dzieci-!!-". Matka słysząc to dopytuje się czyje są dzieci, lecz Młoda nie chce odpowiedzieć, każe jej się zapytać Księdza.
Przychodzi Ksiądz przebrany (biały płócienny kitel i kapelusz słomkowy). Matka jest zmęczona, ściąga czepiec. Ksiądz chce jej dać wina. żeby doszła do siebie. Gdy Młoda przynosi wino syn trąca się szklankami z Młodą, a nie z Matką. Stara mdleje. Ksiądz ją cud. Matka dochodzi do siebie. Wie, że syn bardziej kocha Młodą niż ją- jak to mówi-nie jest głupia. Ksiądz tłumaczy jej wszystko, że dzieci Młodej to jego dzied i bardzo je kocha, tak samo jak Młodą. Jest też świadomy swojej winy i wie, że czeka go za to piekło, ale także i ją, i dzieci jego. Wierzy w Boże Księgi, lecz nie może przestać jej kochać - i to go bardzo martwi. Matka jest zdenerwowana, czego nie został normalnym ojcem i mężem, tylko Księdzem - wtedy byłby szczęśliwy. Ksiądz mówi, że tylko jedno jest dla nich ocalenie: w ofierze spalić ją i dzied - tych, których kocha, a wówczas on ma szansę na szczęśliwość wieczną, a to chcą zrobić ludzie prawdopodobnie. Pyta się Matki, czy mówć im o tym, lecz Matka mu zabrania: „Niechajże nigdy się nie dowie, gdy zagrożone Szczęście twoje i duszy twej zbawienie; niechajże idą w zatracenie oni... Niech żyją, pokąd czas znaczony". Ksiądz prosi Matkę, by ta u niego pozostała w gośdnie, bo wówczas mógłby spłynąć spokój na ten dom, obiecuje także oddalić Młodą z dziećmi, dać jej ziemię i pieniądze. Lecz matka nie chce. Jest przerażona winą syna.. i ogarnia ją tiwoga. Jednakże błogosławi mu, mówi, że do końca żyda będzie już smutna po tym, co tu ujrzała, chce jednak zobaczyć jego dzied i je przytulić.
Ksiądz idzie szukać Młodej. Ta zaś przychodzi pada u nóg Matki i wyznaje, że wszystko słyszała, że ona sam chce się stąd wynieść - chce się zamknąć w komorze, gdy Stara będzie wyjeżdżać. Słychać kroki Księdza. Młoda prosi o dyskrecję, ucieka. Przychodzi Ksiądz, narzeka, że nie mógł jej znaleźć, ale jest zaskoczony otwartymi drzwiami i zastanawia się czy ona ich nie słyszała. Matka go uspokaja, każe mu przygotować wóz, bo Dziewczyna już idzie. Nadchodzi Młoda, prowadząc dwoje dzieci (piędoletnia dziewczynka i trzyletni chłopiec). Młoda podkreśla, że urodzone były w miłości, lecz Matka nie wie czy to miłość czy przekleństwo- jednak dzieci błogosławi. Młoda matka ma nadzieję, że w ten sposób ściągnie z nich przekleństwo. Żali się też, że Ksiądz ich nie kocha. Matka tłumaczy, że syn kocha i dzieci i ją, lecz trwoży go ludzkie gadanie, upewiia się jeszcze, czy Młoda naprawdę odejdzie dałeko. Dziewczyna potwierdza i prosi, by Matka nie mówiła Księdzu o jej wyjeździe. Stara jednak uspokaja ją, że syn nie będzie za nią jechał, bowiem .Jest skłonny byś odeszła. Nie chce ciebie przy sobie tu. Sam mówił."
Ksiądz i Matka odjeżdżają do miasta. Młoda rozmawia z Sołtysem - sama chce się stać ofiarą - prosi Sołtysa, by mogła pomóc w organizacji. Sołtys się zgadza, a dziewczyna i prosi Parobka - Kubę, by ten zaniósł na ów stos brzemiona dwa (łuczywa paliwa). Dalej widzi Dziewkę - Kaśkę - przeprasza ją i prosi by cofnęła przekleństwo. Daje jej też swoje i dzieci ubrania. Wobec tego dam Kaśka mówi .Ostańcie z Bogiem” - uspokojona ubiera dzieci w białe szaty i spotyka Pustelnika. Wyjawia mu swój plan - gdy dobrowolnie odda siebie i dzied swoje na ofiarę to oczyści się z grzechu śmiertelnego. Pustelnik jednak tłumaczy, że to nie ma być ofiara z żywego, a z plonów ziemi, lecz kobieta nie chce słyszeć. Jest przekonana, że to ona musi spłonąć. Pustelnik jest przerażony - cofa się w stronę kościoła. Młoda zaś idzie i modli się (posmakować stylu):
Dziatek tych moich zlituj małych,
I giezłeczkach białych;
Otom je godnie ustroiła I siebie samą przygodziła.
We włos im wplotłam kłosy zżęte Jako że w Szczęściu są poczęte;
Jako że Nieszczęść gnie je Dola,
Kłos złoty sierpem żęłam z pola.
Niedługą chwilę już pożywię.
Weźmij je do się w niebo Twoje,
Gdzie złote Słorice w ogniach wre,
Za Empirejskich bram podwoje.
Wieczyście pokój znacz mej duszy;
Zali błękitów Twych poruszy Mój plącz -
Zali Cię moja skarga sięże:
Tych się obłoków białych chyta;
Patrz w całun nędzy upowita,
U Tronów Twoich lęże.
Nędze to przed Cię te ubiory,
Ten strój, bogactwo moje;
Patrz, jako serce dla Cię stroję,
Byś mi uchylił bram zawory.
Żywa przez ogień pójdę żywy,
Przeniosę ból i żar straszliwy,
Bądżże TY litościwy.
Miłość dziś moja katem dla mnie,
A przeczże żyłam w niej nieklamnie;
Jako gołębie żyłam Boże,
Jako te w boru bujne zioła.
Nieraz mię Lost tajemny woła,