MACIEJ W GRABSKI
Dla porządku powinniśmy więc określić, gdzie leży rozgraniczający i uniwersalny limes - miedza, rozdzielająca obszar młodości i starości w nauce. I od tego miejsca mój wywód przestanie być uniwersalny, gdyż muszę odnieść go do sakramentalnych „naszych polskich warunków”, jak tego zresztą wymaga tytuł konferencji, choć właściwie warunki te charakteryzują, mniejszym, lub większym stopniu całą Europę Centralną i Północną, z jej wykształconym na tradycji niemieckiej modelem akademickim.
A więc sądzę, że ów limes, na którym pojawia się zarzewie konfliktu pokoleń w nauce ogniskuje się na osobie doktora habilitowanego, tego niby wyzwolonego nieszczęśnika, który już nie może zaliczyć się do beztroskiej naukowo ci młodych, a jeszcze nie osiągnął komfortowego i względnie bezpiecznego statusu starszyzny. Nie jest już uczniem, a jeszcze nie został mistrzem. Pozycja to zarówno niebezpieczna, jak i nęcąca przyszłą perspektywą. Sama z siebie stanowi źródło różnorakich napięć, że nie wspomnę o zamieszaniu ustawodawczym. Konflikty po obydwu stronach limesu nie mają charakteru pokoleniowego, ten jednak, lokowany na samej granicy jest inny.
Przedstawię to na przykładzie, prawdopodobnie w większym stopniu odnoszącym się do science, gdzie podstawowe znaczenie ma dostęp do aparatury i praca zespołowa, niż do arts and humanities. Ale czy na pewno?
A więc młody, znakomity i ambitny naukowiec, płci dowolnej, właśnie wyzwolony, a więc z tytułu uzyskania habilitacji posiadający już uprawnienia promotorskie, tworzy od zera to, czego od niego oczekujemy: własne otoczenie naukowe. W tym celu zdobywa pomieszczenia, aparaturę, granty. Zdobywa, a więc przejmuje to, co zajmował albo mógłby zajmować ktoś inny, gdyż przestrzeń działania jest ograniczona. Udaje mu się, bo, po pierwsze, ma potężnego patrona, a na dodatek posiada dyplomatyczne umiejętności i uzyskał już pewien autorytet, po drugie, ma talent i szczęście, a po trzecie, tematyka, którą rozwija jest na tyle frapująca, że przyciąga młodych i zyskuje aprobatę starszych. To są warunki niezbędne dla udanego startu. Otacza się więc kręgiem dyplomantów i doktorantów, pojawiają się coraz lepsze publikacje, coraz większe granty, renoma międzynarodowa rośnie. Otoczenie tętni bezkonfliktowym życiem, aż wreszcie doktorantom zostają nadane upragnione stopnie, co dodatkowo wzmacnia pozycję naszej bohaterki czy bohatera, gdyż stając się w ten sposób Mistrzem może już sięgnąć po tytuł profesorski, a wkrótce nawet pomyśleć o Akademii.
Ale równocześnie atmosfera zaczyna się powoli zagęszczać, bo rosnące grono już wypromowanych doktorów wypełnia coraz szczelniej etatową przestrzeń. Nieco lepiej jest wtedy, gdy doktoranci są jedynie uczestnikami studiów doktoranckich, ale i tak Mistrz musi powiększać swoje otoczenie, zabiegając o przekształcenie pracowni w zakład, zakładu w instytut i tak dalej, czasem aż poza granice zdrowego rozsądku. Doktorzy zgromadzeni wokół Mistrza mają przed sobą dwie możliwości. Pierwsza z nich, na którą zezwala wiele statutów polskich
74