(posłowiedo: W. Gombrowicz, Trans-Adantyk, Kraków 2006)
Dzienniku znajdziemy uwag na temat tej słabości! .Kompleks środkowoeuropejski"! Bo nie tylko Polacy, ale i Litwini, Bułgarzy, Rumuni, Węgrzy, Jugosłowianie chcą .dorosnąć" do Zachodu, dorównać, doścignąć... i właśnie w tym staraniu, by dorównać i doścignąć, zdradzają się ze swoim poczuciem .drugorzędnośd". Pokażmy, żeśmy nie gęsi i swój język mamy... Tymczasem ktoś, kto ma mocne poczucie \Masnej wartości, wcale się nie kłopocze tym, jak go ocenią inni. To on ich ocenia. Chcąc dorównać, zawsze stawiamy się w pozycji niższego.
Jak zatem żyć (a także jak być artystą) w społeczności sfrustrowanej niepowodzeniami militarnymi, stale zagrożonej w swoim istnieniu i dręczonej poczuciem niedorastania do .prawdziwej" kultury? Właśnie sytuacja pisarza w społeczności zjadaną przez kompleks prowincji, szczególnie silny w chwilach klęski, stała się jednym z głównych tematów TransAtlantyku. Gombrowicz skupił bowem swoją uwagę na tym, w jaki sposób ów kompleks promieniuje na całość żyda zbiorowego Polaków. Ale obraz społeczności polskiej, kreowany w jego powieśd, jest nie tylko błyskotliwą metaforą .kompleksu polskiego" czy .kompleksu środkowoeuropejskiego", jest także metaforą ogólniejszego socjologicznego prawa. Społecznośd dotknięte kompleksem niższośd - zdaje się nam mówić Gombrowicz - mają wbudowany mechanizm duchowej autodestrukcji, który odbiera wszystkim członkom wspólnoty szansę na żyde autentyczne. Ulokowanie akcji poweści w archetypicznej sytuacji polskiej klęski pozwoliło Gombrowiczowi na groteskowe uogólnienie psychospołecznych mechanizmów kompleksu oblężonej twierdzy. Pod wpływem frustracji społeczność „słaba" usztywnia się i zaczyna tępić w sobie wszystko, co nie wzmacnia kurczowej woli samoobrony. Poczucie „drugorzędnośd" zmienia społeczeństwo otwarte w społeczeństwo zamknięte. Nie tylko najeżone wobec obcych, lecz i nastawione represyjnie wobec swoich. Kto nie służy Sprawie, jest nikim. Pryncypia romantycznego patriotyzmu głosiły, że naród w chwilach ostatecznego zagrożenia ma prawo żądać od nas wszystkiego, także ofiary z żyda, bo jednostka jest jego Jasnością. Nie był to tylko dogmat polskiej kultury XIX wieku, lecz w istocie dogmat całej poromantycznej „Europy patriotyzmów", która uświęciła kategorię narodowej więzi, łącząc los indywidualny z losem zbiorowości węzłem nieledwie sakramentalnym. Dogmat tej formacji ideowej, której politycznym urzeczywistnieniem stała się powersalska „Europą narodów", zbudowana na gruzach Świętego Przymierza, głosił, że narodowa tożsamość jednostki nie jest sprawą wyboru. O tym, kim jesteśmy, rozstrzyga biologiczny bądź mistyczny związek duszy (i dała!) z Ziemią i Krwią. Wbrew temu, co działo się w rzeczywstości; wbrew temu, że Polakami stawali się (i przestawali być!) Niemcy, Rosjanie, Czesi, Litwini, Białorusini, ideologia nacjonalistyczna, z której radykalną postacią zetknął się Gombrowicz już w latach trzydziestych, obserwując choćby młodych endeków, głosiła, że narodowość jest biologiczną (czy mistyczną) esencją człowieka, której nie da się zmienić. Tak pojmowany biologicznomistyczny przymus tożsamośd musiał się Gombrowiczowi z pewnością objawić jako jeszcze jedna z form zniewolenia.
Biologicznomistycznej wizji człowieka, która wyrastała z romantycznych mitów, przeciwstawił Gombrowcz w TransAtlantyku (a także w innych dziełach) interakcyjna wizję tożsamośd jednostki. Miało to doniosłe konsekwencje. Jak być Polakiem (Rosjaninem, Niemcem, Czechem...) po egzystencjalizmie? - oto wielkie pytanie tej zabawną, lekkiej powieśd, zaszyfrowane w groteskowych przygodach bohatera. Jak być Polakiem, wiedząc, że egzystencja wyprzedza esencję, że to okoliczności historyczne i gra losu nadały każdemu z nas taką, a nie inną formę duchową Polaka, Niemca, Rosjanina, że ukształtowało nas międzyludzkie obcowanie, edukacyjna tresura, presja społecznych konwencji, że nie istnieje żadna trwała esencja polskośd, niemieckości czy rosyjskośd osadzona na dnie indywidualnej duszy, że polskość jest tylko jedną z form, w których człowiek objawia się innym?
Kultura „Europy patriotyzmów", głosząca mit wiecznej .duszy polskiej" czy „duszy niemieckiej", wedle którego jednostka jako biologicznomistyczna cząstka narodu skazana jest na tożsamość wyrokiem losu, przyznawała zbiorowości naturalne bezwarunkowe prawo dysponowania życiem pojedynczego człowieka. Lecz jeśli i jednostka ma prawo stawiać narodowi warunki? Jeśli i ona ma prawo zapytać, czy naród, do którego należy, wart jest tego, by wiązać z nim nasze losy?
Najbardziej bulwersujące (i chyba dla wielu czytelników najbardziej niepokojące) w TransAtlantyku było właśnie to postawienie sprawy wolnego wyboru narodowej tożsamości - jako sprawy otwartej. Bohater Gombrowcza, Polak zbiegiem okoliczności rzucony tysiące kilometrów od Polski (dystans tyleż geograficzny, co duchowy...), zyskuje upajającą wolność, od której w pierwszą chwili kręci mu się w głowie-może być wszystkim! Po swojej „dezercji" z okrętu, wożącego polskich pielgrzymów ku cierpiącą ojczyźnie, może „powrócić" do rodaków, ale czyż nie może też machnąć na nich ręką, na przykład wybierając życie w szalonym - i zachwycającym - pałacu rozwiązłego argentyńskiego magnata? Wstydliwy dylemat, przed którym ileż to razy stawali emigranci rozmaitych nacji! Roztopić się w argentyńskim żywiole (który Gombrowcza prawdziwie zachwycił...), tak jak rzesze Polaków roztopiły się w społeczeństwach Kanady, Niemiec, Anglii, USA, czy też po oczyszczającym geście zerwania stać się na powrót (a raczej na nowo) Polakiem?
Lecz czy warto być Polakiem w wieku XX? „A po co tobie Polakiem być?! Takiż to rozkoszny był dotąd los Polaków? Nie obrzydłaż tobie polskość twoja? Nie dość tobie Męki? Nie dość odwecznego Umęczenia, Udręczenia? A toż dzisiaj znowuż wam skórę łoją! Lak to przy skórze swojej się upierasz?"
2/8