wyzwolenie, udane odrodzenie kultur nie-zachodnich, zwolennicy zderzeń cywilizacyjnych postrzegali jako główne zagrożenie.
O co Oj chodzi? I przede wszystkim - z jakiej perspektywy o tym mówię? Czy mówię to jako Amerykanin w Chinach - obywatel najsilniejszego obecnie państwa w systemie-świecie, który zwraca się do słuchaczy najstarszej cywilizacji świata? Czy też, jako pan-Europejczyk kieruje swe słowa do audytorium świata nie-zachodniego - jako biały wśród nie-białych? Czy też jestem nowoczesnym światowcem wygłaszającym swoje mowy na uniwersytecie, którego sama nazwa oddaje istotę nowoczesności - uniwersytet nauki i technologii? Czy też jestem po prostu akademikiem, który ma przed sobą swoich kolegów-badaczy, kolegów, którym przyszło pracować lub studiować w Hong Kongu? A może jestem badaczem społecznym, który próbuje uporać się z pojęciem, które pochodzi z nauk humanistycznych - pojęciem kultury?
Szczerze, nie jestem pewny, która z tych ról tak naprawdę mi przypadła, lub która opisuje mnie w najlepszy sposób, jeśli to możliwe. Nie wiem też, którą z nich powinienem szanować. Kontrolowanie naszych własnych biografii przychodzi nam o wiele trudniej niż jesteśmy to w stanie przyjąć, a próba byda obiektywnym w naszych analizach jest nadzwyczaj trudna, jeśli miałoby to oznaczać, że w naszej pracy badawczej powinniśmy zostawić nasze biografie na boku. Prawdopodobnie nikt z nas nie da się łatwo zaszeregować do jakiejś kategorii. Biografie to skomplikowana mieszanka, gdzie niezbyt łatwo da się zrezygnować z wagi określonych miejsc, w których się znajdujemy, nieważne, czy robimy to sami, czy robią to za nas inni. Poza tym ulega to ciągłej zmianie w czasie. To, jak mogę się określić dzisiaj niekoniecznie będzie identyczne z tym, co powiem o sobie jutro.
Myślę, że dzisiaj występuję tu jako badacz społeczny, który próbuje zrozumieć świat, w którym żyjemy, który jest jednocześnie bardzo zatroskany tym, w którą stronę zmierza ten świat i wierzy, że jego moralnym obowiązkiem jest działanie w nim i dla niego. Wydaje mi się, że przychodzę tu jako światowiec, który ma jednocześnie spory dystans do tego, czym nowożytny świat jest i nie jest już pewny, że w przypadku tego świata należy mówić o postępie w stosunku do wcześniejszych systemów-światów. Prawdopodobnie nie uda mi się uciec od mojej amerykańskości i pan-europejskości, i nie widzę powodów, dlaczego miałbym tego próbować. Jednocześnie, ze względu na swój wiek, jestem stanowczo naznaczony zarówno grzechami, jak i cnotami związanymi z byciem naukowcem.
Chciałbym tutaj powiedzieć parę słowo czasie, uniwersalizmie i partykularyzmie. Następnie zamierzam użyć tej okazji do dyskusji na temat tego, kim jesteśmy "my", i kim są “oni“, gdy o tym myślimy i gdy planujemy konkretne rozwiązania polityczne. Jednak powinienem dokonać tu natychmiastowego zastrzeżenia, ponieważ będę mówił o czasie, uniwersalizmie i partykularyzmie tylko w liczbie mnogiej, ponieważ nie werzę, żeby był jakikolwiek inny sens tych pojęć. Mamy zatem do czynienia z wieloma czasami, uniwersalizmami i partykularyzmami. Największe zamieszanie w naszych dyskusjach na temat kultury pochodzi stąd, że staramy się zdławć tę wielość.
Zacznijmy od czasów. Rozpocząłem to wystąpienie odwołując się do Zimnej Wojny. Zimna Wojna zwykle datowana jest na lata 1945-1989. Andre Fontaine argumentował jednak, że zaczęła się ona o wiele szybciej - w 1917 roku. (2) Takie ujęcie poważnie zmienia perspektywę rozważania tego tematu. Ale nieważnie - przecież wważa się ją za zakończoną. Jednak, gdy posłucha się pewiych uwag w Stanach Zjednoczonych, Chinach czy Rosji, nie wydaje się, że została ona zakończona dla wszystkich. Głosy, które odzywają się przy tej okazji cechują się retoryką zimnowojenną, która pozwala im definiować ostatecznie sytuację we współczesnym świecie. Może nie pownniśmy ich brać na poważnie. Zwolennicy Realpolitik zawsze argumentowali, że ideologia jest retoryką, która z zamierzenia ma ukryć raison d'etat państwa, oraz że klasa panująca nigdy nie przywiązywała zbyt wielkiej uwagi do ideologii, którą oficjalnie promuje. Charles DeGaulle nie miał złudzeń, że Związek Sowiecki był przede wszystkim imperium rosyjskim, a USA - imperium amerykańskim, i właśnie na tej podstawie dokonywał swoich analiz i szacunków. Czy się mylił? Gdy Richard Nixon udał się do China na spotkanie Mao Tse Tunga, czy każdy z nich podporządkowywał ideologię raison d'etat, czy też może obydwaj jedynie starali się zrealizować jakieś dalekosiężne ideologiczne plany? Historycy z pewiością będą jeszcze się na ten temat długo spierali.