312 WSTAŃ
życia i czynu, nie poszedłbym do niego, bo sił nie mam, ochoty ni chęci, bo znużony jestem tak, iż jeno snu pragnę, który od powiek moich ucieka od tygodnia. Dla mnie wszystko minęło... nic mnie już z życiem nie wiąże.
Kobieta milczała chwilę, obrywała smukłymi palcami wonne płatki z purpurowej róży, aż jej w ręce łodyga została... Smukłą jej postać przebiegło drżenie, odrzuciła szkielet zmarłej róży i zapytała cicho:
— A miłość matki twojej, Nahumie... jedynym jesteś u niej...
Na przedwcześnie zwiędłą, młodzieńczą twarz padł cień smutku:
— Matka?... azaliż przyniosłem jej kiedy radość?... ból jeno i łzy... śmierć moja będzie ulgą dla niej jedynie... Wczoraj dopiero powiedziała mi, iż marnuję życie, przynoszę wstyd pamięci ojca i tak dalej... przestanie się więc wstydzić.
— Śmierć dziecka nigdy nie jest ulgą dła matki — na długich rzęsach kobiety zalśniły łzy i stoczyły się cicho po ubarwionych policzkach na blade złoto haftowanych poduszek — i ja niegdyś miałam dziecko, byłam wtedy chora, biedna, nieszczęśliwa, a jednak gdy te drobne rączki objęły mi szyję... Nie Nahumie, by to zrozumieć — kobietą, matką być trzeba... pełń radości we mnie była, jakiej nigdy miłość mężczyzny nie dała mi w życiu, zdawało mi się, że ta dusza, to ludzkie istnienie, powierzone mojej opiece, wiąże mnie z niebem i ziemią równocześnie, dumną byłam i szczęśliwą chociaż głodną byłam i obdartą, a gdy umarł mój biedny, złotowłosy... maleńki Jozue... — Załkała, a jej ciemna, złotem przepasek i ciemną purpurą róż strojna głowa opadła na barwne poduszki.
Młodzieniec patrzył ku niej z uśmiechem szyderczym, ale w głosie drżał mu ton zazdrosnego podziwu, gdy mówił:
— Hewo... jakże ty jeszcze silnie życiu należysz, kiedy takie odległe wspomnienie wzrusza cię do łez.
— Była to jedyna czysta, jedyna piękna miłość w mojem życiu... o gdyby mi była została — nie byłabym... tern czem jestem... przeminęło... upadłam, a Bóg nie powierza duszy