Patri patriae. Szczęściem - bohater pieśni jest młody i zakochany w szesnastoletnich licach. Ale czas wracać do zamku...
U Starosty siedzi z nim pan Dzieduszycki. Byl to regimentarz podolski, wróg konfederacji. Chciał zabić wszystkich konfederatów. Sam zdradą napadł na obóz i go powycinał - byl zdrajcą i takim go wszyscy znali. A nie znano wówczas Wallenroda i zdrajców inaczej traktowano. Bo wallenrodyzm wprowadził nowe metody zdrady. Potem Dzieduszycki chciał winę (kolokwialnie) zwalić na rozkazy króla, ale ten się wszystkiego wyparł. Pan regimentarz pałał chęcią zemsty. Chciał też się bogato ożenić - wybrał teścia i przyjechał prosić o rękę córki. Upili się i już Starosta mógł się zgodzić, gdy pewien mnich sztyletem (tureckim nożem) przytwierdził kartkę z orłem w koronie. Wszyscy zamarli.
Pojawił się Ksiądz - rzucił w szybę głazem, krzycząc „konfederatyl”. Podszedł do Starosty i powiedział, że zamek ten i śmierć Dzieduszyckiego były im potrzebne. Sam jest księdzem Markiem, od Kozaka Sawy. Starosta zaprotestował.
Tymczasem w Anielikach pełno było miłości. Każdy kochanek zna to uczucie. Narrator też. Gdy był na piramidzie, dostał wiadomość, że jego ukochana wychodzi za mąż. Inni złorzeczą w takich sytuacjach, ale on nie.
W głowie Maurycego toczyła się wojna myśli. Odjechał. Panna Aniela z płaczem pobiegła nad staw, upięła włosy. Nagle niebo zajaśniało - była to raca księdza Marka, dana jako znak panu Sawie. Aniela nic o tym nie wiedziała. Pobiegła do zamku, a w bramie napotkała obcych ludzi. W zamku zaś ojciec wykrzykiwał swój protest. Zobaczyła też Dzieduszyckiego z nożem w ręku. Wyjęła go, a Dzieduszycki padł zalany krwią. Wszędzie było pełno krwi. Starosta kazał pisać Anieli protest krwią regimenta. Karmielita (ksiądz Marek) powiedział, że ściąga na siebie tym samym śmierć. Zaczęła się rzeź szlachciców, wszystkich mordowali. Starosta też miał być zabity, ale zbójców zatrzymano. Wówczas wszedł pan Sawa - zobaczył Starostę, denata i stojącego nad nim Marka oraz piękną Anielę. W trzeciej pieśni narrator zapowiada wzruszenie do łez.
Bardzo smutno jest być samotnym młodemu, tak jak pan Kazimierz. Poeta też o tym wie. Teraz jest tyle poetów, ale co z nich za artyści, skoro opisując burzę, chmura piorun zostawia w cenzurze. Beniowski stał na polach podolskich. Narrator wtrąca o kiytyce, jakiej zawsze zostawał poddawany. Początkowym jego zamysłem było napisanie czterdziestu czterech pieśni, ale nie wie, czy da radę.
Beniowski stał na wyżynie nad Barem. Bar atakowano, grzmoty i huki powodowały istną burzę. Pan Zbigniew chciał iść w ten ogień, ale z drugiej strony się bał, więc stał dalej tak jak tchórz. Nagle coś usiadło mu na ramieniu. Była to parka gołębi. Beniowski patrzył na ich miłosny rytuał, nagle samica zasnęła, a gołąb otulił ją swym skrzydłem. Potem ptaki udały się na samotny dąb, a Beniowski za nimi. Zobaczył pod drzewem 6 kozackich kołpaków. Chcieli podpalić dąb. Beniowski skoczył i zabił dwóch z nich, a resztę pogonił. Jednak jedna gałąź już zajęła się ogniem i właśnie miała upaść na ciała Moskali, kiedy Beniowski sprawił, że wiatr porwał ją w innym kierunku. Tymczasem gołębie wleciały do środka spróchniałego dębu. Beniowski podszedł bliżej i usłyszał jakby pocałunki. Wszedł do środka i zobaczył dziewczynę, około szesnastoletnią, której ptaki składały pocałunki. Zrobiło się głośno, jakby ktoś nadchodził. To ksiądz Marek i pan Sawa. Dziewczyna wytłumaczyła, że w ucieczce przed Moskalami schowała się w dębie, którego chcieli podpalić. Na szczęście gołębie przywiodły wybawiciela, który ją uratował. Beniowski przedstawił się i powiedział, że właśnie jechał do Baru walczyć gdy gołębie go tu zwabiły. Zabił przy tym dwóch zbójów. Jego ród pochodzi z Węgier, on sam ma niewielką wolę walki, choć nie ma majątku, ani doświadczenia. Na to ksiądz Marek rzekł, że znał jego ojca. Powierzył Beniowskiego w opiekę Matki Boskiej i wyraził nadzieję, aby nie umarł młodo.
2