprawie śledztwa smoleńskiego, ktoś kto wybucha szyderczym śmiechem na wspomnienie
rzecznika polskiego rządu dukającego po rosyjsku przeprosiny pod adresem
postsowieckich speesłużb, ktoś kto wreszcie czuje, że coś w tym musi być,
że katastrofa Tu 154 zdarzyła się - według porządku liturgicznego - w piątą
rocznicę śmierci Jana Pawła, w kolejną wigilię święta Miłosierdzia Bożego,
czy ktoś taki musi w pakiecie dostawać twórcę uprawiającego poetycką
nekrofilię? Zafascynowanego rozkładem, zwłokami, trupim pyłem?!
Owszem, dziwne i dwuznaczne były te nasze kwietniowe przeżycia, bo w
zgromadzeniach i uroczystościach Polacy odnajdywali patos, wzruszenie,
odnajdywali piękno i swoiste szczęście płynące ze zbiorowej
identyfikacji...
Przejmujące jest to nieskończenie żałoby ciągły stan niedomknięcia
sprawy brak jakiejkolwiek wiedzy, co tam się naprawdę wydarzyło pod Katyniem.
Ale na Boga, gdy Wencel sycąc się obrazami rozkładu ciał i inkrustując
wiersze czaszkami, zaprasza mnie do oglądania zdjęć zwłok sprzed lat, to czy
mam spokojnie czekać aż ktoś dostarczy mu fotografie ciał ofiar smoleńskiej
katastrofy? Czy na tym ma polegać patriotyzm?!
["Rzeczpospolita", Plus-Minus, 27 listopada 2010]
* Andrzej Horubała "Żeby
Polska była sexy i inne szkice polemiczne"
2011
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Los ludu i idee patriotyczne w poezji KonopnickiejPatriotyzm jutra a wyzwania wspĂłĹczesnego harcerstwaTragizm losu patriotycznej mĹodzieĹźy polskiej w okresie ~B5BJ Lipski Dwie ojczyzny dwa patriotyzmy lekkie3Levashov Viktor Zagovor patriotovCzym jest patriotyzm Odpowiedz w oparciu o literaturÄ ja~B0DTragizm patrioty spiskowca w Konradzie Wallenrodzie i ~100patriotyzmPatriotyzm miÄdzy dumÄ
a odpowiedzialnoĹciÄ
1PATRIO 1Róşne przykĹady postaw patriotycznych w Twojej ocenie (n~24Bpatriotyzm slowackiego (4) NieznanyZestaw piosenek patriotycznychwiÄcej podobnych podstron